Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Siódme poty

Jarosław Sender
Dam radę! O Jezu jeszcze 10 minut! Muszę wytrzymać! - brzmi jak scena z horroru? Nic bardziej mylnego, takie emocje właśnie towarzyszyły uczestniczkom maratonu aerobiku, przed długie sześć godzin, 22 maja.

Już dwa tygodnie wcześniej pojawiły się plakaty promujące imprezę. "W maratonie może wziąć udział każdy, bez względu na wiek, płeć, kondycję i umiejętności" - można było na nich przeczytać. Pomyślałam czemu nie spróbować? Trochę się ruszam, pływam, ćwiczę… dam radę - pocieszyłam się w duchu, nie mając pojęcia jak trudne wyzwanie podjęłam. W sobotę przywdziałam dresik oraz wygodne buty i punktualnie stawiłam się pełna entuzjazmu w hali…

Liczy się dobra zabawa

- Celem imprezy jest propagowanie zdrowego stylu życia, aktywnego spędzania wolnego czasu, ale przede wszystkim dobra zabawa - powiedziała mi na wstępie Agnieszka Chrzanowska, współorganizatorka zawodów. Brzmiało optymistycznie! - W ubiegłym roku w maratonie wzięło udział 47 osób. Chcemy żeby była to impreza cykliczna odbywająca się przynajmniej raz w roku.

O 10.30 zaczęły się schodzić panie w różnym wieku. Uczestniczki miały jednak mieszane uczucia przed rozpoczęciem "krwawej jatki" (jak zaczęłam w myślach nazywać maraton mniej więcej po drugiej godzinie ćwiczeń). Okazało się, że niektóre panie biorą udział w maratonie już drugi raz. Olga Kuczyńska i Patrycja Łojewska w ubiegłym roku zostały nawet laureatkami.

- Mam nadzieje, że dam radę - mówiła Olga. - W zeszłym roku tańczyłam w zespole i regularnie trenowałam. Od jakiegoś czasu nie ćwiczę i obawiam się, że mogę nie wytrzymać kondycyjnie.

- Nie wiem czy dam radę - dodała szczerze Beata Staśkiewicz, która brała udział w maratonie pierwszy raz. - Staram się ćwiczyć przynajmniej raz w tygodniu. Chcę się sprawdzić, ale przede wszystkim mam zamiar dobrze się bawić.

Czujne oko jury

Maraton miał on składać się z czterech 50 - minutowych lekcji prowadzonych przez instruktorki klubu Agnes-fit oraz piątej lekcji, już nieocenianej, na której będzie można potańczyć salsę. Szczerze przyznam, że dopiero zaczęła do mnie docierać powaga sytuacji. Cztery godziny ćwiczeń z krótkimi przerwami i jeszcze salsa na dokładkę? Zabrzmiało to groźnie.

- Uczestniczki będą oceniane - powiedziała pani Agnieszka. - Sędziowie będą zwracali uwagę na wytrzymałość, koordynację ruchową, technikę wykonywania ćwiczeń, siłę, gibkość oraz zaangażowanie startujących.

I wtedy się zaczęło…

Pierwsze zajęcia - aerobik z elementami tańca. Na parkiet wyszło około 30 pań (zapisywać można się było w trakcie maratonu, ostatecznie udział wzięły 33 panie). Najpierw rozgrzewka, troszkę podskoków i… krok po kroku ćwiczyłyśmy już układ taneczny. Tempo ćwiczeń było obłędne, a czas dla mózgu na przeanalizowanie, już nie mówiąc o zapamiętaniu kroków, minimalny. Co chwila któraś z pań z irytacją stawała, pomyliła kroki. Po dwudziestu minutach już miałam rumieńce na twarzy, następne dwadzieścia minut przyprawiło mnie o lekką zadyszkę. Coraz częściej zerkałam też na zegarek, czekając na, już w tym momencie, upragnione 10 minut przerwy. Na koniec kilka ćwiczeń rozciągająco-rozluźniających, wdech wydech i przerwa. Z ulgą sięgnęłam po butelkę z wodą. Większość pań usiadła na ławeczkach i próbowała uspokoić oddechy. Większość, ponieważ kilka z entuzjazmem wciąż pokazywało sobie kroki albo się rozciągało. Przeanalizowałam możliwości swojego organizmu i stwierdziłam, że nie jest źle. Następne 50 minut na pewno wytrzy

mam, o kolejnych wolałam nie myśleć.

Za jakie grzechy…

Następny trening - ćwiczenia fat burning (spalanie tłuszczu). Tu wszystkim paniom było łatwiej. Kroki nieskomplikowane i proste układy. Za to tempo szaleńcze, już po pierwszych dziesięciu minutach wszystkie sapały. Jestem pewna, że większość zeszłaby z ulgą z parkietu, ale instruktorka, pani Marta, z ogromnym entuzjazmem i przekonaniem motywowała nas do pracy. Pot płynął strumieniami, tłuszczyk topił się jak na patelni.

- O Jezu! - sapnęła pani po 50., która ćwiczyła niedaleko mnie. - Za jakie grzechy - szepnęła, ale wciąż wymachiwała nogami i rękoma.

- Dam radę - usłyszałam po lewej stronie, od pani po 30. - Jeszcze tylko dziesięć minut. Dziesięć minut - szeptała jak mantrę przez zaciśnięte zęby.

W ostatnich minutach wykonywałam ćwiczenia zupełnie automatycznie. Nie miałam siły na żadną refleksję. Bolały mnie nogi, ręce, plecy, brzuch… I wtedy po raz pierwszy mój umęczony umysł podszeptywał mi: Nie musisz się tak męczyć, zrezygnuj. Całą siłą woli odepchnęłam to uczucie i z ulgą powitałam kolejną przerwę.

Na parkiet trzeci raz wyszłam już z ponurą determinacją. Przyszedł czas na latino. Instruktorka, pani Żaneta, ze wszystkich sił próbowała obudzić w naszych zmęczonych ciałach kobiety. Kręcenie biodrami, kocie ruchy i kroczki pełne gracji. Niestety, okazało się, że nie jest to takie proste. Po dwóch godzinach ćwiczeń wszyscy mieli już dość ruchu. Jestem pewna, że w tym momencie przynajmniej 60 proc. pań z zawiścią myślała o uczestnikach tańców z gwiazdami, na lodzie i tym podobnych. Im wszystko wychodziło. Nam różnie. I każdy kto myśli, że kocie ruchy nie są męczące, jest w błędzie! Fakt faktem, że te 50 minut minęło najszybciej i większość z pań złapała drugi oddech.

Wyrafinowane narzędzie tortur

Kolejna instruktorka (ostatnia!) pocieszyła nas na wstępie, że będziemy ćwiczyć na matach. Odpocznę - pomyślałam z radością. Radość jednak wyparowała ze mnie już po pięciu pierwszych minutach. Dostałam gumę, która pozornie wyglądała niegroźnie. W rzeczywistości jednak mogłaby śmiało konkurować, jako jedno z najbardziej wyrafinowanych narzędzi tortur. Guma służyła nam do rozciągania mięśni rąk i nóg, i brzucha, no i tych wszystkich mięśni, które jeszcze nie zostały zmaltretowane we wcześniejszych ćwiczeniach.

I nadszedł wyczekiwany koniec. Z ulgą sięgnęłam po kolejną wodę.

Na deser - lekcja salsy. W ostatnich zajęciach wzięło udział już tylko około 20 pań. Wśród nich była 19-letnia Milena Grzyb.

- Nie ćwiczę na co dzień i było mi bardzo ciężko. Po pierwszych zajęciach przyszedł kryzys, ale wzięłam się w garść i postanowiłam, że dotrwam do końca - tłumaczyła.

Ewa Piotrowska również wytrwała do samego końca: - Nie było tak trudno. Od roku studiuję fitness z elementami tańca, jestem osobą aktywną fizycznie. Przyszłam tu z ciekawości.

W końcu usiadłam dopijając czwarty (!) litr wody i wtedy poczułam satysfakcję. Dałam radę! - pomyślałam. Pewnie bym nawet podskoczyła z radości, gdybym miała chociaż odrobinę siły. Gorzej było następnego dnia. Bolało mnie wszystko. Ze zdziwieniem odkryłam mięśnie, o których istnieniu wcześniej nie miałam pojęcia. Satysfakcja poszła w kąt. Ale teraz tak sobie myślę, może za rok znów spróbuję?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki