Mam taki problem, rozmawiając o kryzysie Kościoła, że od kilku lat poruszamy wciąż te same tematy, a zmiany nie ma, jest tak, jak było. Teraz mamy sprawę nadużyć seksualnych ks. Dymera, ukrywania ich przez biskupów, ciągnącą się od lat. I wielu hierarchów uznało, że skoro duchowny nie żyje, to nie ma tematu. Pan napisał w mediach społecznościowych, że śmierć duchownego sprawy nie kończy. Jaki powinien być ciąg dalszy?
Trzeba zbadać, dlaczego ta sprawa ciągnie się od tylu lat. Sprawdzić, dlaczego, mimo że w 1996 r. arcybiskup Przykucki - jak sam zapisał - uzyskał moralną pewność co do winy ks. Dymera, nie odsunął go od pracy z młodzieżą. A nawet więcej, choć odsunął go od kierowania ośrodkiem dla młodzieży, to powierzył mu organizację katolickich szkół. Później duchowny dostawał kolejne odpowiedzialne funkcje. Jak to możliwe, że mimo iż został on uznany za winnego przez sąd biskupi w Szczecinie, od którego to wyroku się odwołał, do czego miał zresztą prawo, to procedura odwoławcza przeciągnęła się do 12 lutego tego roku, czyli trwała ponad 12 lat? Jak to możliwe, że mimo ujawnienia wszystkiego w 2008 r. sprawa nie wywołała trzęsienia ziemi w Szczecinie, gdzie i politycy, i radni, i samorządowcy wszystkich opcji bardzo blisko z nim współpracowali? Jak to wreszcie możliwe, że prokuratura, która uznała, że ksiądz współżył z chłopakiem powyżej piętnastego roku życia i to zależnym od niego, bo podopiecznym ośrodka, nie dopatrzyła się w tym nadużycia władzy? To są pytania, które przed nami stoją. Wreszcie są te dotyczące uwikłania w krycie tego księdza nie tylko trzech kolejnych metropolitów, ale również biskupów pomocniczych, choćby biskupa Stefanka, późniejszego ordynariusza łomżyńskiego. To są sprawy, które trzeba wyjaśnić bardzo szczegółowo. Powinna to zrobić zarówno państwowa komisja do spraw pedofilii, jak i sam Kościół.
Są jeszcze ofiary tego księdza.
Przede wszystkim są ofiary. Wiemy, że jedna z nich zmarła, ale pozostałe żyją. Są także ci, którzy przez lata starali się sprawę wyjaśnić, a systematycznie ich niszczono. Ofiarą ks. Dymera jest ojciec Tarsycjusz, którego biskupi szczecińscy oskarżali o niecne zamiary i pomawiali go. Wiemy, że ofiar jest o wiele więcej. Są wreszcie ci, których niszczono za próbę obrony ofiar, tak jak przez wiele lat szkalowany ojciec Marcin Mogielski. Troska o ofiary, pochylenie się nad ich krzywdą, zadośćuczynienie i to nie tylko finansowe, również poprzez karę dla tych, którzy to wszystko ukrywali, jest obowiązkiem Kościoła. To byłby dopiero faktyczny koniec sprawy. A co widzimy w zamian? Coraz bardziej dojmujące milczenie. Bo niestety z roku na rok jest gorzej, a nie lepiej. Po pierwszym filmie braci Sekielskich, czyli tym pierwszym trzęsieniu ziemi, wypowiedziało się kilkunastu biskupów, kilku przeprosiło. Po ich drugim filmie wypowiedziało się zaledwie kilku. Po filmie TVN o sprawie ks. Dymera i po serii artykułów Zbigniewa Nosowskiego z „Więzi”, wypowiedział się tylko prymas Polski.
I stwierdził, że „jest mu przykro”.
A sąd metropolitalny w Gdańsku robi sobie - przepraszam bardzo - z opinii publicznej żarty, i wydaje wyrok po dwunastu latach na posiedzeniu, które przypadkowo odbywa się już po opublikowaniu filmu TVN o tej sprawie na stronie internetowej. A na pytanie, jak brzmi treść wyroku, odpowiada: „Wiemy, ale nie powiemy, bo to jest tajemnica”. Choć oczywiście są podstawy kanoniczne do takiej odpowiedzi, to trzeba jasno powiedzieć, że bez ujawnienia treści tego wyroku nie będzie minimalnego poczucia sprawiedliwości, a ofiary nadal będą miały pełne prawo uważać, że ktoś sobie z nich kpi. To wszystko pokazuje, że jeśli chodzi o reakcję Kościoła hierarchicznego na podobne przypadki, to ona jest gorsza niż przed dwoma laty.
W dniu, kiedy sprawa księdza Dymera stała się tematem numer jeden, oficjalny profil Episkopatu na Twitterze jako cytat dnia podał taki fragment Nowego Testamentu: „Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie, tak otępiałe są wasze umysły? Mając oczy, nie widzicie; mając uszy, nie słyszycie?”. Nie wiem, jaki był zamiar tej osoby, ale dla mnie to było uderzające, że najbardziej dotyczy to postawy hierarchów. Jakie siły działają w Episkopacie, że reakcja jest jeszcze gorsza niż w poprzednich latach? Co się dzieje z hierarchami polskiego Kościoła?
Trzeba pamiętać, że przestępstwa, o których mówimy - i to jest wniosek dotyczący nie tylko Polski, ale wielu innych krajów - miały charakter systemowy, instytucjonalny. To nie były jednostkowe wypadki, w których ktoś zawiódł, ktoś nie dopełnił swoich obowiązków, ktoś nie zrobił tego, co należy. Zachowanie hierarchów wynikało z określonego modus operandi. Ukrywano te sprawy, bo taki był system, taka była metoda działania. Nic z tym nie robiono, tylko co najwyżej przenoszono księży z miejsca na miejsce. Kryto ich, zwłaszcza jeśli byli zaradni, to znaczy przynosili dużo pieniędzy. A ksiądz Dymer przynosił bardzo dużo pieniędzy archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej. Był człowiekiem, który czego się nie dotknął, to niczym król Midas zamieniał to w złoto. Tacy księża przez lata byli chronieni. Co z tego wynika? To, że w każdej diecezji w Polsce były ukrywane takie sprawy i każdy biskup musi się z nimi zmierzyć. Nie każdy jest za nie odpowiedzialny, bo są biskupi, którzy objęli swoje funkcje po roku 2013, kiedy zaczęło się bardzo dużo zmieniać. Oni często w tym starym systemie wyrastali, niektórzy byli rektorami seminariów czy biskupami pomocniczymi. To oznacza, że często przynajmniej wiedzieli o pewnych sprawach i nic z nimi nie robili. Może nie mogli, ale mają wiedzę o takich przypadkach. Z tej perspektywy najwygodniejszą metodą jest milczenie. A jeśli do tego dodamy fakt, że niestety niektóre media, nie tylko katolickie, tę sprawę przemilczają, a inne - choćby „Nasz Dziennik” niekiedy wprost
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?