Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Solidarność Walcząca zawiera się w dwóch wartościach: troska o najsłabszych i patriotyzm

Maciej Rajfur, film Paweł Relikowski
Wideo
od 16 lat
Grażyna Walczak czas zaangażowania w Solidarność Walczącą uważa za najpiękniejszy w swoim życiu. Choć mierzyła się z podwójnym niebezpieczeństwem. Musiała chronić nie tylko siebie, ale i dzieci, które miała pod opieką.
Solidarność Walcząca zawiera się w dwóch wartościach: troska o najsłabszych i patriotyzm

Maciej Rajfur: Jak Solidarność Walcząca pojawiła się w Pani życiu?

Grażyna Walczak: Dużo wcześniej znałam państwa Morawieckich. W tym domu, w którym mieszkam, po drugiej stronie klatki mieszkali przyjaciele Morawieckich. Teraz są w Stanach Zjednoczonych, bo dostali paszport w jedną stronę. W 1978 albo 1979 roku sąsiadka p. Bronia Petryniak przyniosła do naszego mieszkania torbę pełną materiałów prasowych. Ja byłam wtedy w pracy i pakunek przyjęła na parę dni na przechowanie moja mama. Domyślała się o co chodzi. Gdy wróciłam z pracy, obejrzałyśmy zawartość płóciennej torby. Okazało się, że to podziemna prasa z różnych wydawnictw.

Kiedy p. Bronia przyszła po torbę?

Kilka dni później. I wtedy powiedziałam, że jestem zainteresowana tymi wydawnictwami. Zaczęłam je regularnie dostawać. W końcu przyszła do mnie z Kornelem Morawieckim. On zapytał, czy chcę dostawać podziemne książki itd. Zgodziłam się. A potem to już poszło piorunem.

Jak to się rozwinęło?

Zaczęli przynosić mi wydrukowane kartki do składania, żeby tworzyć z tego książki. I tak moje mieszkanie stało się punktem spotkań, żeby składać te publikacje. 20-30 sztuk jednego tytułu. Robiliśmy to popołudniami. Potem ktoś odbiera książki, jak już były gotowe. Stale otrzymywałam też prasę podziemną. Część czasopism nosiłam do pracy i rozdawałam ludziom. Zapotrzebowanie rosło, więc coraz więcej osób zaczęło kolaborować. Byli ludzie, którzy brali więcej i też rozdawali dalej. Tak to się rozkręcało.

Co się stało, gdy nastał stan wojenny?

Kornel zszedł od razu do podziemia. Potem zeszła Hanna Łukowska. Zaczęły do nas przychodzić dary z Zachodu w reakcji na stan wojenny. Przysyłano żywność, leki i ubrania. Wtedy dostałam polecenie służbowe, żeby dostarczać ludziom te rzeczy przez Arcybiskupi Komitet Charytatywny, z którym bardzo dobrze układała się współpraca. Szczególnie internowanym i więzionym. Tym, którzy byli prześladowani. Mój syn mi pomagał. Nie mieliśmy wtedy samochodu. Wszystko woziliśmy tramwajami. Raz w miesiącu każda z wyznaczonych rodzin dostawała dużą podróżną torbę żywności. Oprócz tego także ubrania.

Dlaczego Pani dołączyła do Solidarności Walczącej?

Z przekonania. Miałam poglądy antykomunistyczne i chciałam coś robić przeciwko władzy oraz uświadamiać ludzi, w jakim systemie żyją.

Jak Pani podchodziła do ryzyka?

Każdy zakład pracy miał ubeków, którzy "dyżurowali". Jak nastał stan wojenny, zamknęli tych znaczących opozycjonistów. Mnie się udało. Ja nie wiem, czy się bałam na początku. Na pewno bałam się już potem, w czasie stanu wojennego. Wtedy bardzo dużo ludzi spotykało się w moim mieszkaniu. Jedni przychodzili, drudzy wychodzili. W konspiracji jest tak, że jak raz się udostępni mieszkanie i ono nie jest spalone, to wiadomo, że ludzie będą przychodzić. Nikt się ze mną nie umawiał. Ciągle kogoś przyprowadzano. Czasami to było męczące. Ale dobrze, że byłam młoda. (śmiech)

Ludzie nie przynosili ze sobą tzw. "ogonów"?

Część moich znajomych była obstawiana przez służbę bezpieczeństwa. Kiedyś przyszedł do mnie sąsiad i mówi: „Pani Grażyno, u nas była rewizja, ale rewizja miała być u Pani”. Wtedy Zbyszek Oziewicz przyprowadził ogony. SB nas obserwowała, ale moi goście wyszli podwórzem, a funkcjonariusze stali po drugiej stronie kamienicy i się nie zorientowali. Chyba nie byli zbyt inteligentni. Kazali im zrobić rewizję na parterze i nawet nie trafili w dobre mieszkanie. Wtedy już byłam dość mocno wyczulona i lękałam się.

A co by znaleźli, gdyby weszli jednak do Pani mieszkania?

Na pewno bibułę i to spore jej ilości. Oprócz tego książki i wydawnictwa antykomunistyczne. A wtedy akurat byłabym kompletnie nieprzygotowana. Bo zdarzały się sytuacje, że ktoś nas ostrzegał. Nawet z ubecji. Oni dawali cynka osobom z organizacji. Nie wiem, czy ci ubecy pracowali na dwa fronty, czy sobie zapewniali łagodniejszą przyszłość. Dochodziły do nas przecieki, że zbliża się rewizja. Wówczas wynosiło się wszystko, co podejrzane, do sąsiadów. Nie do piwnicy, bo też była brana pod uwagę. Ale miałam naprawdę dużo szczęścia.

Używaliście jakiego hasła konspiracyjnego, żeby wejść do mieszkania?

Do mnie nie. Przychodzili po prostu znajomi i przyprowadzali innych. Oni ich legitymizowali. Jedni drugich ostrzegali. Ja też dzięki temu, że nie miałam telefonu w domu, to chyba rewizji żadnej nie przeszłam. W Solidarności Walczącej działali inteligentni ludzie. Ubecja nie grzeszyła bystrością. Dobra była jedynie w katowaniu ludzi i w sprawach przemocy fizycznej. Nigdy nie wpadłam i nie zostałam zatrzymana. Dlatego po latach nie było o mnie śladu w żadnych dokumentach. Do tego stopnia, że aby dostać odpowiednie świadczenia kombatanckie potrzebowałam wypełnić odpowiednie zaświadczenie, które podpisał Kornel Morawiecki i Hanna Łukowska-Karniej.

Opiekowała się pani dziećmi Hanny Łukowskiej, która musiała się ukrywać.

Tak, wpłynął do mnie nakaz organizacyjny od Kornela, żebym się zajęła Hani dziećmi, które znałam wcześniej. Pracowałam zawodowo. Wychowywałam też syna, który od Zosi – córki Hani – jest starszy 2 lata. Miał 15 lat, gdy zaczął się stan wojenny. W dodatku ja mieszkam na Ostrowie Tumskim, a Hania przy ul. Kamiennej, więc to kawał drogi. Syn Hani Edward miał 11 lat, a najmłodsza Wiga zaledwie 4 lata. Dostarczałam im jedzenie, zapraszałam ich na obiad. Czuwałam nad nimi. Pisałam listy do Hanki i ona też do mnie pisała. Bardzo żałuję, że nie zachowała się ta korespondencja. Wszystko się wtedy niszczyło, bo się baliśmy.

Co było w tych listach?

Pisałam jej, co się dzieje z dziećmi. Uspokajałam ją, żeby się nie denerwowała. Bardzo się bała o dzieci, że ubecy krzywdę im zrobią. Z Edkiem bywało różnie, bo chłopiec przeżywał okres dojrzewania. Baliśmy się o niego, że go pobiją. Ile mogłam, to pomagałam. A dzieci były w zagrożeniu. Robiono brutalną rewizję w domu, kiedy nie było z nimi nikogo dorosłego. Wyważano drzwi.

Jak sobie radziły pod nieobecność matki?

Zosia, jako nastolatka, była bardzo odpowiedzialną dziewczyną, niezwykle dojrzałą jak na swój wiek.

Myślę sobie, że dzieci mogły być łatwym łupem dla SB, żeby infiltrować organizację, szantażować, rozbijać ją od środka.

Dzieci były przez nas przygotowywane. One wiedziały, jak wyglądają mniej więcej agenci. Esbecy do tropienia brali ich rówieśników. Kupowali im adidasy, markowe buty sportowe, które były dla nas nieosiągalne. Dlatego ci ludzie się wyróżniali. I nasze dzieciaki ich dobrze rozpoznawały. Wiedziały, jak się zachowują. Dostawały od nas instrukcje, by ich zgubić, jak zauważyły, że mają ogon. Kiedy Zosia przychodziła do mnie na obiad, to czasem pod same drzwi smarkacz SB ją odprowadzał. Mówiła do mnie: „Ciociu, robiłam wszystko, żeby go zgubić!”. Wtedy zwracałam się do niego: „Zamiast się uczyć, rozwijać, to prześladujesz taką dziewczynę?”. Nic się nie odzywał. A potem dostawałam od szefa kontrwywiadu Solidarności Walczącej wydruki z podsłuchu. Tam było napisane np. „Odprowadza ją Maciek, ma opaskę na głowie”. Chodziło o mojego syna, który szedł z Zosią.

Bywały sytuacje niebezpieczne z udziałem dzieci?

Pamiętam jedną z moim synem. Wracał za nim ubek, dojrzały facet. Wszedł na klatkę. Syn nie chciał zdradzić, gdzie mieszka, nie chciał wejść do domu. Na drugim piętrze miały klasztor siostry zmartwychwstanki. Wszyscy się w klatce znaliśmy, Maciek do nich poszedł. Ale wcześniej, kiedy wchodził do schodach, ubek za nim otwierał okna na klatce i kiedy chłopiec się obejrzał, ten pokazywał mu, co może z nim zrobić – wyrzucić go przez okno. Syn był naprawdę przestraszony, kiedy wrócił od sióstr do domu. Z kolei innym razem jechaliśmy z dziećmi Hanki Łukowskiej tramwajem. Równolegle jechała suka ubecka. Wysiedliśmy, zatrzymał nas policjant i legitymował. Stwierdził: „Proszę pani, taki mam rozkaz”. Zosia mi nie raz mówiła, że jak szła na na zakupy, to miała ogon. Liczyli, że się spotka z ukrywającą się matką. A Hania była zawsze dobrze przebrana.

Czyli przez dzieci nigdy nie udało się docierać do ważnych działaczy, czy zdobywać istotne informacje?

Nie udawało im się. Dzieci to dobrze znosiły. Hania nie wpadła przez dzieci. Choć najmłodsza Wiga mocno to odczuwała. W pewnym momencie musieliśmy wywieźć ją z Wrocławia, bo zaczynała nerwowo odczuwać tę atmosferę i wizyty ubeków.

Co Pani myślała o SW, będąc jej częścią? Wierzyła Pani, że SW ma jakiś wpływ na rzeczywistość?

Wierzyłam, że komuna upadnie, ale nie mogę powiedzieć, że myślałam, iż Solidarność Walcząca sama to zrobi. Ona była spora. Ja dopiero potem dowiedziałam się o członkach w innych miastach. A wtedy obracaliśmy się w swoich kręgach, bo nigdzie się nie jeździło. We Wrocławiu do SW należeli fantastyczni ludzie. A jak się tam znaleźli? Komuna popełniła wielki błąd dla siebie. Zgromadziła poprzez internowania ludzi różnych klas społecznych z bardzo różnych miejsc. Najwięksi inteligenci oraz prości robotnicy. I oni wszyscy się nawzajem uświadamiali, przekonywali do aktywności antykomunistycznej. A później wstępowali do organizacji. Więc to było pozytywne dla ruchów wolnościowych takich jak Solidarność Walcząca.

Jakby mogła Pani wyjaśnić krótko i zwięźle młodym ludziom, którzy nie znają historii, czym była SW, to co by im Pani powiedziała?

Organizacja, która absolutnie nie zgadzała się na panującą rzeczywistość w Polsce Ludowej. Naszym celem było uświadomienie jak najwięcej ludzi, jak złym systemem był PRL. Najkrócej mówiąc – Solidarność Walcząca to radykalniejsza opcja Solidarności. Ubecja się najbardziej nas bała i najbardziej nas nękała. Kornel Morawiecki wierzył w to, że trzeba uświadomić sąsiadujące z nami republiki radzieckie, bo w nich tkwi także potencjał opozycyjny. Każde imieniny zamieniały się w dyskusje polityczne. Kornel uważał, że jak dostarczymy ulotki w języku rosyjskim czy ukraińskim, to opozycja tam urośnie w siłę i wzmocni nas.

A jak po latach Pani ocenia te działania? Czy wtedy byliście w pełni świadomi, co robicie, przeciwko komu? 40 lat to wystarczająco dużo czasu, by spojrzeć z dystansem.

Może to dziwnie zabrzmi, ale to był najpiękniejszy, najbardziej pozytywny czas w moim życiu. Wiedziałam, że to co robię, robię dla dobra ludzi. Myśmy się przyjaźnili. To nie była wyłącznie organizacja polityczna. Ponieważ mieliśmy silne relacje, było nam dużo łatwiej wspólnie działać. Cieszyłam się, że możemy pomagać innym, którzy tkwili także w tym samym systemie. Wydobywaliśmy z siebie najlepsze cechy.

Ideały Solidarności Walczącej znalazły miejsce w III Rzeczpospolitej?

Nie ukrywam, że czuję się nieco zawiedziona współczesną rzeczywistością. Kornel mówił nam o solidaryzmie, czymś więcej niż solidarności. A ja widzę w Polsce coraz większe rozwarstwienie materialne. Trudno to opisać, czym jesteśmy rozczarowani. Ten rząd, choć na pewno daleko mu do ideału, na pewno zaczął dużo robić dla ludzi, którzy byli w gorszym położeniu materialnym. Sam idealizm nie wystarczy, trzeba mieć zaplecze materialne. Uważam, że po transformacji ustrojowej kolejne kadencje rządu zostały zmarnowane. Tyle rzeczy w naszym kraju zaprzepaszczono. Ile przedsiębiorstw upadło albo zostało sprzedanych? Ilu ludzi po transformacji ustrojowej zostało zostawionych samych sobie? Jeżeli się walczy o zmianę systemu, to należy uwzględnić obywateli najbardziej niezaradnych.

Myślę, że idea solidaryzmu jest ponadczasowa, tylko nie pasuje do ludzkich charakterów. Człowiek wykazuje się nieporadnością w sprawiedliwości. Mimo wszystko trzeba dążyć do solidaryzmu.

Po 1989 roku działacze SW jak i sama organizacja odeszła w cień.

Rzeczywiście. Potem zorganizowaliśmy się w stowarzyszeniu. Kornel był bezkompromisowy. A to w polityce nie jest takie proste. Był uważany za utopistę. W związku z tym ci, którzy okazywali się bardziej pragmatyczni, zrobili kariery polityczne. Znam posłów i europosłów, którzy się zmienili. Ideały u niektórych ludzi sięgnęły bruku. Ale takie jest życie. Choć w Solidarności Walczącej też się podzieliliśmy. Proszę pamiętać o tym, że Służba Bezpieczeństwa jeszcze długo po 1989 roku działała.

Czym jest stowarzyszenie Solidarność Walcząca?

Ciągle się przyjaźnimy. Bardzo dużo z nas już odeszło. Jesteśmy grupą ludzi, którzy ciągle utrzymują ze sobą relacje, pomagają sobie i próbują światu i kolejnym pokoleniom w miarę możliwości przekazać ideę solidaryzmu, jaką niosła SW. Że warto walczyć o najwyższe wartości i być przyzwoitym człowiekiem. A to nie jest takie łatwe w dzisiejszych czasach. Te wartości trzeba ciągle pielęgnować.

Jaka zatem wartość szczególnie określa Solidarność Walczącą?

Troska o najsłabszych i patriotyzm.

od 16 lat

Film: Paweł Relikowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki