Już dwa tygodnie wcześniej pojawiły się plakaty promujące imprezę. "W maratonie może wziąć udział każdy, bez względu na wiek, płeć, kondycję i umiejętności" - można było na nich przeczytać. Pomyślałam czemu nie spróbować? Trochę się ruszam, pływam, ćwiczę… dam radę - pocieszyłam się w duchu, nie mając pojęcia jak trudne wyzwanie podjęłam. W sobotę przywdziałam dresik oraz wygodne buty i punktualnie stawiłam się pełna entuzjazmu w hali…
Liczy się dobra zabawa
- Celem imprezy jest propagowanie zdrowego stylu życia, aktywnego spędzania wolnego czasu, ale przede wszystkim dobra zabawa - powiedziała mi na wstępie Agnieszka Chrzanowska, współorganizatorka zawodów. Brzmiało optymistycznie! - W ubiegłym roku w maratonie wzięło udział 47 osób. Chcemy żeby była to impreza cykliczna odbywająca się przynajmniej raz w roku.
O 10.30 zaczęły się schodzić panie w różnym wieku. Uczestniczki miały jednak mieszane uczucia przed rozpoczęciem "krwawej jatki" (jak zaczęłam w myślach nazywać maraton mniej więcej po drugiej godzinie ćwiczeń). Okazało się, że niektóre panie biorą udział w maratonie już drugi raz. Olga Kuczyńska i Patrycja Łojewska w ubiegłym roku zostały nawet laureatkami.
- Mam nadzieje, że dam radę - mówiła Olga. - W zeszłym roku tańczyłam w zespole i regularnie trenowałam. Od jakiegoś czasu nie ćwiczę i obawiam się, że mogę nie wytrzymać kondycyjnie.
- Nie wiem czy dam radę - dodała szczerze Beata Staśkiewicz, która brała udział w maratonie pierwszy raz. - Staram się ćwiczyć przynajmniej raz w tygodniu. Chcę się sprawdzić, ale przede wszystkim mam zamiar dobrze się bawić.
Czujne oko jury
Maraton miał on składać się z czterech 50 - minutowych lekcji prowadzonych przez instruktorki klubu Agnes-fit oraz piątej lekcji, już nieocenianej, na której będzie można potańczyć salsę. Szczerze przyznam, że dopiero zaczęła do mnie docierać powaga sytuacji. Cztery godziny ćwiczeń z krótkimi przerwami i jeszcze salsa na dokładkę? Zabrzmiało to groźnie.
- Uczestniczki będą oceniane - powiedziała pani Agnieszka. - Sędziowie będą zwracali uwagę na wytrzymałość, koordynację ruchową, technikę wykonywania ćwiczeń, siłę, gibkość oraz zaangażowanie startujących.
I wtedy się zaczęło…
Pierwsze zajęcia - aerobik z elementami tańca. Na parkiet wyszło około 30 pań (zapisywać można się było w trakcie maratonu, ostatecznie udział wzięły 33 panie). Najpierw rozgrzewka, troszkę podskoków i… krok po kroku ćwiczyłyśmy już układ taneczny. Tempo ćwiczeń było obłędne, a czas dla mózgu na przeanalizowanie, już nie mówiąc o zapamiętaniu kroków, minimalny. Co chwila któraś z pań z irytacją stawała, pomyliła kroki. Po dwudziestu minutach już miałam rumieńce na twarzy, następne dwadzieścia minut przyprawiło mnie o lekką zadyszkę. Coraz częściej zerkałam też na zegarek, czekając na, już w tym momencie, upragnione 10 minut przerwy. Na koniec kilka ćwiczeń rozciągająco-rozluźniających, wdech wydech i przerwa. Z ulgą sięgnęłam po butelkę z wodą. Większość pań usiadła na ławeczkach i próbowała uspokoić oddechy. Większość, ponieważ kilka z entuzjazmem wciąż pokazywało sobie kroki albo się rozciągało. Przeanalizowałam możliwości swojego organizmu i stwierdziłam, że nie jest źle. Następne 50 minut na pewno wytrzy
mam, o kolejnych wolałam nie myśleć.
Za jakie grzechy…
Następny trening - ćwiczenia fat burning (spalanie tłuszczu). Tu wszystkim paniom było łatwiej. Kroki nieskomplikowane i proste układy. Za to tempo szaleńcze, już po pierwszych dziesięciu minutach wszystkie sapały. Jestem pewna, że większość zeszłaby z ulgą z parkietu, ale instruktorka, pani Marta, z ogromnym entuzjazmem i przekonaniem motywowała nas do pracy. Pot płynął strumieniami, tłuszczyk topił się jak na patelni.
- O Jezu! - sapnęła pani po 50., która ćwiczyła niedaleko mnie. - Za jakie grzechy - szepnęła, ale wciąż wymachiwała nogami i rękoma.
- Dam radę - usłyszałam po lewej stronie, od pani po 30. - Jeszcze tylko dziesięć minut. Dziesięć minut - szeptała jak mantrę przez zaciśnięte zęby.
W ostatnich minutach wykonywałam ćwiczenia zupełnie automatycznie. Nie miałam siły na żadną refleksję. Bolały mnie nogi, ręce, plecy, brzuch… I wtedy po raz pierwszy mój umęczony umysł podszeptywał mi: Nie musisz się tak męczyć, zrezygnuj. Całą siłą woli odepchnęłam to uczucie i z ulgą powitałam kolejną przerwę.
Na parkiet trzeci raz wyszłam już z ponurą determinacją. Przyszedł czas na latino. Instruktorka, pani Żaneta, ze wszystkich sił próbowała obudzić w naszych zmęczonych ciałach kobiety. Kręcenie biodrami, kocie ruchy i kroczki pełne gracji. Niestety, okazało się, że nie jest to takie proste. Po dwóch godzinach ćwiczeń wszyscy mieli już dość ruchu. Jestem pewna, że w tym momencie przynajmniej 60 proc. pań z zawiścią myślała o uczestnikach tańców z gwiazdami, na lodzie i tym podobnych. Im wszystko wychodziło. Nam różnie. I każdy kto myśli, że kocie ruchy nie są męczące, jest w błędzie! Fakt faktem, że te 50 minut minęło najszybciej i większość z pań złapała drugi oddech.
Wyrafinowane narzędzie tortur
Kolejna instruktorka (ostatnia!) pocieszyła nas na wstępie, że będziemy ćwiczyć na matach. Odpocznę - pomyślałam z radością. Radość jednak wyparowała ze mnie już po pięciu pierwszych minutach. Dostałam gumę, która pozornie wyglądała niegroźnie. W rzeczywistości jednak mogłaby śmiało konkurować, jako jedno z najbardziej wyrafinowanych narzędzi tortur. Guma służyła nam do rozciągania mięśni rąk i nóg, i brzucha, no i tych wszystkich mięśni, które jeszcze nie zostały zmaltretowane we wcześniejszych ćwiczeniach.
I nadszedł wyczekiwany koniec. Z ulgą sięgnęłam po kolejną wodę.
Na deser - lekcja salsy. W ostatnich zajęciach wzięło udział już tylko około 20 pań. Wśród nich była 19-letnia Milena Grzyb.
- Nie ćwiczę na co dzień i było mi bardzo ciężko. Po pierwszych zajęciach przyszedł kryzys, ale wzięłam się w garść i postanowiłam, że dotrwam do końca - tłumaczyła.
Ewa Piotrowska również wytrwała do samego końca: - Nie było tak trudno. Od roku studiuję fitness z elementami tańca, jestem osobą aktywną fizycznie. Przyszłam tu z ciekawości.
W końcu usiadłam dopijając czwarty (!) litr wody i wtedy poczułam satysfakcję. Dałam radę! - pomyślałam. Pewnie bym nawet podskoczyła z radości, gdybym miała chociaż odrobinę siły. Gorzej było następnego dnia. Bolało mnie wszystko. Ze zdziwieniem odkryłam mięśnie, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Satysfakcja poszła w kąt. Ale teraz tak sobie myślę, może za rok znów spróbuję?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?