Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Teraz ratuje nas Platforma

Jarosław Sender
Kto w PRDM-ie ratuje, a kto grabi? Kto działa dla dobra innych, a kto ma na widoku tylko własny interes?

Nowe rządy w Przasnyskim Przedsiębiorstwie Drogowo-Mostowym zaczęły się od doniesienia do prokuratury o domniemanym popełnieniu przestępstwa przez poprzednie szefostwo.

- Doniesienie dotyczy działania na szkodę zakładu. Ale podejrzewamy, że z czasem znajdziemy tu więcej spraw, które będą wymagały podobnych wyjaśnień - uważa Marek Czaplicki, obecny zarządca komisaryczny PRDM-u.

- Pracowaliśmy tu kiedyś, znamy załogę. I doskonale zdajemy sobie sprawę, że to ostatnia szansa dla tego zakładu. Jeśli nie doprowadzimy do układu z wierzycielami, to brama zakładu zostanie zamknięta, majątek zlicytowany, ludzie zwolnieni, wejdzie syndyk…Ale widzimy szansę i postawiliśmy sobie za punkt honoru postawić tę firmę na nogi - mówią nowi szefowie PRDM-u, Marek Czaplicki i Grzegorz Lomperta.

Tandem Platformy

Ryszard Misiak, dotychczasowy zarządca komisaryczny Przedsiębiorstwa, został odwołany ze stanowiska 27 marca. Od tego czasu Przedsiębiorstwo ratuje tandem w składzie: Marek Czaplicki - zarządca komisaryczny PRDM-u, a jednocześnie właściciel prywatnej firmy budowlanej oraz Grzegorz Lomperta - dyrektor ds. technicznych w PRDM-ie, właściciel prywatnego przedsiębiorstwa z branży motoryzacyjnej i jeden z wierzycieli zakładu (jego udział wynosi ok. 1 proc. wszystkich wierzytelności).

Jak doszło do zmiany za sterami? Otóż w styczniu tego roku do przewodniczącego przasnyskiej Platformy Obywatelskiej, Arkadiusza Siejki, zgłosili się pracownicy zakładu z prośbą o interwencję i zorganizowanie spotkania u wojewody. Arkadiusz Siejka do zajęcia się tą sprawą wytypował Grzegorza Lompertę, członka PO, który przed laty pracował w PRDM-ie. Na spotkaniu w Urzędzie Woje-wódzkim w Warszawie, które pomagał zorganizować poseł Koźla-kiewicz, pracownicy PRDM-u prosili o zmianę zarządcy twierdząc, że laik z branży drogowej pogrąża tylko zakład. Ale ostatecznie o losie Ryszarda Misiaka miała zadecydować analiza sytuacji finansowej zakładu. - Analizy dokonano w marcu i stwierdzono, że postępowanie naprawcze prowadzone przez pana Ryszarda Misiaka okazało się nieefektywne. W świetle powyższego uznano, że Przedsiębiorstwo wymaga zintensyfikowania działań restrukturyzacyjnych - powiedziała nam Małgorzata Glinkowska, rzecznik prasowy wojewody mazowieckiego.

Tylko długi urosły

Na nowego zarządcę komisarycznego wojewoda wyznaczył Marka Czaplickiego.

- Wojewoda zaakceptował kandydaturę członków Platformy z Prza-snysza, którzy zarekomendowali na to stanowisko Marka Czaplickiego - wyjaśnia Grzegorz Lomperta. - Mówili-śmy panu Markowi, że nie będzie łatwo, ale zgodził się. Teraz naszym najważniejszym celem jest dogadanie się z wierzycielami (a jest ich ok. 40). Zaczęliśmy rozmowy od tych największych i wszystko idzie w dobrym kierunku. Jeśli zawrzemy układ, a mamy na to czas do 10 lipca, firma ma szansę na dalszą działalność.

Marek Czaplicki - mgr inż. budownictwa o specjalności drogi, ulice, mosty i lotniska mówi o sentymencie do PRDM-u, bo było to jego pierwsze miejsce pracy.- Nie przyszedłem tu ani nic niszczyć, ani zarabiać. Chcę ratować, co jeszcze się da, chociaż w obecnej chwili firma to obraz nędzy i rozpaczy. W ostatnim okresie wyprzedawano co tylko się dało, a przez ostatnie pół roku mój poprzednik nie odbierał telefonów i z nikim nie rozmawiał. Ani z wierzycielami, ani z bankiem. Poprzedni zarządca przejmując firmę miał ok. 500 tys. zł długu i kontrakty na kwotę 9,5 mln zł. Po półtora roku, na koniec marca 2008 roku, dług wynosi kilka razy więcej, namnożyły się kary za niewykonanie lub odstąpienie od robót (w gminie Przasnysz na ponad 253 tys. zł, Miasto i Gmina Chorzele około 98 tys. zł, Starostwo Powiatowe w Przasnyszu około 92 tys. zł), a wartość kontraktów wynosi zero - wylicza nowy zarządca komisaryczny.

- Ja wszystkie rozmowy zaczynam od wyjaśnień, że zaszły zmiany - tłumaczy Marek Czaplicki. I przekonuje, że firma zaczyna stawać na nogi. - Remontujemy otaczarkę, uruchomiliśmy ciąg kruszący, mamy kilka umów na roboty. Wprawdzie nie możemy jeszcze stawać w przetargach, bo blokują nas nie popłacone ZUS-y, ale jako podwykonawcy pracować możemy. PRDM bowiem to nadal licząca się firma z dużym majątkiem.

Kolizje branżowe i prawne

Ale czy wierzyciel i biznesmen z branży budownictwa to dobry tandem do ratowania Przedsiębiorstwa? - Jestem małym wierzycielem i mogę zrzec się swoich głosów podczas zgromadzenia wierzycieli. Natomiast moja prywatna działalność gospodarcza nie ma nic wspólnego z budownictwem - tłumaczy Grzegorz Lomperta.

- Obecnie prowadzę tylko konserwację na rzecz przasnyskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Nie wykonuję żadnych robót, a konserwacja obejmuje prace hydrauliczne, stolarskie i elektryczne. Nic ponadto - tak potencjalną kolizję interesów tłumaczy Marek Czaplicki. I podkreśla, że wbrew doniesieniom płynącym do Tygodnika, nie jest karany i nie toczy się wobec niego żadne postępowania prokuratorskie. I ma rację. Ale tylko w części. Faktycznie nie jest karany, ale o bezkolizyjności z prawem jednak mówić nie może.

- Akt oskarżenia przeciwko temu panu został skierowany 22 listopada 2007 roku. Postawiliśmy mu zarzut z art. 218 paragraf 1 kk. Chodzi o nieodprowadzanie składek na rzecz ZUS na kwotę 19.609 zł, nieodprowadzanie składek na ubezpieczenie zdrowotne w kwocie 10.456 zł oraz nieopłacanie za pracowników składek na ubezpieczenia społeczne na fundusz pracy i fundusz gwarantowanych świadczeń pracowniczych na łączną kwotę 22.633 zł. Sprawa jest w toku - poinformował nas Artur Folga, prokurator rejonowy w Przasnyszu. I dodał, że ponadto 1 października 2007 roku Urząd Skarbowy w Przasnyszu skierował przeciwko Markowi Czaplickiemu akt oskarżenia z kodeksu karnego skarbowego.

Zakład niedobitków

Jeszcze cztery lata temu w zakładzie pracowało ponad 70 osób. Obecnie jest o połowę mniej pracowników. Kto mógł, już dawno uciekł - na emeryturę, za granicę lub do innych firm drogowych. Zostali ci, którzy odliczają czas do emerytury, ludzie pracujący tu "od zawsze" i ci, którzy wciąż wierzą w nadejście lepszych czasów.

Marian Lewandowski odlicza dni do emerytury. - Pracuję tu od 34 lat, teraz na stanowisku chyba ślusarza remontowego, albo spawacza, tyle już było tych stanowisk... Zarabiam 800 zł - mówi mężczyzna. I wyjaśnia, że zostały mu jeszcze tylko trzy mienajmniej mam nadzieję, że komisarz podpisze mi papiery i odejdę na "pomostówkę" - dodaje.

Eugeniusz Deptuła jest operatorem otaczarki, w Przedsiębiorstwie pracuje 33 lata. Jego pensja wynosi nieco powyżej 800 zł.

- W kwietniu, wraz z nowym zarządem, dostaliśmy parę groszy podwyżki, niewiele, ale zawsze coś. Tym bardziej, że ostatnia podwyżka była z dziesięć lat temu. Ale w tej firmie zdarzało nam się pracować nie tylko bez podwyżki, ale i bez wypłat. Najdłużej bez pieniędzy pracowałem sześć czy siedem miesięcy. A tu na mieszkanie trzeba było dać 500 zł, żona inwalidka… Rodzina więc robiła składkę i nas utrzymywała. Zresztą, cały czas nie starcza - opowiada Deptuła.

Pan Leon pracuje w zakładzie od kwietnia. Wrócił po dziesięciu latach przerwy.

- Kiedy odchodziłem, firma w miarę dobrze prosperowała, było dużo osób zatrudnionych i sporo zleceń. Co potem się stało? Nie wiem. Ale gdy dowiedziałem się, że firma pada, z żalu serce mi się ściskało, bo pracowałem tu z małymi przerwami od 1966 roku. Nawet proponowałem panu Misiakowi, że wrócę i pomogę, ale nie był zainteresowany. A teraz na ratowanie chyba jest już za późno - uważa nasz rozmówca.

O sentymencie do zakładu i 33 przepracowanych latach mówi także Krzysztof Chyliński. On najgorzej wspomina ostatnie dwa lata, czyli czasy zarządów Ryszarda Misiaka.

- Za pana Misiaka musiałem uciekać z firmy jak szczur na zwolnienia. Ludzie pracowali za darmo, przez siedem miesięcy na nic nie było. I jak można było sprzedać majątek w Makowie za bezcen? Ale rozpracowaliśmy tę buchalterię - mówi Chyliński mając na myśli działania pracowników, które zaskutkowały zmianą zarządcy komisarycznego.

Nieudane transakcje

Pięknie miało już być od minionego roku. Nadzieja na lepsze wstąpiła w pracowników wraz z ogłoszeniem przetargu na sprzedaż Przedsiębiorstwa wraz z jego zobowiązaniami wobec wierzycieli i pracowników (pakiet socjalny). Otwarcie kopert nastąpiło 11 kwietnia 2007 roku. Wygrali panowie Nierychlewscy, właściciele firm transportowych. Do podpisania umowy jednak nie doszło.

- Spotkania pana Misiaka z Nierychlewskimi odbywały się w dziwnych terminach na terenie bazy PRD-M-u, np. późnym wieczorem w piątek, czy o godz. 12.00 w niedzielę, co mogą potwierdzić dozorcy. Nasuwa się pytanie do pana Misiaka, dlaczego nie prowadził rozmów oficjalnych tylko zakulisowe i jaki miał w tym cel? - zastanawia się Lomperta.

Tomasz Papis, dyrektor wydziału skarbu państwa i nieruchomości Urzędu Wojewódzkiego dwukrotnie wyznaczał Nierychlewskim terminy w celu uzgodnienia zapisów projektu aktu notarialnego. Do transakcji jednak nie doszło, bo Nierychlewscy zamilkli i przestali odpowiadać na monity wzywające do sfinalizowania prywatyzacji. Wobec tego 5 lipca od przetargu odstąpiono. 10 lipca odbyło się spotkanie u wojewody dotyczące dalszych losów przedsiębiorstwa. Ryszard Misiak miał dostać na nim ustne przyzwolenie na sprzedaż trzech nieruchomości zakładu (w Makowie Maz., Chrzanowie i Rostkach Stróżnych). Miał jak najszybciej zrobić wycenę, a potem zwrócić się do wydziału o pisemną zgodę na sprzedaż wskazanych działek.

- Gdyby pan Misiak wystąpił wtedy o sprzedaż tych nieruchomości, na pewno poprawiłby kondycję firmy, może nawet nie doszłoby do upadłości. Ale przez kolejne trzy miesiące nic się nie działo, a we wrześniu pan Misiak złożył wniosek o upadłość - tak to widzi Grzegorz Lomperta.

I twierdzi, że nie była to jedyna opieszałość Ryszarda Misiaka, która wprowadziła zakład w kłopoty. - Odnalazłem list intencyjny z 9 stycznia tego roku, który był przysłany do pana Misiaka od austriackiej firmy zainteresowanej kupnem nieruchomości PRDM-u. Za-dzwoniłem do tej firmy i okazało się, że przez kilka ostatnich miesięcy byli tylko zwodzeni - tłumaczy.

- Co więcej, nawet nie zostali poinformowani o przetargu na bazę w Makowie, który odbył się 12 marca. Zresztą sędzia komisarz przysłała do nas list, by wyjaśnić sprzedaż tej nieruchomości, która odbyła się bez wyceny rzeczoznawcy majątkowego. Cena wywoławcza ustalona przez pana Misiaka wynosiła 380 tys. zł. Oferentów było dwóch, jeden dał 431,5 tys. zł a drugi o 20 tys. zł więcej. Nie możemy nic udowodnić, nie możemy także anulować aktu notarialnego. Naszym zdaniem, gdyby się chciało uzyskać najlepszą cenę powinien być to przetarg ustny, a nie kopertowy. Akt notarialny był sporządzony w wielkim pośpiechu, a o terminie nie był poinformowany nawet nadzorca sądowy.n

Anna Suchcicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki