Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Takiego suma w życiu nie widziałeś! 113 kilo i 238 cm!

fot. Archiwum Franciszka Skury
- Jeden człowiek nie dałby rady wyciągnąć z wody takiego kolosa - mówi Franciszek Skura
- Jeden człowiek nie dałby rady wyciągnąć z wody takiego kolosa - mówi Franciszek Skura fot. Archiwum Franciszka Skury
Przeczytaj, gdzie można złowić taaaaką rybę i jak mężczyźni walczyli z kolosem.

- Jak szarpnęło wędką, to o mało rąk nam nie wyrwało. Plecionka błyskawicznie znikała ze szpuli. Aż kołowrotek się palił - opowiadają dwaj zielonogórzanie. W Zaborze złowili suma, który ważył 113 kilo i miał 238 cm!

Franciszek Skura i Mirosław Janicki to dobrzy sąsiedzi. Są na emeryturze, więc wiele czasu spędzają nad wodą. Mieszkają przy ul. Budziszyńskiej w Zielonej Górze. Pan Franciszek wędkarstwem zajmuje się od dziesięciu lat. Cztery lata temu zaraził swą pasją sąsiada. Od tego czasu na ryby jeżdżą razem. - We dwóch raźniej. No i w razie czego, zawsze jest ktoś do pomocy - mówi pan Mirosław, który wraz z sąsiadem należy do Koła PZW nr 11 Lumel w Zielonej Górze.

16 sierpnia wybrali się nad jezioro Zabór Duży (Liwno). - Cztery dni wcześniej w tym miejscu zerwał się nam ogromy szczupak. Przegryzł wolframowy przypon o udźwigu dziesięć kilo i uciekł w trzciny. Chcieliśmy jeszcze raz go podhaczyć - wspomina pan Franciszek.

Zabór Duży od lat przyciąga moczykijów. Jest tu sporo taaakich ryb. A ile sumów! Kilkunastokilogramowe sztuki, wyciągane z tego jeziora, to nic nadzwyczajnego. W 1996 r. ktoś złowił tu 33-kilowego "wąsacza", a rok później o 13 kg cięższego. Ale wędkarze opowiadają o dużo większych okazach, które się zerwały. Takich po 50-70 kilo.

- Wyjechaliśmy około 9.00. Najpierw na bata wyciągnęliśmy 15-centymetrową ukleję, która potem posłużyła za przynętę. Zastanawialiśmy się, jaki zestaw wybrać. Ponieważ Mirek miał już rozłożony sprzęt, wykorzystaliśmy jego wędzisko. To był feder konger o ciężarze wyrzutu do 180 gramów, plecionka 0,4 z przyponem wolframowym o udźwigu do 15 kilo i hak kamatsu 2,0 - wylicza pan Franciszek.

Przynętę zarzucili z pomostu około 11.00, a 20 minut później mieli branie. - Jak szarpnęło, to o mało nie wpadliśmy do wody. Potem nastąpił niesamowity odjazd. Aż kołowrotek się palił - opisuje Skura.

Ryba uciekła na środek jeziora. - Wtedy już wiedzieliśmy, że to nie szczupak, a prawdopodobnie sum. To czuło się w rękach. Nie szło go zatrzymać. Błyskawicznie wyciągał plecionkę z kołowrotka. Zeszło ze 150 metrów. Zaczęliśmy się obawiać, że może jej zabraknąć - dodaje Janicki. - Franek podkręcił trochę hamulec i na chwilę udało nam się rybę delikatnie przytrzymać. Ale po chwili poszła w bok, za ścianę trzcin. Byliśmy pewni, że to już koniec i nie da się wyholować kolosa. Ale walczyliśmy do końca.

- Szybko zacząłem tracić siły. Przekazałem wędkę Mirkowi. Potem co chwilę się zmienialiśmy. Trzymając kij w rękach, nie mielibyśmy żadnych szans. Dlatego pomagaliśmy sobie nogami. Kolega, żeby nie wpaść do wody, zapierał się o wystającą deskę na końcu pomostu - wspomina pan Franciszek.

Przez długi czas ryba robiła, co chciała. Stawiała tak duży opór, że nie dało się jej podholować choćby o kilkanaście centymetrów. - Gdy tylko na moment ją przytrzymaliśmy, po chwili znów było mocne szarpnięcie, które o mało rąk nie wyrywało, a potem szybki odjazd - tłumaczy pan Mirosław.

Dopiero po dwóch godzinach walki sum powoli zaczął tracić siły. Ale wtedy pojawiła się kolejna przeszkoda - trzciny. - Nie było innego wyjścia, jak holować go przez zarośla. Znów mieliśmy obawy, czy nam się uda - mówi Skura.

Ryba, już bardzo zmęczona, praktycznie nie stawiała oporu. Ale była tak ogromna, że dwóch mężczyzn z trudem ją ciągnęło. Próbowali nawet wezwać na pomoc wędkarzy, którzy pływali po jeziorze łodzią. Niestety, bezskutecznie.

Gdy kolos był jakieś dziesięć metrów od brzegu, znów zaklinował się między pnączami. Nie szło go ruszyć. - Wtedy Mirek wskoczył do wody, dopłynął do suma, podniósł mu łeb, a ja ściągałem linkę - wyjaśnia pan Franciszek.

Szło już w miarę gładko. Ale tylko do czasu, gdy ryba znalazła się przy pomoście. Wtedy poszła na dno. - Mirek zanurkował i uniósł jej łeb. A ja owinąłem dłoń ręcznikiem i chwyciłem ją za dolną szczękę - opowiada Skura. W końcu, po trzech godzinach morderczej walki, udało się wciągnąć suma na pomost. - Chcieliśmy go wypuścić, ale po takim holu był kompletnie wykończony i raczej już by nie przeżył - dodaje Janicki.

Ryba ledwie zmieściła się do auta. Koledzy zawieźli ją na wieś, gdzie została zmierzona i zważona. Miała 238 cm i 113 kg! To więcej niż rekord Polski, który wynosił 103 kg. Panowie nie zgłosili tego jednak do PZW. - Żeby od razu nie spalić sobie łowiska. A poza tym, nam nie zależało na rozgłosie. Nie polujemy na rekordy. Łowimy dla przyjemności i każda najmniejsza rybka nas cieszy - uśmiecha się pan Franciszek.

Kilka dni po tym, w Wiśle w okolicach Płocka, Marek Szymański też złowił gigantycznego suma. Olbrzym mierzył 232 cm, ale nie został zważony.

Gazeta Lubuska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki