Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć w kopalni żwiru

Aneta Kowalewska
To była jedna z najtrudniejszych akcji dla wyszkowskiej i ostrołęckiej straży pożarnej.
To była jedna z najtrudniejszych akcji dla wyszkowskiej i ostrołęckiej straży pożarnej. Archiwum KM PSP w Ostrołęcez
Pracująca na żwirowisku koparka runęła do stawu wraz z oberwaną skarpą. Śmierć poniósł operator maszyny. Jedna z najtrudniejszych i akcji ratowniczych wyszkowskiej straży pożarnej odbywała się w minionym tygodniu w Słopsku w gminie Zabrodzie. Podczas pracy na żwirowisku oberwała się skarpa i pracująca tam koparka wraz z operatorem runęła do stawu tuż przy żwirowisku. Przez pięć dni strażacy usiłowali wydobyć osiemnastotonową maszynę i wyłowić ze stawu zwłoki mężczyzny. Udało się to dopiero w piątek 18 stycznia. Był poniedziałek, 14 stycznia, tuż przed piętnastą. Koparką pracującą w kopalni żwiru w Słopsku w gminie Zabrodzie kierował pięćdziesięciodwuletni Leon L. z pobliskiego Marianowa. Leon L. był rencistą, dorabiał w kopalni żwiru. Żonaty, ojciec trójki dzieci. Trudno w tej chwili ustalić dokładnie, jaki był przebieg wydarzeń. Wszystko wskazuje na to, że skarpa, na której pracowała koparka, musiała nagle zarwać się i runęła do stawu. Wraz koparką pod wodą znalazł się operator.

Zawiadomione o wypadku policja i straż natychmiast przystąpiły do akcji ratowniczej. Podjęto decyzję o sprowadzeniu grupy płetwonurków z Makowa Mazowieckiego i Ostrołęki.
Przez dwa dni płetwonurkowie poszukiwali ciała mężczyzny. Bezskutecznie. Wyciągnęli z wody kurtkę i czapkę Leona L. jego samego jednak nie odnaleziono. Poszukiwania były trudne, bowiem koparka utkwiła w dnie, przejrzystość wody była bardzo ograniczona. Ratownicy dotarli do kabiny koparki, jednak nie dostrzegli w niej ofiary wypadku. Z uwagi na niebezpieczeństwo obsunięcia się osiemnastotonowej koparki i przygniecenia któregoś z ratowników, postanowiono sprowadzić z Ostrołęki ciężki dźwig, za pomocą, którego strażacy chcieli wyciągnąć koparkę z wody i wtedy - już bez przeszkód poszukiwać Leona L. w stawie.
Żeby sprowadzić dźwig na żwirowisko, trzeba było najpierw ułożyć drogę dojazdową i utwardzić teren wokół stawu. Użyto do tego betonowych płyt. Przez całą środę trwały prace wokół żwirowiska. Gdy dotarłam tam w południe, na brzegu leżała kurtka i czapka Leona L. Wokół kręcili się ludzie układający betonowe płyty. Nie byli zbyt rozmowni.
- On tu robił chyba od roku, dorabiał sobie do renty, wiadomo, takie teraz czasy - rzucił szybko odchodząc jeden z mężczyzn - teraz tu pani nie ma czego szukać, jutro pani przyjedzie, będą koparkę wyciągać. Nurcy nic nie pomogli, pewnie go koparka przywaliła... ja tam zresztą nic nie wiem.
- Musiała się burta zawalić i poszło, on trochę podobno głuchawy był, ale wszystkie uprawnienia na koparkę miał - dodaje inny. Pozostali mężczyźni nie chcą rozmawiać na temat wypadku.
Już od wczesnych godzin rannych we czwartek wokół żwirowiska zaczął gromadzić się tłum. Ludzie czekali na sensację. Ktoś wpadł na pomysł, żeby rozpalić ognisko. Dzieci ślizgały się na zamarzniętym stawie, dorośli wchodzili na kilkumetrowa hałdę żwiru, żeby lepiej widzieć działania strażaków. Na nic zdały się prośby, żeby ludzie się rozeszli - grubo ponad sto osób czekało na wciągnięcie koparki ze stawu. Zebrani głośno udzielali rad strażakom, słychać było złośliwe komentarze. Samochody ciekawskich parkowały, gdzie popadnie, co chwila podjeżdżały nowe auta wypełnione amatorami sensacji i tarasowały przejazd wozom ratowniczym.
Tymczasem oczekiwanie na dźwig przedłużało się. Zmarznięci strażacy kryli się w samochodach.
- To jedna z najtrudniejszych i najbardziej kosztownych akcji ratowniczych naszej straży - mówi Ignacy Woźniak, zastępca powiatowego komendanta straży pożarnej - akcję utrudniają warunki pogodowe. Nie będzie łatwo. Zaangażowaliśmy ogromne siły i środki.
- Mój Boże, człowiek chciał dorobić, a tu takie nieszczęście - rozpaczała żona. Leon L. miał trójkę dzieci - dwoje dorosłych i najmłodszego jedenastoletniego synka.
Wreszcie na żwirowisko dotarł ogromny dźwig. Po pierwszych kłopotach z jego uruchomieniem przystąpiono do wyciągania koparki. Bezskutecznie. Mimo dodatkowego utwardzenia terenu i pomocy w postaci dużej spycharki wraku nie można było wydostać. Dopiero, gdy strażacy rozkuli lód i wydostali z wody trzynastometrowy wysięgnik koparki - z pomocą spychaczy wyciągnięto koparkę ze stawu. Ciała operatora w kabinie nie było. Ze względu na późną porę - było już koło osiemnastej - akcję poszukiwania ciała przez płetwonurków przełożono na dzień następny. Ludzie obserwujący akcję pomału zaczęli się rozchodzić.
- Już cztery dni tu człowiek przychodzi i marznie i nic - bulwersowała się staruszka, która podpierając się drewnianym kosturem po ślizgawce przybyła niesiona ciekawością. Nazajutrz pojawiła się znowu.
Koło dziesiątej na żwirowisko wjechał specjalistyczny wóz ratownictwa wodnego z Warszawy, za nim pojawili się wyszkowscy strażacy. Osiemnastotonowa koparka wydobyta ze stawu poddawana była dokładnym oględzinom, głównie przez sekundujących ratownikom widzów.
Tymczasem strażacy zabezpieczyli skuty lodem staw, a pod wodę zeszli płetwonurkowie. Już bez obaw o obsunięcie się koparki mogli poszukiwać zwłok Leona L. Znaleźli leżące prostopadle do brzegu, twarzą do ziemi zwłoki ofiary wypadku. Jak ustalili ratownicy, były przygniecione wysięgnikiem koparki. Najprawdopodobniej Leon L. usiłował wyskoczyć z przewracającej się koparki, ucieczkę udaremnił mu jednak opadający wysięgnik.
Akcja ekip ratowniczych - po pięciu dniach dobiegła końca. Teraz do pracy przystępuje policja i prokuratura - postępowanie prokuratorskie ma wyjaśnić przyczyny i okoliczności wypadku. Ofiara wypadku poddana zostanie sekcji zwłok. Dopiero wtedy poznamy więcej szczegółów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki