Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tragiczne koleje losu

Ewa Pyśk
We wtorek w "Głosie Wyszkowa"ukazał się artykuł pt. "Tragiczne koleje losu". O historii Pawła Banaszka od naszej dziennikarki Ewy Pyśk dowiedział się dziennikarz "Gazety Wyborczej" Marcin Kowalski. Nie mieliśmy wątpliwości, że rodzinie Banaszków trzeba pomóc. Zanim "Głos Wyszkowa" z pełną historią tragicznych losów rodziny ze Starego Bosewa trafi do czytelników, mamy już dobre wiadomości.

Po ukazaniu się w poniedziałkowej "Gazecie Wyborczej" tekstu Marcina Kowalskiego, nasza redakcja w poniedziałek przeżyła istny szturm mediów z całej Polski, odebraliśmy kilkadziesiąt telefonów od ludzi, którzy Pawłowi i jego rodzinie chcą pomóc. Do Starego Bosewa przyjechali dziennikarze kilku stacji telewizyjnych.

Wiemy już, że kolej podjęła decyzję o odstąpieniu od swoich roszczeń wobec chłopaka. Sprawą zainteresowali się posłowie i senatorowie - zabrakło jednak wśród nich Jarosława Kalinowskiego, który w Sejmie reprezentuje ziemię wyszkowską. Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej w Długosiodle jest w trakcie uruchamiania specjalnego konta, na które można wpłacać pieniądze dla pokrzywdzonej przez los rodziny. Właściciel firmy budowlanej z Poznania chce pobudować Banaszkom dom. Kobieta ze Szczecina chce przekazać Banaszkom ubrania i domowe sprzęty. Mamy też
deklarację od człowieka, który chce spłacić za Pawła karę kolei.

Tragiczne koleje losu

Paweł Banaszek porusza się na wózku inwalidzkim. Rok temu w dziwnych okolicznościach znalazł się na torach kolejowych. Chłopak nie pamięta, jak to się stało. Doznał wielu obrażeń, ma przerwany rdzeń kręgowy. Pomimo tragedii, która go dotknęła, PKP uznały, że jest winny opóźnienia trzech pociągów i zażądały zapłaty ponad dwóch tysięcy złotych. Paweł od kilku miesięcy płaci kolei po 80 zł.

W sobotę 18 września w Starym Bosewie spłonął dom, w którym mieszkali Banaszkowie - rodzice Pawła. Pięcioosobowa rodzina znalazła tymczasowe schronienie w domu należącym do Janusza Piwka.

Pożar

- Nad tą rodziną ciąży jakieś fatum - mówią sąsiedzi i znajomi o rodzinie Banaszków.
W drewnianym domu w Starym Bosewie Banaszkowie mieszkali od lat.
- Pobudowali go jeszcze moje rodzice, w 1948 roku - opowiada Andrzej Banaszek, głowa rodziny.
Nawet po pozostałościach domu widać, że był zadbany. Podobnie, jak całe gospodarstwo - skromne, ale czyste i schludne.
W sobotę, 18 września ok. godz. 22.00 Banaszkowie szykowali się do snu. W domu nie było jednego z synów, 19-letniego Pawła. Ze znajomymi wybrał się do Długosiodła.
- Oglądałem telewizję - opowiada Andrzej Banaszek. - Słyszałem jakieś hałasy na strychu, ale pomyślałem sobie, że to koty sobie biegają.
Pożar wybuchł na poddaszu. Najprawdopodobniej od zwarcia w instalacji elektrycznej, na razie to jednak tylko przypuszczenia. Od kilku dni nie spadła kropla deszczu, było sucho, więc ogień błyskawicznie zajął górę domu, potem ściany.
- Jak już wybiegłem na zewnątrz, w podkoszulku i w kapciach, to się paliło - opowiada Banaszek. - Starszy syn Wojtek od razu odciągnął do lasu ciągnik z przyczepą z sianem. Samochód stał tuż obok w garażu i tak byliśmy zdenerwowani, że kluczyków nie mogliśmy znaleźć, szybę trzeba było wybijać.
Według Banaszków, straż pożarna przyjechała dopiero pół godziny od wezwania. - Za późno - uważają rozgoryczeni gospodarze.
- Wezwanie otrzymaliśmy o godzinie 22.16 - mówi komendant powiatowy PSP w Wyszkowie Stanisław Gałecki. - Jednostki dojechały po pół godzinie, a biorąc pod uwagę odległość z Wyszkowa do Starego Bosewa (ok. 30 km - przyp. red.) jest to dobry czas.
Nie można się dziwić rozgoryczeniu ludzi i pretensjom do straży pożarnej. Trudno jest patrzeć na pożar swojego domu i czekać na pomoc. Czas się wtedy wyjątkowo dłuży. Z domu niewiele dało się uratować. Kiedy dwa dni po pożarze odwiedziliśmy pogorzelców, przed domem leżały nadpalone kołdry, szczątki ubrań, w budynkach gospodarczych stała kuchenka, pralka. Codziennie jednak trzeba przychodzić do gospodarstwa. Po pierwsze, żeby uprzątnąć zgliszcza, a po drugie zająć się inwentarzem. W obrębie zabudowań nie ma prądu ani bieżącej wody. Żeby napoić 10 krów wodę muszą nosić wiadrami z pobliskiej rzeki.
Poszkodowanej w wyniku pożaru rodzinie pomocy finansowej ma zamiar udzielić gmina. Ile to będzie, jeszcze nie wiadomo. Podczas Mistrzostw Polski Dziennikarzy i Aktorów w Grzybobraniu zorganizowano kwestę na rzecz rodziny Banaszków. Udało się zebrać 3800 złotych. Dom i gospodarstwo były ubezpieczone, na razie nie wiadomo jednak czy i ile otrzymają odszkodowania. Straż wyliczyła wstępnie straty na 70 tys. zł.

Czarny rok

Dla Banaszków to był czarny rok. W czerwcu stracili jednego syna. Robert popełnił samobójstwo, drugi Paweł po tragicznym wypadku, ma trwale uszkodzony kręgosłup i porusza się na wózku inwalidzkim.
- To są naprawdę tragiczne miesiące dla rodziny Banaszków - sąsiedzi tylko kiwają głową w rozmowie z nami.
- Jakby jakie fatum nad nimi zawisło - mówią.
- A to przecież dobrzy, skromni i uczciwi ludzie - opowiadają nam nauczycielki ze szkoły w Starym Bosewie.
- Na pogrzebie Roberta ksiądz mówił, że ta kobieta z różańcem w ręku chodzi. Co niedziela traktorem do kościółka z Pawłem przyjeżdża.
- Chłopcy byli cisi, ale zamknięci w sobie - wspomina Elżbieta Dudziec, nauczycielka Pawła.
Utrzymują się z gospodarstwa. Banaszkowie mieli czterech synów: 32-letniego Wojtka, 27-letniego Roberta, 19-letniego Pawła i 16-letniego Przemka. Pozostało trzech.

Wypadek?

11 sierpnia 2003 roku Paweł Banaszek z bratem Robertem byli w barze w pobliskiej Przetyczy. W barze, jak opowiada Banaszek, doszło do bójki. Podobno chodziło o to, że ktoś wybił szybę w samochodzie jednego z chłopaków. Właściciel auta miał pytać Pawła, czy to nie jego sprawa. Zapytany zaprzeczył. Kiedy dwaj młodzi Banaszkowie wracali do
domu (nie szli razem - przyp. aut.), doszło do tragedii.
- Nie wiadomo tak naprawdę, jak to się stało - opowiada ojciec. - Choć okazało się tragiczne w skutkach. Być może Paweł został pobity, ludzie mówią, że napastnik lub napastnicy wbili mu siekierę w plecy. Przerwany został rdzeń kręgowy. Chłopak znalazł się na torach kolejowych w Bosewie - ojciec przedstawia swoją wersję wydarzeń. - Najprawdopodobniej - taki wniosek wysnuwa rodzina - z zamiarem zabójstwa świadka bójki. Przeżył cudem.
Paweł kilka kolejnych miesięcy spędził w szpitalu. Jest kaleką - porusza się na wózku inwalidzkim, ma bezwładne nogi. Pawłowi, jako inwalidzie przyznano rentę. Z niej, co miesiąc płaci 80 złotych, na konto kolei, która domaga się od Pawła odszkodowania za m.in. spowodowanie utrudnień w ruchu pociągów.
- Kolej twierdzi, że on chciał popełnić samobójstwo - mówi rozżalony Andrzej Banaszek. - Napadnięty, bestialsko pobity, kaleka i miał się przeczołgać do torów.... Bez serca są ci na kolei.
- Prokuratura Rejonowa w Wyszkowie prowadziła postępowanie w sprawie wypadku kolejowego, do jakiego doszło w Bosewie w sierpniu 2003 roku - mówi Robert Strzemiński, szef wyszkowskiej prokuratury.
Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa złożyła kolej. Kierownik pociągu zauważył leżącego na torach Pawła Banaszka. Chłopak leżał w zagłębieniu między torami i to najprawdopodobniej uratowało mu życie - pociąg przejechał nad nim. Doznał zewnętrznych obrażeń ciała. W trakcie prowadzonego postępowania nie udowodniono mu, że świadomie położył się na torach. Nie udowodniono też udziału osób trzecich w zajściu. W opinii prokuratora, Paweł, być może pod wpływem alkoholu (miał 1 promil w wydychanym powietrzu), sam położył się na torach. Tymczasem zarówno rodzina, jak i znajomi Pawła twierdzą, że przerwany rdzeń kręgowy i szereg i innych obrażeń to wynik bójki. Paweł Banaszek pamięta tylko, że był w barze, kolejne wspomnienie to już sala w szpitalu. Jak doszło do wypadku, nie wie.
- W związku z brakiem znamion zamiaru popełnienia przestępstwa, 26 listopada 2003 roku, postępowanie zostało umorzone. Paweł Banaszek nie odwołał się od tej decyzji - powiedział nam prokurator Strzemiński.

Wstrzymał pociągi

Powołany w sprawie lekarz, specjalista chirurg, Tadeusz Cichocki, opiniując stan zdrowia Pawła, jak i analizując przyczyny obrażeń ciała stwierdził, że "mogły nastąpić w wyniku potrącenia przez pociąg lub w innych okolicznościach". Na pytanie, czy kalectwo chłopaka to wynik napaści i pobicia, potem położenia ofiary na torach, czy skutki pijackich wygłupów, nikt nie potrafi odpowiedzieć.
- Być może policjanci prowadzący dochodzenie, podobnie jak prokurator słyszeli o bójce, ale nie było na to dowodów - zastanawia się prokurator Strzemiński. - Jeżeli miałbym takie uzasadnione sygnały, nie wykluczam wznowienie postępowania.
Pomimo umorzenia sprawy i nie stwierdzenia znamion przestępstwa, kolej zażądała od Pawła Banaszka odszkodowania. Zakład Linii Kolejowych w Siedlcach, jedna ze spółek PKP, oparły się na ustaleniu prokuratury, że obrażenia Pawła mogły, ale nie musiały powstać w wyniku "zderzenia się" z pociągiem.
- Jeżeli jest tak rzeczywiście, to i tak to niemoralne i nieludzkie - przyznał w rozmowie z nami Krzysztof Łańcucki z biura prasowego PKP. Przez pięć dni usiłowaliśmy uzyskać odpowiedź na pytanie, dlaczego niepełnosprawny chłopak płaci kolei. Kolej twierdzi, że poniosła z powodu chłopaka straty - trzy pociągi, które jechały tą trasą miały opóźnienia, łącznie 158 minut. Zażądała od chłopaka 2050 złotych - na tyle wyliczyła swoje straty. Ostatecznie po licznych pismach z prośbami o umorzenie odszkodowania, PKP zdecydowały się zmniejszyć swoje roszczenia o połowę. Paweł może też swój dług oddać w ratach - po 80 złotych miesięcznie.
- Kilkakrotnie występowaliśmy do PKP z prośbą o umorzenie tej płatności - opowiada Zofia Szymańska, szefowa Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Długosiodle. - Przecież tę rodzinę dotknęło już tyle nieszczęść!
- Nie jesteśmy instytucją charytatywną - taką opinię wygłasza Krzysztof Łańcucki z PKP dwa dni po pierwszej rozmowie. - Jeżeli ten chłopak jest winien, to my tylko upominamy się o swoje. Jesteśmy firmą państwową i kierujemy się określonymi zasadami: ścigamy swoich dłużników, a takim jest dla nas w świetle prawa pan Paweł Banaszek.
Spowodował utrudnienia i przestój w ruchu pociągów, a to oznacza straty dla kolei. I za to musi zapłacić.

Nic nie pamiętam

- Trudno dowiedzieć się, co się stało - mówi rok po wypadku Paweł Banaszek. - Nic nie pamiętam, ale wiem, że sam nie położyłbym się na torach. Jedyne mgliste wspomnienia to takie, że nagle - nie wiem, w którym momencie ktoś zbił lampę przed sklepem, ale nie wiem, kiedy mogło się to stać. Potem jakaś dziewczyna krzyczała, żebym wstał.
Wiosną tego roku samobójstwo popełnił Robert Banaszek. Miał pójść do pracy, powiedział bratu, że dotrze później. Powiesił się w budynku gospodarczym. Podobno dlatego, że nie mógł przeżyć napaści na Pawła, bo razem byli tej feralnej nocy w barze.
- Schudł, stał się nerwowy, załamał się - mówi przez łzy Zofia Banaszek, matka chłopaków. Robert podobno wiedział, kto pobił brata, miał nawet prowadzić śledztwo na własną rękę. Nie było jednak ani świadków, ani dowodów.
- To tragiczne przeżycia dla tej rodziny - przyznaje wójt Stanisław Jastrzębski. - O tym, że Paweł płaci kolei dowiedziałem się dopiero kilka dni temu. To wydaje mi się wręcz niemożliwe. Chcemy zainteresować sprawą posła Jarosława Kalinowskiego.
Jak zapewnia gmina, w miarę możliwości pomoże poszkodowanej i ciężko doświadczonej przez los rodzinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki