Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć za 14 złotych?

Anna Suchcicka
Aldonę Obidzińską pochowano na cmentarzu w Przasnyszu (nekrolog powiększono w redakcji)
Aldonę Obidzińską pochowano na cmentarzu w Przasnyszu (nekrolog powiększono w redakcji) Fot. A. Suchcicka
14-letnia dziewczynka została przyłapana w sklepie Leader Price w Przasnyszu na kradzieży trzech ołówków, mydła w płynie, dezodorantu i worków na śmieci. Skradzione rzeczy były warte 14 złotych. Personel sklepu wezwał policję. Policjanci odwieźli 14-latkę do domu. Kilka minut później dziewczynka powiesiła się w oborze.

Nekrologi Aldony Obidzińskiej zawisły na ulicach Przasnysza 11 marca. Ludzie zatrzymywali się przy nich, czytali i dyskutowali.
- Zabili ją za kredki - mówili. Oni - czyli policjanci i kierownictwo sklepu.
- Zróbcie coś, tego tak nie można zostawić. Tak ją nastraszyli, że popełniła samobójstwo - usłyszeliśmy od czytelników z Przasnysza.
- Było to bez wątpienia samobójstwo. Nie stwierdziliśmy działania osób trzecich - powiedział nam o śmierci Aldony Obidzińskiej Waldemar Osowiecki, prokurator rejonowy w Przasnyszu.

Rodzice winią sklep i policję

Z rodzicami Aldony rozmawialiśmy w przeddzień pogrzebu. Do domu Obidzińskich w Golanach w gm. Przasnysz niełatwo trafić. Wiedzie doń wyboista i błotnista droga gruntowa. Ciężko się przez nią przedrzeć nawet terenowym samochodem. Nie dojeżdża tam żaden autobus, a posesja najbliższego sąsiada jest oddalona o kilkaset metrów. Przy białej piętrówce Obidzińskich stoi drewniana stodoła i pochylona obora. Po podwórku rozjeżdżonym kołami traktora biegają dwa psy, jeden z nich powitał nas warczeniem, a potem zaczął głośno szczekać. W drzwiach domu pojawiły się na czarno ubrane postacie: rodzice, dziadkowie i brat Aldonki. Gdy prosimy o rozmowę, dziadkowie wybuchają płaczem.
- Wracajcie do domu - mówi do nich Bogumiła Obidzińska, matka Aldonki. - A my porozmawiamy w samochodzie.
Bogumiła Obidzińska 8 marca miała zamiar robić kaszankę. Poprosiła córkę, by w drodze do domu ze szkoły kupiła kaszę, chleb i napoje.
- Około 13.00 sąsiadka widziała córkę na rowerze w drodze do domu. Była w połowie drogi. Może czegoś zapomniała kupić i postanowiła wrócić - zastawia się matka i dodaje, że Aldonka niemal codziennie robiła sprawunki właśnie w Leader Price.
Policjanci przywieźli Aldonę do domu o 16.00.
- Gdzie ona była tyle godzin? - zastanawia się matka. - Aldonka, taka zdołowana i struta, cała zapuchnięta od płaczu, siedziała na tylnym siedzeniu policyjnego samochodu. Policjanci wyjaśnili, co się stało i zapytali, o której mogę do nich jutro przyjść z córką na przesłuchanie. Umówiliśmy się na ósmą rano. Gdybym ja powiedziała, że jej nie wezmę, tylko sama pójdę, to może stałoby się inaczej... - rozmyśla matka.
Aldonka wyszła z policyjnego samochodu, oddała matce szkolny plecak i wzięła torby z zakupami.
- Zeszła ze mną z tymi zakupami do piwnicy i mówi: "mamusiu już nie da rady załatwić. Chciałam im na dublet zapłacić, ale oni nie chcieli, tylko policję wezwali" - wspomina matka i cytuje wypowiedziane wówczas przez siebie słowa: "Wszystko da radę załatwić, córeńko". Aldona powiedziała też matce, że na komendzie strasznie wymiotowała.
- To musiało być na tle nerwowym. Przecież do szkoły poszła bez śniadania.- mówi ojciec i wyjaśnia, że Aldona strasznie od dziecka bała się munduru, bo kiedyś jakiś mundurowy ją okropnie zbeształ. - Od tamtego momentu tak bała się munduru, że jak kiedyś do szkoły podstawowej, jeszcze w Golanach, przyjechała drogówka pytać z przepisów, to im uciekła - wspomina Andrzej Obidziński, który nie może zrozumieć, czemu do tak zdenerwowanej córki policjanci nie wezwali pielęgniarki ani lekarza.
Po wypakowaniu zakupów Aldona, jakby uspokojona, weszła do siebie na górę. Po chwili jednak ze łzami przyszła do matki.
- Mówię, "nie płacz, mama wszystko załatwi" - wspomina Bogumiła Obidzińska, która zaproponowała wówczas córce kolację. Aldona powiedziała, że zje później i wyszła. Na korytarzu minęła się z ojcem.
- Mówię, "Aldonka, co tak się martwisz?" Nic nie odpowiedziała. Zapytałem więc, gdzie idzie. Odpowiedziała, że idzie się przewietrzyć - relacjonuje ojciec, który chwilę później spostrzegł, że Aldona zmieniała kapcie na normalne buty. Zaczął się zastanawiać, dokąd poszła i razem z innymi domownikami zaczął jej szukać. Od odjazdu policji do wyjścia Aldony z domu minęło jakieś 15 minut.
- Zajrzałam do chlewu. W pierwszej chwili jak ją zobaczyłam, myślałam, że ona tak stoi. Gdy zorientowałam się, co się stało, zaczęłam krzyczeć: ratunku, podbiegłam do niej i podniosłam do góry. Nadbiegł mąż z synem i ją ściągnęliśmy - opowiada matka.
Andrzej Obidziński próbował córkę ratować.
- Robiłem jej masaż serca. Po kilku razach tak jakby westchnęła. Myślę, jest jakaś nadzieja, ale patrzę, nadal nie ma pulsu i dalej zacząłem ja reanimować.
Po kilkunastu minutach nadjechało pogotowie. Po kolejnych 35 minutach reanimacji doktor stwierdził, że serce ruszyło.
- Od razu nam jednak powiedzieli, żebyśmy sobie nie robili dużych nadziei, bo nie wiadomo, co z mózgiem i że do końca życia Aldonka może być kaleką. Już się z tym godziliśmy, chcieliśmy tylko, żeby przeżyła - mówi matka.
We wtorek 9 marca ok. godz. 17.00 Aldona zmarła w szpitalu w Przasnyszu.
- Mąż pojechał z księdzem o dwie sekundy za późno - nie może przeboleć Bogumiła Obidzińska.
Rodzice Aldony są przekonani, że zawiniła kierowniczka sklepu, która zamiast policję powinna wezwać matkę albo ojca. Za śmierć córki obwiniają też policjantów, którzy, jak twierdzą, straszyli ich córkę poprawczakiem.
- Rozeszło się o kilkanaście złotych - nie może uwierzyć Andrzej Obidziński i podkreśla: - Ona nigdy niczego sobie nie wzięła. A z zakupów zawsze przynosiła do domu paragony. Tym razem też na wszystko były paragony, tylko nie na te kilka rzeczy. Może nie wzięła z kasy, a potem dla świętego spokoju przyznała się, że ukradła. Ale przecież chciała im oddać pieniądze, nawet podwójnie, bo przecież miała przy sobie jeszcze ponad 30 zł.

Ostatni dzień życia

Próbowaliśmy prześledzić, co Aldonka robiła w poniedziałek 8 marca. Tego dnia była na wszystkich lekcjach. Na szkolnym apelu przygotowanym z okazji Dnia Kobiet razem z innymi dziećmi śmiała się z żartów. Zajęcia skończyła o 12.30. Ok. 13.00 była widziana w drodze do domu. Ale nie dojechała do Golan, ok. 14.30 zjawiła się w sklepie Leader Price w Przasnyszu.
- Ochroniarz zauważył, że jedna z klientek wkłada rzeczy z półki do swojej reklamówki. Poczekał, aż przejdzie do kasy. Gdy klientka minęła kasy bez wyłożenia wziętych rzeczy, poprosił ją na zaplecze - relacjonuje kierowniczka sklepu Leader Price w Przasnyszu. - Na zapleczu dziewczynka została poproszona o wypakowanie rzeczy. Zakupy wykazane na paragonie zostały spakowane oddzielnie i oddane Aldonie. Kierowniczka sklepu mówi, że dziewczyna przyznała się do kradzieży. Na paragonie nie były wykazane: trzy ołówki, mydło w płynie, dezodorant i worki na śmieci - towar, jak obliczyła kierowniczka, na kwotę 14 zł z groszami. Aldona powiedziała, że wzięła te rzeczy, "bo było jej to potrzebne". Kierowniczka, zgodnie z zaleceniem swoich przełożonych, że do każdej kradzieży ma obowiązek wezwać policję, mimo protestów dziewczyny zadzwoniła na komendę.
- Dziewczyna mówiła, że nie zna telefonu do domu i prosiła, by ją puścić. Mówiła, że za wszystko zapłaci, ale już musi iść, bo, w pierwszej wersji, ucieknie jej autobus, w drugiej, że czekają na nią koledzy. Nie pokazała żadnego dokumentu tożsamości, ale podała prawdziwe imię, nazwisko i adres zamieszkania - wyjaśnia kierowniczka sklepu.
Patrol policji zjawił się w sklepie po kilku minutach. Zapytali, co zostało skradzione i wzięli oświadczenie spisane przez kierowniczkę sklepu.
- Ok. 15.00 zostaliśmy powiadomieni przez kierowniczkę sklepu Leader Price, że jest zatrzymana dziewczyna, która ukradła jakieś drobne rzeczy o łącznej wartości ok. 14 zł - wyjaśnił nam Tomasz Łysiak, oficer prasowy KPP w Przasnyszu. - Na miejsce pojechał patrol policji. Dziewczynka przyznała się do kradzieży, a kierowniczka spisała oświadczenie, że pobrała te rzeczy od zatrzymanej i zostają one w sklepie. Policjanci razem z zatrzymaną podjechali na komendę, by zastanowić się, czy wzywać rodziców, czy odwieźć dziewczynkę do domu. Dziewczyna powiedziała policjantom, że rodzice nie mają telefonu ani samochodu. Ok. 15.30 policjanci pojechali do Golan i przekazali ok. 16.00 dziewczynkę rodzicom.
Tomasz Łysiak twierdzi, że na komendzie dziewczynka była może 5-10 minut, w tym czasie nie wymiotowała i nie skarżyła się na złe samopoczucie. Nie było też żadnego przesłuchania.
- Zostało tylko wypisane wezwanie dla rodziców dziewczynki, by następnego dnia zgłosili się na komendę razem z córką. Dopiero wówczas dziewczynka mogłaby złożyć wyjaśnienia - mówi oficer prasowy i podkreśla, że w poniedziałek policjanci jedynie dostarczyli dziecko rodzicom. Żadne inne czynności nie były wykonywane. A od przyjęcia zgłoszenia o kradzieży do momentu odwiezienia dziewczynki do domu nie minęło więcej czasu niż godzina.
- Z naszych zapisków wynika, że mieliśmy z tą dziewczynką kontakt po raz pierwszy. Ale nie ma dnia, żebyśmy nie byli informowani przez kierownictwo jednego z większych sklepów w Przasnyszu, że został zatrzymany złodziej.
Policja nie przesłuchiwała Aldony.
- Przesłuchania nieletnich odbywają się w obecności rodziców albo psychologa ze szkoły. - Ale do zapytania typu: "gdzie mieszkasz, czy masz telefon", nie jest potrzebny psycholog ani rodzic. Jest to normalna rozmowa - podkreśla rzecznik.
Aldona powiedziała policjantom, że rodzice nie mają telefonu, chociaż mają telefon komórkowy. Nie powiedziała też, że pod sklepem zostawiła rower.
- Gdyby podała numer telefonu, wezwalibyśmy rodziców - zapewnia Łysiak.

Aldona miała plany na przyszłość

- To prawdziwa tragedia. Jestem przerażona. Chyba nawet sobie nie uświadamiamy, jak dzieci mogą być kruche psychicznie, i jak delikatnego wymagają traktowania - mówi Grażyna Wróblewska, wójt gminy Przasnysz, która znała Aldonę i zna jej rodziców. Aldonę wspomina jako bardzo spokojne, pogodne, komunikatywne, towarzyskie i uczynne dziecko. O rodzicach mówi: "normalna rodzina".
Wszyscy nasi rozmówcy podkreślają, że Aldona była bardzo pogodna i prawdomówna.
- To było takie dobre dziecko. Złote dziecko pod gwiazdami zapisane. Ona robiła nam wszystkie sprawunki i wiedziała, gdzie co się załatwia w urzędach. Była moją prawdziwą podporą. Jeździła też pomagać do Leszna, do babci. Ona tam całą posesję miała na głowie. Ona nikomu nigdy niczego nie wzięła. Na wszystko jej starczało, miała pieniądze i mnóstwo kredek. Nie mieliśmy z nią żadnych kłopotów, tylko nie bardzo chciała chodzić do szkoły. Ale próbowaliśmy jakoś na nią wpływać - opowiada matka i podkreśla, że nigdy by się nie spodziewała, że Aldonka targnie się na swoje życie. - W przyszłym tygodniu miałam jej na bierzmowanie syna kupić pantofle i miała sobie wybrać materiał na spódnicę. Ona miała plany, myślała o przyszłości. Za trzy lata chciała się przenieść na gospodarkę do babci - nie może zrozumieć matka.

W szkole bywała rzadko

Tragedii nie potrafią, nie mogą zrozumieć także nauczyciele i uczniowie Szkoły Podstawowej nr 2 w Przasnyszu. Aldona chodziła do tej szkoły trzeci rok. Po ukończeniu trzeciej klasy SP w Golanach zaczęła dojeżdżać rowerem do szkoły w Przasnyszu. W czwartej klasie bardzo dużo opuszczała lekcji. W rezultacie została przepuszczona do klasy piątej warunkowo. Ale nadal opuszczała dużo lekcji. Po raz drugi nie mogła zostać przepuszczona warunkowo. Została więc w klasie piątej na drugi rok. W klasie czwartej i piątej jej wychowawczynią była Ewa Nowak.
- Aldonka była bardzo otwarta i miała bardzo dobry kontakt z rówieśnikami, mimo że rzadko przychodziła do szkoły - opowiada.
- Nigdy nie kłamała. I niczego nie wymyślała, jak np. nie przychodziła do szkoły, to zawsze podawała prawdziwe powody. Dlatego trudno mi uwierzyć, że coś ukradła.
Nie miała nieusprawiedliwionych godzin, zawsze przynosiła albo zwolnienie lekarskie, albo usprawiedliwienia od matki.
- Ona nie wagarowała, nie uciekała z lekcji i nie zadawała się z nieodpowiednim towarzystwem. Ona pomagała w gospodarstwie. Wolała to niż szkołę. I nie kryła tego - wyjaśnia pedagog szkolny Joanna Czaplicka-Żywiec.
Rozmowy z Aldoną nie pomagały, a rodzice nie bardzo pomagali nauczycielom. Nie zareagowali, gdy w listopadzie zeszłego roku szkoła wysłała do nich zawiadomienie, że jeśli nadal nie będą stawiać się do szkoły na rozmowę - sprawa zostanie przekazana do sądu. Sprawa nie została przekazana, bo jak wyjaśnia pedagog - dziewczynka nie budziła niepokojów wychowaczych.
- Była wesoła, pogodna, sympatyczna. Mówiła o wszystkim, o tym co ma w domu, co lubi, opowiadała, jak pomaga babci w sprzątaniu i żartowała, że rają jej już na wsi kandydatów na męża - wspomina szkolna pedagog, która nie uważa także, by Aldona była osobą specjalnie delikatną psychicznie. - Byle co nie wytrącało jej z równowagi. Czasem miała zmienne nastroje, ale wiązałam je z dorastaniem.

Wyróżniała się z klasy

Górowała nad rówieśnikami wzrostem i wiekiem. Szkolni koledzy żartowali, że jest jak mama. Była lubiana. Czasem żartowali z jej postury, ale jak twierdzi szkolna pedagog, Aldona nie obrażała się za te zaczepki, a nawet je lubiła i brała je na wesoło. Nie miała bliskiej koleżanki, wolny czas wolała spędzać u babci.
- Była wyrośnięta, nikt by nie powiedział, że ona ma dopiero 14 lat - mówią nasi rozmówcy. - Okaz zdrowia. Dziecko dużo wyższe od rówieśników. Blondynka, słowiański typ urody. Pogodna, roześmiana. Do szkoły przychodziła w sportowych rzeczach. Czysta, schludna, a nawet na swój sposób elegancka - taką zapamiętała ją Sława Maćkowska, wicedyrektor SP nr 2 w Przasnyszu.
Dlaczego się powiesiła - nikt nie potrafił na to pytanie odpowiedzieć. Nikt nawet nie przypuszczał, że mogła mieć jakieś problemy. Po śmierci Aldony szkolna pedagog przeprowadziła w klasach pogadanki.
- Mówiłam, że nawet największy problem da się rozwiązać, mówiłam, jak ważna jest otwartość, umiejętność rozmawiania i dzielenie się swoimi kłopotami - wyjaśnia Joanna Czaplicka-Żywiec.

Pogrzeb i oskarżenia

Pogrzeb Aldony odbył się 12 marca. Została pochowana na cmentarzu parafialnym w Przasnyszu. W ostatniej drodze towarzyszyła jej najbliższa rodzina, sąsiedzi - mieszkańcy Golan i szkolni koledzy. Byli nauczyciele i wójt gminy Przasnysz. Wielu mieszkańców wyszło ok. 14.00 z domu i czekało gdzieś na drodze konduktu. W ten dyskretny sposób łączyli się z rodziną w żalu.
Pogrzeb nie oznacza końca tej sprawy. Kierowniczka sklepu jest pełna obaw. Już we wtorek matka Aldony weszła do sklepu z awanturą. Padły z jej ust obelgi, oskarżenia i pogróżki. Kierowniczka wyprosiła Bogumiłę Obidzińską ze sklepu. Ale 13 marca historia się powtórzyła. Tym razem z awanturą przyszedł ojciec Aldony.
- Wyzywał mnie od najgorszych. A czy ja chciałam śmierci jego córki? Krzyczał "wezwij policję, to zrobię to samo co Aldona".
Kierowniczka wezwała policję.
- Trochę może przesadziłem. Poniosły mnie nerwy. Ale policjanci chyba mnie rozumieją - powiedział nam Andrzej Obidziński.
Obidzińscy nie chcieli by w prasie podać ich nazwisko. 13 marca zmienili zdanie, chcieli, by ich nazwisko jednak pojawiło się w tekście. Czują się skrzywdzeni i chcą walczyć o swoje prawa.
H
O co może walczyć rodzina Aldony?
Kiedy opowiedzieliśmy naszemu prawnikowi o okolicznościach śmierci dziewczynki, uznał, że rodzina nie może niczego dochodzić. Jeśli okoliczności w jakich doszło do samobójstwa są właśnie takie, jak nam udało się ustalić, wszystkie osoby zrobiły to, co do nich należało. Samobójstwo mógł spowodować ciąg jakichś wydarze, o których nie wiemy i prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, bo zmarła zabrała swą tajemnicę do grobu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki