Tragedia w Katowicach

- Zdecydowaliśmy, że nie będziemy wracać, bo nic byśmy i tak nie pomogli, a w domu czekały na nas rodziny - mówi prezes Antomi Tymiński.
Zaczęły dzwonić telefony. Do gołębiarzy telefonowały rodziny, znajomi. Oni też dzwonili do najbliższych i uspokajali, że żyją i że jadą do domu. Po kilku godzinach ciągłych rozmów komórki porozładowywały się.
Autokar z hodowcami gołębi dotarł do Ostrołęki trzydzieści minut po północy. Antoni Tymiński wrócił do domu. Nie położył się jednak spać, tylko bez przerwy oglądał w telewizji relacje z miejsca katastrofy. Gdy odwiedziliśmy go w domu w niedzielę, cały czas siedział przed telewizorem.
- Gdyby to się zawaliło w południe, to nawet nie chcę myśleć ile byłoby ofiar - mówi ze łzami w oczach. - O dwunastej rozpoczęło się rozdanie nagród i wtedy było tam najwięcej ludzi. Kilka tysięcy. O piątej wystawę zwiedzało już mniej niż tysiąc osób.
W niedzielę hodowcy gołębi dzwonili do kolegów z innych okręgów. Dowiadywali się, że osoby, z którymi kilkanaście godzin wcześniej rozmawiali w Katowicach, nie żyją, albo są ranne.
- Będziemy myśleć, żeby zorganizować jakąś pomoc, aby pomóc rodzinom ofiar i poszkodowanych - mówi skarbnik ostrołęckiego oddziału związku Bogdan Kacprzyński. - Na razie za wcześnie mówić o szczegółach.
W niedzielę w Ciechanowie zebrał się zarząd okręgu ostrołęcko-ciechanowskiego związku, też radzili nad pomocą dla rodzin ofiar i dla poszkodwanych w katastrofie.

Czytaj TO

Więcej w "Tygodniku Ostrołęckim".