Grzegorz Cierepski jest uczniem Zespołu Szkół nr 2 w Ostrowi Mazowieckiej. Chce być cukiernikiem.
W pierwszej klasie przez dwa dni w tygodniu miał praktyki w ostrowskiej ciastkarni. We wtorek 19 kwietnia miał praktyki z dwoma kolegami.
- Wziąłem wtedy z domu litrową butelkę coli - wspomina Grzegorz. - Przed rozpoczęciem praktyki wypiliśmy z kolegami po parę łyków. Zostawiłem butelkę w szafce. Ja poszedłem na salę produkcyjną, gdzie szykowałem produkty na ciasta. Koledzy byli w innym pomieszczeniu. Po pewnym czasie wróciłem do szatni. Nikogo tam nie było. Otworzyłem szafkę, wyjąłem butelkę, odkręciłem nakrętkę i wypiłem dwa - trzy łyki. Od razu poczułem potężny ból w przełyku. Rzuciłem butelkę na podłogę, zacząłem płukać usta wodą. Na podłodze w miejscu, gdzie wylało się to, co było w butelce, wypaliły się płytki…
Krzyk usłyszała współwłaścicielka zakładu. Uruchomiła samochód i szybko zawiozła Grzegorza do szpitala. Tam dostał silne leki przeciwbólowe, skłoniono go także do wymiotów. Dosłownie kilkadziesiąt minut później wylądował śmigłowiec, który zabrał go do warszawskiego szpitala przy Płockiej.
17-letni Arkadiusz C. - kolega Grzegorza z klasy przyznał się do "głupiego dowcipu". To on - wykorzystując fakt, że w szatni nikogo nie było - dosypał koledze do coli granulek preparatu Kret, służącego do przepychania rur kanalizacyjnych. Opakowanie Kreta stało w tym samym pomieszczeniu. Stężenie żrącej trucizny musiało być silne, bo w butelce było niewiele coli.
- Dowiedziałem się o tym po paru dniach - wspomina Grzegorz. - Nie mogłem uwierzyć, że on coś takiego zrobił. Uważałem go za dobrego kolegę. Nigdy mu nic złego nie zrobiłem.
Lekarze mówią, że po długim leczeniu w szpitalu Grzegorza czeka operacja rekonstrukcji przełyku. To trudny zabieg. Aby przełyk mógł w miarę normalnie pracować, trzeba przeszczepić tam tkanki pobrane z żołądka. Kiedy to jednak nastąpi, nie wiadomo.
Życie Grzegorza po tym wypadku bardzo się zmieniło. Wcześniej był zwyczajnym chłopakiem, który lubił wyjść gdzieś z kolegami albo pograć w piłkę na boisku. Teraz przeważnie siedzi w domu. Rurka w brzuchu, przez którą wprost do żołądka wtłacza sobie zmiksowane jedzenie, utrudnia normalne funkcjonowanie. Jest zdany na opiekę rodziców i braci. Schudł kilkanaście kilogramów.
- Nie ma mowy, żeby w takim stanie poszedł do szkoły - mówi matka Grzegorza. - Zwłaszcza, że jest tam Arek, a syn ma do niego straszny żal.
Z pomocą dyrektorki szkoły udało się załatwić promocję chłopaka do drugiej klasy, nie wiadomo jednak, co będzie dalej.
- Bardzo współczuję Grzegorzowi i jego rodzinie i robię wszystko, żeby chłopak ukończył szkołę - wyjaśnia Teresa Zienkiewicz, dyrektorka Zespołu Szkół nr 2 w Ostrowi.
Rodzina Grzegorza żyje w trudnych warunkach materialnych. Mieszkają w Brudkach Nowych, ojciec pracuje w niewielkim gospodarstwie, a matka ma rentę chorobową.
- Po tym wypadku zainteresował się nami ośrodek pomocy społecznej z Wąsewa - mówi Anna Cierepska.
Jak nas poinformowano w GOPS w Wąsewie, rodzina Cierepskich otrzymywała najpierw zasiłek okresowy, a potem - kiedy Grzegorz otrzymał orzeczenie o znacznym stopniu niepełnosprawności - otrzymał świadczenie pielęgnacyjne i zasiłek pielęgnacyjny.
Do dziś nie otrzymali jednak żadnego odszkodowania.
Jest jednak pewna szansa na odszkodowanie z ubezpieczenia szkolnego oraz w ramach świadczeń ZUS (Grzegorz ma umowę o pracę z ciastkarnią, gdzie miał praktyki).
Arkadiusz C. jest nadal uczniem, obecnie chodzi do drugiej klasy. W ciastkarni, gdzie odbywa praktyki, przeniesiono go na nocną zmianę, żeby nie miał kontaktu z kolegami.
Wkrótce stanie przed sądem. Oskarżony jest o to, że umyślnie spowodował ciężkie obrażenia ciała Grzegorza.
Więcej przeczytasz o tym w najnowszym papierowym wydaniu TO.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?