Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To cud, że przeżyłem

Jarosław Sender
Więziony, katowany, głodzony - mroczne wspomnienia Stanisława Gosia

Mieszkający w Lipie Stanisław Goś dosyć często widziany jest za kierownicą swojej leciwej "Skody" albo na rowerze. Biorąc pod uwagę, że ma 86 lat można mu tylko pozazdrościć wigoru i kondycji. Ale upiornych wspomnień z czasów komunistycznego reżimu panu Stanisławowi już nikt nie zazdrości. Dla wielu są one wręcz nieprawdopodobne.

22 skazanych

Najgorszy okres życia pana Stanisława zaczął się wraz z wkroczeniem wojsk sowieckich do powiatu przasnyskiego - 17 stycznia 1945 roku. Wraz z "wyzwoleniem" NKWD rozpoczęło masowe aresztowania żołnierzy Armii Krajowej. Wśród 22 aresztowanych wówczas akowców znalazł się także Stanisław Goś. Prze-trzymywano ich w areszcie Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Przasnyszu. Po trzech dniach bez jedzenia i picia, jak wspomina pan Stanisław, przyniesiono im wyszczerbioną, blaszaną wanienkę wypełnioną do połowy rozparzoną śrutą owsianą lub jęczmienną, w której były jeszcze niezmielone otręby (ten rodzaj jedzenia był przejęty z magazynów poniemieckich, gdzie trzymano pokarm dla koni - przyp. red.). Każdy z aresztowanych podchodził do wanienki, nabierał w usta pokarmu, następnie odchodził, by inni mogli jeść. Dodajmy, że wśród aresztowanych byli również podoficerowie niemieccy, z którymi polscy patrioci solidarnie dzielili się jedzeniem.

O krok od egzekucji

Którejś nocy 22 akowców wyprowadzono z aresztu i ustawiono parami. W śnieżną noc zaprowadzono całą grupę do Klewk, gdzie najprawdopodobniej miano dokonać zbiorowego mordu. Jednak po naradach sowieckich funkcjonariuszy cofnięto grupę i popędzono do Ciechanowa. Tam 22 osoby wtłoczono do małej piwnicy, którą żandarmeria niemiecka zaadaptowała w czasie wojny na więzienie dla Polaków. Po dwóch dniach aresztowanych przetransportowano do baraków nad rzeką, gdzie ponownie dano im jeść zmielony owies, a potem popędzono do "kąpieli". To było oczywiście kłamstwo. Zabieg ten miał na celu kradzież lepszych butów i ubrań przez funkcjonariuszy NKWD.

Przysmak z buraczanych liści

Ostatnim przystankiem grupy z Przasnysza był obóz pracy w Stalinogorsku w ZSRR. Ściśniętych aresztantów wieziono tam przez dwa tygodnie w bydlęcych wagonach. Głód był taki, że pan Stanisław podczas podróży zjadł nawet języki od butów. W jego wagonie zmarło z chorób i wycieńczenia sześć osób. Na jednym z postojów trupy zostały wyrzucone na zewnątrz. Podjeżdżające ciężarówki rozjeżdżały je na oczach współbraci niedoli.

W Stalinogorsku wycieńczonych akowców wyciągano z wagonów, gdyż żadna osoba nie była w stanie iść o własnych siłach. Głód był wszechobecny. Najgorzej Polacy znosili rosyjską zimę, gdyż nie mieli jedzenia, natomiast latem żywili się trawą, chwastami, itp. Liście z buraków i kapusty stanowiły przysmak dla więźniów. Stanisław Goś modlił się codziennie o śmierć, pragnął, by rano już się nie obudzić. W święta Bożego Narodzenia w 1945 roku aresztowani usłyszeli, że zostaną wypuszczeni. Wieści tej towarzyszył komentarz jednego z sowieckich majorów, który przewidując dalszy los Polaków powiedział: "Nie cieszcie się, będziecie jeszcze płakać żeśmy was tak wcześnie wypuścili".

Stanisław Goś przebywał w Stalinogorsku do 14 stycznia 1946 roku. Należy dodać, iż trafił tam, gdyż jeden z kolegów wydał go, że pełnił funkcję dowódcy plutonu. Ironią losu okazało się, że pan Stanisław właśnie dzięki wywózce przeżył. Gdyby nie ona, czekałby go prawdopodobnie taki los jak kolegów z NSZ w Lipie, którzy zostali wyrokiem Sądu Okręgowego w Warszawie zamordowani 26 lutego 1946 roku.

W rękach bezpieki

Pan Stanisław wrócił do domu 20 stycznia. Pobyt w obozie nie okazał się jednak końcem jego cierpień. Funkcjonariusze przasnyskiej bezpieki cały czas mieli na oku byłego narodowca. I gdy w jedną z czerwcowych sobót 1948 roku Stanisław Goś, już jako czynny zawodowo nauczyciel, uczący w Fijałkowie przyjechał do rodzinnej Lipy - został strasznie zbity przez funkcjonariuszy przasnyskiej bezpieki i żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Był bity szpadlem po nerkach. Jeden z oprawców postawił swój but na karku Stanisława Gosia, drugi na nogach. Całym "spektaklem" kierował funkcjonariusz UB z Przasnysza, analfabeta, sierżant Zygmunt Adamiak, pochodzący z okolic Chorzel. Na ofierze próbowano wymusić informację o rzekomo ukrytej broni. Więziony był w areszcie bezpieki mieszczącym się w koszarach wojskowych w Przasnyszu od lipca do października 1948 roku.

Następnym przystankiem gehenny życiowej pana Gosia było więzienie na ulicy Rakowieckiej w Wa-rszawie, gdzie wyrokiem z 27 października 1948 roku został skazany na sześć miesięcy pozbawienia wolności. Tam ponownie był maltretowany przez komunistycznych oprawców. - To cud, że przeżyłem własnych kolegów, którzy nie należeli do żadnej organizacji, nikt ich nie bił, i nawet ciężko nie pracowali - mówi dziś pan Stanisław. N

Wojciech Łukaszewski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki