Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„The Most Beautiful. Moje życie z Prince’em”. Była żona Prince’a opowiada o ich życiu

Mayte Garcia „The Most Beautiful. Moje życie z Prince’em”
Prince był jednym z najbardziej znanych wykonawców muzyki pop przełomu XX i XXI wieku. Zmarł nagle dwa lata temu
Prince był jednym z najbardziej znanych wykonawców muzyki pop przełomu XX i XXI wieku. Zmarł nagle dwa lata temu IPA PRESS/SIPA/EAST NEWS
Prince patrzył krzywo na celebrytów, którzy sprzedawali zdjęcia dzieci „People” lub innemu kolorowemu magazynowi - wspomina Mayte Garcia, była żona muzyka

Od momentu, w którym ochroniarz otworzył drzwi, czułam, jakbym unosiła się gdzieś pomiędzy Krytym Bazarem a salonem Madame Abli. Powietrze było ciężkie od świec, kwiatów i perfum. Pluszowe dywaniki przykrywały standardowe wykładziny hotelowe. Zasłony wisiały w drzwiach, okalały lampy i oprawy oświetleniowe, tworząc lekko rozmyty blask.

Jak się później dowiedziałam, nazywa się to „foo foo” i Prince zatrudniał osobę, która się tym zajmowała. Gdziekolwiek Prince jechał, zadaniem mistrza foo foo było dotarcie tam wcześniej i upewnienie się, że apartament w hotelu będzie miejscem, w którym Prince poczuje się jak w domu, odpocznie po odwadniającym występie i wykorzysta resztę wolnego czasu na odpoczynek, relaks i pracę. Mistrz foo foo zmieniał ustawienie mebli i upewniał się, że podłogę przykrywa warstwa puszystych dywaników - fioletowych lub innych, w zależności od tego, Prince akurat lubił kolor. Używali płócien i lnu do przykrycia czegokolwiek, co wyglądało zwyczajnie lub smutno i okrywali okna folią aluminiową, żeby w pokoju było wystarczająco ciemno do spania w ciągu dnia. Niezwykle istotnym zadaniem mistrza foo foo było zorganizowanie fortepianu w pokoju, co czasami było dużym wyzwaniem. Pamiętam, że słyszałam o hotelu w Londynie, w którym zarządcy, mając do wyboru gościć Prince’a lub pozwolić mu spać gdzie indziej, umieścili fortepian w jego pokoju za pomocą ogromnego dźwigu. Było to duże przedsięwzięcie, ale kiedy Prince wszedł do pokoju, od razu usiadł do fortepianu i grał przez dwie godziny.

Tej pierwszej nocy we Frankfurcie mama, Jan i ja stałyśmy pośrodku pokoju, starając się poukładać sobie wszystko. Prince przyszedł, żeby nas przywitać.

- Cieszę się, że przyjechałyście - powiedział. - Chciałybyście czegoś się napić?

Jan i ja byłyśmy w wieku, w którym w Niemczech można legalnie pić alkohol, ale nie zrozumiałyśmy pytania. Mama powiedziała, że chciałaby napić się wody. Usiedliśmy i rozmawialiśmy na ogólne tematy przez jakieś 20 minut. Szanował obecność mamy i wydawało mi się, że chce jej przekazać, że nic niewłaściwego się nie wydarzy.

- Jestem nocnym markiem - powiedział do mnie. - Mam nadzieję, że twoja mama to rozumie.

- Rozumie - zapewniłam go. - Tancerze są przyzwyczajeni do nocnych zmian.

- Czy nie miałaby pani nic przeciwko, żebyśmy spędzili razem trochę czasu? - zapytał moją mamę. - Wyślę ją z powrotem samochodem.

Mama wciąż jeszcze analizowała sytuację:

- Dopilnuje pan, żeby trafiła do domu cała i zdrowa?

- Oczywiście.

Dotknęłam jej ramienia i powiedziałam:

- Wszystko jest w porządku.

Dostrzegła w moich oczach pewność siebie i to ją uspokoiło. Widziała, że się nie bałam i nie wahałam. Byłam tam, żeby spędzić czas z człowiekiem, jak artysta z artystą. Jeśli chcesz znaleźć porozumienie z kimś na profesjonalnej płaszczyźnie, zapraszasz go na spotkanie w domu lub biurze, a kiedy jesteś w trasie, twój pokój jest jednym i drugim. Wiedziałam, że mama mi pomoże, jeśli działoby się coś dziwnego, ale byłam równie pewna, że nie dlatego tam się znalazłam. (...)

Widzieliście w internecie, że mój syn miał na imię Boy Gregory (Chłopiec Gregory)? Wybaczcie, ale musicie wiedzieć, że wiele z tego, co się publikuje w internecie, to fikcja. Kiedy jest się sławną osobą - lub jego żoną czy dzieckiem - nie możesz zameldować się w hotelu lub szpitalu pod prawdziwym nazwiskiem, bo dziennikarze z tabloidów się zorientują. Więc kiedy urodził się mój syn, byłam zameldowana w szpitalu jako Mia Gregory.

Kiedy rodzi się dziecko w szpitalu, do momentu wypełnienia certyfikatu urodzenia na łóżeczku lub inkubatorze dziecka znajduje się oznaczenie: „Chłopiec” lub „Dziewczynka” oraz nazwisko matki. Stąd się wzięła historia o imieniu „Boy Gregory”. Ktoś, kto nie miał prawa podawać żadnych informacji na temat mojej rodziny, próbował sprzedać zdjęcie mojego syna dziennikarzowi z tabloidu, który widział ten podpis na jego inkubatorze i idiotycznie napisał, że mój syn ma na imię Boy Gregory. Do dzisiaj powtarzają to w kółko, co mnie obraża i rani, bo za każdym razem kiedy to widzę, oprócz druzgocącej straty naszego kochanego synka, czuję, jakby ktoś mi dowalił, naruszając naszą prywatność.

Kiedy byłam w ciąży, Prince udzielił wywiadu „Forbesowi”, w którym powiedział, że nie chce podawać do wiadomości publicznej imienia i płci swojego dziecka. Patrzył krzywo na celebrytów, którzy sprzedawali zdjęcia dzieci magazynowi „People” lub innemu, nawet jeśli oddawali pieniądze na cele charytatywne. W przeszłości fani śledzili go i narzucali się - mowa tu o fanatykach, a nie miłośnikach muzyki i koncertów, o których eufemistycznie mówił „przyjaciele”. Chciał, żeby nasze dzieci były bezpieczne z dala od szaleństwa popularności, i wtedy nie żartował. Na początku ciąży, kupiłam uroczy, stary wózek dziecięcy - w Wielkiej Brytanii nazywali go pram - i następnego dnia znalazłam go w Garderobie. Mój mąż powiedział im, żeby otoczyli wózek czarną plandeką. - Dziecko potrzebuje słońca - powiedziałam delikatnie. Plandeka poszła w odstawkę, ale rozumiałam jego obawy. Nie chciał, żeby ktokolwiek skrzywdził nasze dziecko z powodu jego wystawienia na widok publiczny. Chcieliśmy być normalnymi rodzicami i żeby nasze dzieci były zdrowe, ciężko pracowały i okazywały innym szacunek i życzliwość.

Wtedy nie wydawało się, że to prośba o zbyt wiele. Kolejna część mojej historii jest trudna do opowiedzenia, więc proszę was o cierpliwość. Nigdy wcześniej się tym nie dzieliłam, bo mój mąż chciał zachować szczegóły dotyczące syna z dala od innych, a ja szanowałam jego życzenie, kiedy żył.(...)

21 kwietnia 2016 roku rozpoczął się tak jak każdy inny czwartek.

Odwiozłam Gię do mojego taty i włączyłam się do ulicznych korków w Los Angeles, jadąc do schroniska Baldwin Park Animal Care Center w San Gabriel Valley na zajęcia z pielęgnacji psów, dzięki czemu - według naszego nauczyciela - mieliśmy nie odczuwać presji podczas ćwiczeń. Ja uważałam inaczej - to ja ponosiłam pełną odpowiedzialność za zwierzęta. Chciałam, żeby prezentowały się jak najlepiej, kiedy przyjdą ludzie, którzy mogliby je adoptować. Dla wielu zwierząt pierwsze wrażenie w takim momencie czasami jest kwestią być albo nie być. Trudno jest ludziom wyobrazić sobie pupila jako członka rodziny, jeśli nie prezentuje się zbyt dobrze. Nie miałam zamiaru tego spieprzyć.

- Jeśli przyniosę mojego kota, pokażesz mi, jak go właściwie pielęgnować? - zapytałam nauczyciela. - Jasne. Jednak mój kot Willy wpadł w dziką furię, wydobywał z siebie wrzaskliwe dźwięki już w czasie drogi na zajęcia. Tak głośno wyrażał niezadowolenie, że ledwo usłyszałam dźwięk wiadomości od Ma- nueli. Łączy nas specyficzna więź, ale o tym opowiem później. W tym momencie ważne jest to, że Manuela Testolini jest drugą żoną Prince’a i że nie używa zbyt często telefonu, dlatego zdziwiłam się, kiedy kątem oka zobaczyłam wiadomość od niej.

zadzwoń do mnie teraz

Pomyślałam, że odezwę się zaraz po zajęciach, ale w końcu coś mi powiedziało, żeby zatrzymać się i od razu oddzwonić.

- Cześć, dziewczyno - przywitałam się, starając się nie okazywać zniecierpliwienia. - Co tam?

- Chciałam ci coś powiedzieć - jej głos łamał się, dławiła się łzami - zanim usłyszysz to w wiadomościach. Prince nie żyje.

- Co?

- Ja… ja tu wariuję. Zaraz mam prezentację z okazji Dnia Ziemi w szkole córki, a on… a on nie żyje. Znaleźli go w windzie w Paisley.

Kiedy jej słowa do mnie docierały, najpierw nastąpił wewnętrzny szok, a potem poczułam, jakbym została wciągnięta do leja kondensacyjnego, a wszystko wirowało wokół mnie - hałaśliwe korki uliczne, skomlący Willy na tylnym siedzeniu i niebo zapadające się tuż za przednią szybą. Usłyszałam samą siebie, jak krzyczę: „Nie, nie, nie, nie, nie…”.

Nie on. Nie w ten sposób. Nie sam. Nie teraz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: „The Most Beautiful. Moje życie z Prince’em”. Była żona Prince’a opowiada o ich życiu - Portal i.pl

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki