Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Trudy pracy wynagradza im satysfakcja, gdy uratują komuś życie

Robert Majkowski
Mają stresującą, ciężką pracę. Na co dzień stykają się z agresją, głupotą, cierpieniem, rozpaczą i… śmiercią

Rolę pogotowia ratunkowego w Ostrołęce pełni Samodzielny Publiczny Zakład Opieki Zdrowotnej "Meditrans Ostrołęka" Stacja Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego w Ostrołęce. Postanowiliśmy sprawdzić na własne oczy, jak wygląda praca zatrudnionych tam ratowników medycznych. I z jakimi problemami mierzą się na co dzień.

Do Meditransu dotarliśmy po godzinie 8. Zespołu ratowników już nie było, od początku zmiany (czyli od godziny 7) karetki były w trasie. Oznaczało to, że od razu po otrzymaniu i wykonaniu zlecenia zespół dostawał kolejne, nie zjeżdżając nawet na chwilę do bazy. Systemu oszukać się nie da - karetki mają wbudowany GPS.

A każda zmiana statusu karetki musi być komputerowo odnotowana (baza - miejsce zdarzenia - szpital). Dzięki temu dyspozytor dokładnie wie, co w danej chwili robią ratownicy.

Drgawki i ból gardła

Karetka pojawiła się w bazie ok. 12. W tym czasie ratownicy wyjechali do sześciu zdarzeń. Minęło zaledwie pół godziny, gdy otrzymali SMA-a z poleceniem kolejnego wyjazdu. Nie ma w nim jednak informacji jakiego przypadku wezwanie dotyczy. Tego ratownicy dowiadują się na miejscu.

- Zlecenie do ratowników wysyła dyspozytor medyczny, który w sposób opanowany przeprowadza rozmowę telefoniczną. Zbiera informacje o miejscu zdarzenia, danych osobowych osoby dzwoniącej, liczbie osób, u których podejrzewa się stan nagłego zagrożenia zdrowia, dane tych osób oraz stopień pokrewieństwa osoby dzwoniącej z poszkodowaną - wyjaśnia Michał Dumała, pielęgniarz koordynujący i nadzorujący pracę w centrum dyspozytorni.

- Ponadto rozmowa ma na celu przeprowadzenie wywiadu medycznego. W razie potrzeby dyspozytor utrzymuje stały kontakt telefoniczny z osobą dzwoniącą, do momentu przyjazdu karetki. Podczas rozmowy, na podstawie zebranego wywiadu medycznego, dyspozytor ustala priorytety zadysponowania zespołu ratowników medycznych.
Dyspozytor może skorzystać z pomocy lotniczego zespołu ratownictwa medycznego, jeśli uzna, że jest taka potrzeba.

Pierwszym przypadkiem, podczas którego towarzyszyłam ratownikom, było zasłabnięcie ok. 40-letniego mężczyzny w budynku MOPR-u w Ostrołęce. Mężczyzna dostał leki, zaprowadzono go do karetki, gdzie wykonano EKG. Miał drgawki - jak mówili ratownicy - spowodowane stresem i spadkiem temperatury. Po kilkunastu minutach w karetce, pacjent mógł pójść do domu. Nie zdecydował się na wizytę w szpitalu. Ratownik wypisał kartę szczegółowo opisującą stan pacjenta.

Kolejnym przypadkiem - po ok. 2,5 godz. od powrotu do bazy Meditransu - była wizyta w domu ok. 50-letniej kobiety, mającej atak duszności związany z astmą. Podobnie jak w pierwszym przypadku, podano jej leki i zlecono zgłoszenie się do szpitala. Kobieta chciała, aby karetka... zawiozła ją do lekarza specjalisty. Ratownicy wytłumaczyli, że nie ma takiej możliwości. Może zostać zawieziona jedynie na SOR. Ponownie obyło się bez wizyty w szpitalu.

Po kolejnych godzinach ratownicy otrzymali zgłoszenie 15 km poza Ostrołękę. Dojechaliśmy do małej wsi. Kierowca trafił do właściwego domu bez trudu. Zastaliśmy tam troje staruszków. Jedna kobieta nie dosłyszała, druga miała przed sobą balkonik. Karetkę wezwano do leżącego w łóżku mężczyzny. Miał podłączony cewnik. Wezwanie dotyczyło... bólu gardła. Po zrobieniu wywiadu, okazało się, że pacjenta bolał jednak brzuch.

Ratownik "wyłapał" to, badając mężczyznę, gdyż ten na nic się nie uskarżał. U pacjenta byliśmy w środę, trzy dni wcześniej wysszedł ze szpitala. Dzięki dokumentom, które dała ratownikom jedna z kobiet okazało się, że to już nie pierwsza sytuacja, gdy wzywana jest do niego karetka. Mężczyzna pojechał z nami na SOR. I wrócił do domu jeszcze tego samego dnia.

Przygotowani na... zgon

Z ratownikami umówiłam się także na kolejny dzień. Tym razem nie trzeba było długo czekać na wyjazd. Do akcji wyjechała karetka specjalistyczna, a więc taka z lekarzem. Na miejscu czekała na nas matka z rocznym dzieckiem. Dziewczynka wyszła ze szpitala kilka dni wcześniej. Mama zadzwoniła po karetkę, bo dziecko obficie zwymiotowało. Była przerażona. Razem z córką pojechała do szpitala.

Następnym przypadkiem było już właściwie zgłoszenie dla karetki "S" - zasłabnięcie i duszność. Zespół był przygotowany, że może to być akcja reanimacyjna, lub... zgon. Z ciężkim sprzętem reanimacyjnym weszliśmy na 5. piętro wieżowca. Po kilkunastu minutach z mieszkania wyszedł ratownik z dobrą informacją:

- Reanimacja nie była konieczna, pacjent po podaniu leków czuł się już lepiej. Idę po nosze - powiedział ratownik i już go nie było. Po kolejnych minutach wyniesiono pacjenta i umieszczono w ambulansie. Ratownik całą drogę monitorował stan pacjenta, który już był w lepszej formie.

Tym razem jedziemy do szkoły. Nie do ucznia, ale do nauczyciela. Nauczycielka skarżyła się na silne bóle brzucha. Na miejscu przywitała nas pielęgniarka szkolna opiekująca się wijącą się z bólu kobietą. Pielęgniarka poinformowała ratowników o lekach, jakie podała kobiecie. Wszystkich zaniepokoiła informacja, że cierpiąca cztery dni temu wróciła z wakacji w Afryce. Nauczycielkę dokładnie zbadano, podano leki przeciwbólowe. Po ok. półgodzinie była w stanie przejść kawałek z gabinetu pielęgniarki do karetki. Kobietę zawieziono do szpitala.

To były wszystkie wyjazdy, podczas których towarzyszyłam ratownikom. Żaden z nich nie wydawał się szczególnie groźny. A na pewno nie zagrażający życiu. Nie było żadnego wyjazdu na sygnale. Nie oznacza to, że nie ma ciężkich przypadków.

- Ale jest ich mało - mówią zgodnie ratownicy. - Nie oszukujmy się, większość zgłoszeń dotyczy osób pijanych, osób starszych.

W ciągu doby ostrołęckie karetki wyjeżdżają na wezwanie ok. 10 razy. Czasem jest ich dużo więcej.

- Na terenie Ostrołęki stacjonują dwie karetki: specjalistyczny i podstawowy zespół ratownictwa medycznego - tłumaczy Tomasz Dmochowski, pełnomocnik dyrektora ds. systemu jakości. - W skład załogi podstawowego zespołu medycznego wchodzi dwóch ratowników medycznych. Natomiast zespół specjalistyczny to dwóch ratowników medycznych oraz lekarz.

Znaczna część ambulansów jeżdżących na terenie Ostrołęki, to karetki przewozowe, niewyjeżdżające do stanów zagrożenia życia, a jedynie zajmujące się transportem medycznym, czyli przewożące chorych do innych szpitali specjalistycznych, bądź transportujące krew.

- Po za tym na terenie miasta i powiatu poruszają się karetki świadczące transporty sanitarne w ramach podstawowej opieki zdrowotnej oraz świadczenia nocnej i świątecznej ambulatoryjnej opieki zdrowotnej. Te karetki również działają poza Państwowym Systemem Ratownictwa Medycznego oraz nie realizują zleceń z zakresu udzielania pierwszej pomocy. Te pojazdy powinny być oznaczone literami "T" - wyjaśnia Tomasz Dmochowski.

Karetka na zgagę

Ratownicy opowiadają o szokująco błahych przypadkach, do których wzywano karetkę. Rozcięty palec, zdarta skórka, zgaga. Wszystkich zszokował też starszy pan, który... czuł się samotny i nie miał się komu wyżalić. Oraz kobieta, której główną diagnozą był smutek. I nie są to, niestety, odosobnione przypadki.

- Gdy karetka zostanie wezwana do przysłowiowego paluszka - nie pojedzie do osoby naprawdę potrzebującej. Może się to przyczynić do utraty życia człowieka. Weźmy na siebie tę odpowiedzialność - apeluje ratownik medyczny.

Gdy karetki ostrołęckie są zajęte przypadkami tego typu, do zdarzenia przyjeżdża najbliższa karetka w rejonie operacyjnym, mająca miejsce wyczekiwania np. w Kadzidle, czy nawet w Myszyńcu. To tłumaczy ewentualny długi czas oczekiwania na pomoc medyczną.

- Niektórzy traktują karetkę jak taksówkę - opowiada jeden z członków zespołu medycznego. - Często np. telefonują osoby, które dostały od lekarza rodzinnego skierowanie do szpitala, ale stwierdzają, że karetką dojadą do szpitala za darmo - witają ratowników z gotowym do zabrania bagażem. Powinni mieć świadomość, że mogą poprosić o transport sanitarny lekarza rodzinnego. Wszyscy lekarze w Ostrołęce mają podpisaną umowę z firmą wykonującą transporty sanitarne.

Radość i adrenalina

- Mamy naprawdę ciężką i niebezpieczną pracę - opowiada kierownik zespołu, któremu towarzyszyłam w pracy. - Pacjenci lub ich rodziny bywają roszczeniowi, nieobliczalni i agresywni. Raz dostaliśmy wezwanie do agresywnego mężczyzny. Zadzwoniła jego matka, krzycząc, że jej syn oszalał. Kolega szarpał się z tym mężczyzną. Wezwaliśmy policję. Innym razem po przyjechaniu na miejsce dowiedzieliśmy się, że agresor uderzył pięścią w stół tak, że "aż" wylała się herbata. Ręce opadają! - dodaje.

Nie zawsze można uratować życie. Najdrastyczniejszym przypadkiem, jaki przypomnieli sobie ratownicy był wypadek w powiecie ostrołęckim, gdy pięć osób zjechało z drogi i uderzyło w betonowy mostek. Wszyscy zginęli...

Innym tragicznym przypadkiem, do którego wyjechała karetka, było uduszenie kobiety, która utknęła głową w dół w belach siana. Szukała swojego psa. Sanitariusze znaleźli też szkielet mężczyzny w altance. Był martwy od 9 miesięcy.

- Zawód ratownika, pomimo wysiłku i stresu, skutkuje często wielką radością, gdy możemy komuś pomóc, albo uratować życie. Mam poczucie robienia czegoś dobrego i pożytecznego - opowiada starszy ratownik medyczny. - Przyjemna jest adrenalina przy każdym zdarzeniu. Nigdy nie wiemy co nas czeka na miejscu. Gdy możemy komuś pomóc, zadowolenie i satysfakcja są nie do opisania. Pod względem odpowiedzialności, ciąży na nas prawie taka sama za ludzkie zdrowie i życie jak na lekarzu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki