MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Siał wiarę i miłość

Jarosław Sender
Pamiętam jak Stryjek prosił mnie o to, abym bez względu na to kim będę, pozostał dobrym człowiekiem, kochającym Boga i ludzi - wspomina o. Jerzy Żebrowski, bratanek o. Zenona, też franciszkanin-misjonarz
Siał wiarę i miłość

Jestem pewna, że stryjek jakąś niewidzialną ręką mi pomaga. Kiedy mam trudne chwile, patrzę w te jego dobre oczy na portrecie. Zawsze lżej mi się robi - mówi Marianna Młynarska, bratanica o. Zenona.

Brat Zenon Żebrowski. Polski misjonarz, franciszkanin, który kilkadziesiąt lat temu wyruszył z Kurpiowszczyzny do dalekiej Japonii. Z misją katolicką, ale przede wszystkim z czysto ludzką misją pomocy. Pomocy najbardziej bezbronnym - dzieciom. A także bezdomnym. Za to pokochali go Japończycy. Za to kochają go Kurpie. Jest duchowym patronem szkół w Surowem i Wykrocie. W kwietniu jego imię otrzyma Ośrodek Szkolno-Wychowawczy w Czarni. To spuścizna duchowa, którą pozostawił na Kurpiowszczyźnie jako sławny rodak. Nie licząc miłości w sercach najbliższych.

Szlakiem tych serc podążyliśmy, próbując dotrzeć do niektórych krewnych Brata Zenona, którzy żyją na Ziemi Kurpiowskiej i nie tylko. Władysław Żebrowski, który w zakonie franciszkanów przyjął imię Zenon, urodził się we wsi Surowe, w 1892 roku. Był jednym z piątki dzieci Anny i Józefa Żebrowskich. Dziś żyją ich potomkowie - bratankowie, bratanice, siostrzenice i siostrzeńcy Ojca Zenona. Żyją na Kurpiach i w innych stronach Polski, w USA i Kanadzie. I pielęgnują wspomnienia o stryjku, którego niektórzy widzieli raz w życiu, inni wcale. Spróbowaliśmy dotrzeć do kilku wspomnień.

Szukałam wsparcia w jego oczach

Marianna Młynarska, z domu Żebrowska, jest najstarszą dziś żyjącą córką Stanisława, brata Ojca Zenona. Mieszka w Terlikówku, za Szczytnem. Urodziła się w tym samym domu co brat Zenon, w Surowem. Wówczas stryjek Zenon już dawno był na misji w Japonii.

- W dzieciństwie poznałam go z opowieści tatusia, a potem z listów, bo kiedy byłam w szkole, do mnie należało pisanie listów do stryjka w imieniu całej rodziny - mówi sześćdziesięcioczteroletnia dziś pani Marianna. Potem, po śmierci rodziców, pisała je we własnym imieniu, choć listy z Japonii z latami przychodziły coraz rzadziej. - Dopóki żyli rodzice i ciocia Helenka, siostra Ojca Zenona i mego taty, często w domu, przy okazji różnych rodzinnych spotkań, snuły się opowieści o stryjku, o jego drodze do zakonu, o jego życiu w Japonii.

Z tych opowieści pani Marianna pamięta, że stryjek zawsze był ciekawy świata. Że był także bardzo zaradny i bardzo rodzinny. I że nigdy nie myślał o pójściu do zakonu.

- Chciał zawodowo zostać w wojsku, ale szybko się rozmyślił w trakcie służby wojskowej - opowiada bratanica. - Po wojsku podjął pracę w zakładzie mechanicznym w okolicach Przasnysza. Miał, jak to mówią, złote ręce. Właściciel tego zakładu miał zaś dwie córki i nadzieję, że jedną z nich wyda za stryjka, by zakład pozostał w tych złotych rękach. Ale któregoś dnia stryjek pojechał po towar do Warszawy. I tam spotkał kolegę z wojska, który wstąpił do zakonu franciszkanów. Zaczął namawiać stryjka do służby zakonnej. I stryjek chwycił się tej myśli. O dalszej bezpłatnej nauce, o pracy dla ludzi. Rodzina perswadowała. Uważała, że nie bardzo się nadaje do klasztoru ze swoją energią, że nie wytrzyma zakonnych rygorów. Ale stryjek się uparł i obiecał, że wstydu rodzinie nie przyniesie. I tak się stało. Choć, jak poszedł do zakonu w Grodnie, w rodzinnym domu już go nigdy rodzice nie zobaczyli.

Po raz pierwszy do rodzinnej wioski przyjechał dopiero po 40 latach, w 1971 roku, już jako sławny brat Zenon

- Ale często pisał - mówi pani Marianna. - Bardzo się interesował tym, co w rodzinie, co w Polsce. Mimo, że żył na drugim końcu świata, więzi między nami były bardzo ciepłe. Nawet gdybyśmy żyli pod jednym dachem, nie bylibyśmy sobie tak bliscy. W całej rodzinie zapanowała wielka radość, gdy w 1971 r. stryjek zapowiedział, że odwiedzi Polskę po drodze do Rzymu, dokąd jechał na beatyfikację ojca Maksymiliana Kolbego. Miał wtedy już prawie 80 lat. To było w sierpniu. Najpierw spotkaliśmy się u mamy, w Surowem. Wszyscy najbliżsi. Potem miał jakieś sympozjum w Pieniężnej i inne spotkania. Ale obiecał dojechać na chrzest mojej córki, Dorotki. Nie zdążył, bo był w Polsce rozchwytywany. Przyjechał do Terlikówka nieco później. I znów spotkaliśmy się całą rodziną, która chciała być jak najdłużej blisko niego. I było jeszcze kilku księży, między innymi nasz proboszcz ze Szczytna, ks. Kazimierz Bartowski, który jak się okazało, służył ze stryjkiem w wojsku. I pierwszy raz po latach się spotkali. Rozmowy przy stole trwały prawie do rana. A o świcie stryjek poderwał się z łóżka i wyciągnął nas w pole. Bardzo kochał przyrodę. Po tej pięknej Japonii, tą naszą, kurpiowską, mazurską też nie mógł się nacieszyć. Zachwycał się falującym przed żniwami zbożem, jeziorem, niebem. I końmi, które ukochał w młodości. Na dworzec w Szczytnie chcieliśmy go odwieźć samochodem. Swojego nie mieliśmy, poprosiliśmy znajomego o przysługę. Zajechał, szczęśliwy, że będzie wiózł brata Zenona. A stryjek mówi: jaki samochód, samochodami w Japonii się najeździłem. W konie mnie wieźcie. I z mamą biegiem musiałyśmy szykować wóz, siedzenia, derki, bo pasażerów było sporo. Stryjek chwycił za lejce i powoził, po kawalersku, jak za młodych czasów, a wszyscy musieli śpiewać kurpiowskie piosenki, które pamiętał z tamtych lat. Niemałą sensację wywołał, wjeżdżając na stojąco, z tą rozwianą, białą brodą na Rondo Juranda w Szczytnie i galopując do dworca - wspomina z uśmiechem pani Marianna.

Dodaje, że stryj, brat Zenon wywarł znaczny wpływ na jej życie.

- Kiedy byłam dzieckiem, nie miałam takiej świadomości - mówi. - Listonosz przynosił listy od niego do szkoły w Czarni, z kolorowymi znaczkami z Japonii. Czytaliśmy w szkole te listy i byliśmy dumni, że mamy tak zacną, sławną postać w rodzinie. Ale potem czerpałam ze stryjka siłę. W 1977 roku mąż mój zginął przed domem w wypadku. Zostałam z ośmiorgiem dzieci, najmłodszy synek miał siedem miesięcy. Jeden z synów bardzo ciężko zachorował. Nie wiem, jak sobie dałam z tym wszystkim radę. Ale jestem pewna, że stryjek, jakąś niewidzialną ręką mi pomagał. Kiedy mam trudne chwile, do dziś, patrzę w te jego dobre oczy na portrecie, takie niebieskie za życia. I zawsze lżej mi się robi. Przypominam sobie, ile on dobrego dla ludzi zrobił, o ile zła się otarł i ile przy tym zachował radości życia. I silniejsza się czuję.

Portret brata Zenona wisi w pokoju Marianny. Bratanica modli się na różańcu przesłanym jej przez stryjka z Rzymu w 1971 roku, za pośrednictwem proboszcza Bartowskiego. Gromadzi inne pamiątki po stryju - zdjęcia, origami, albumy i listy, które przysyłał z Japonii. Napisała też swoje o nim wspomnienie. Dla siebie, dla dzieci i wnuków.

Stryjek nadleciał samolotem

Krystyna Samsel, młodsza siostra Marianny, mieszka w Czarni. Ma skromniejsze wspomnienia. Ale pamięta dobrze wizytę stryjka w 1971 roku.

- Miałam wtedy dziewięć lat - opowiada. - I wiedziałam, że ma przylecieć do Polski stryjek, misjonarz z Japonii. Mama bardzo to przeżywała, bo nie widziała go przecież od ponad czterdziestu lat. Pamiętam, któregoś dnia wybierałyśmy z mamą ziemniaki z kopca. Przeleciał nad nami samolot. W tamtych czasach to było dla dzieci wydarzenie. Powiedziałam, pamiętam: mamo, chyba stryjek nad nami przelatuje. Spotkaliśmy się za kilka dni. Dom wypełnił się ludźmi. Zjechała się rodzina. Chcieli go też odwiedzić koledzy, z którymi krowy w dzieciństwie pasał, z którymi był w wojsku. Miejsca za stołami brakowało i drzwi się nie zamykały przez te kilka dni pobytu stryjka w rodzinnym domu. Pamiętam, jak wziął mnie na kolana. Krysieńka, kim ty będziesz dziecko, chętnie bym cię ze sobą zabrał - powiedział. Byłam wtedy dzieckiem, niewiele jeszcze rozumiałam, a stryjek był dla mnie zwyczajnym, bardzo ciepłym człowiekiem. Kimś bliskim. Dopiero potem zaczęłam myśleć o nim z wielką dumą. To zaszczyt mieć tak piękną postać w rodzinie, choć na co dzień o tym się raczej nie myśli.

Uwrażliwił mnie na innych ludzi

Jerzy Żebrowski, brat Marianny i Krystyny najbardziej uległ charyzmie Ojca Zenona. Tak jak stryj, został misjonarzem. Także franciszkaninem. Zasiewał wiarę katolicką w Kenii, łącząc ją z humanitarną pomocą, jak to robił w Japonii Brat Zenon. Obecnie jest misjonarzem w Kanadzie. Często odwiedza rodzinne strony, rozniecając wspomnienia o Bracie Zenonie, z którym spotkał się także, już jako misjonarz w Japonii. Na swojej stronie internetowej ojciec Jerzy Żebrowski wiele miejsca poświęca stryjowi. Z tej strony cytujemy fragmenty jego wspomnień.

"Jako mały chłopiec z uwagą słuchałem opowieści rodziców o krewnym z dalekiej Japonii. Z wielkim zainteresowaniem czytałem każdy list od Stryjka, z zaciekawieniem oglądałem nadsyłane fotografie. One robiły na mnie największe wrażenie. Marzyłem o tym, aby któregoś dnia spotkać "tajemniczego" Stryjka franciszkanina z białą brodą. Moje marzenia spełniły się w 1971 roku. Kolejny list z Kraju Kwitnącej Wiśni donosił, że Brat Zenon z racji beatyfikacji męczęnnika z Oświęcimia, Ojca Maksymiliana Kolbego, w drodze do Rzymu zatrzyma się w Polsce, by odwiedzić rodzinę i grono starych przyjaciół. (…) Po raz pierwszy miałem okazję spotkać Brata Zenona na malowniczych Mazurach, w domu mojej starszej siostry. Byłem oczarowany jego prostotą zachowania i wielką pogodą ducha. Dziwiła mnie trochę jego śmieszna polszczyzna. Nie miałem jednak odwagi, aby poprawiać błędy Stryjka. Nieraz Stryjkowi brakowało odpowiednich polskich słów. Wówczas z radością mu je podpowiadałem, i czułem się, jakbym był jego tłumaczem. Czasami Stryjek nieświadomie wplatał do rozmowy japońskie, angielskie, czy rosyjskie słowa. Sprawiał mi uciechę, bo mogłem pochwalić się moim rosyjskim, którego uczyłem się w szkole.

W luźnych rozmowach Stryjek Zenon pytał mnie o wybór średniej szkoły, przyszłego zawodu i o moje zainteresowania. Wówczas nie miałem jeszcze skonkretyzowanych planów, co do mojej drogi życiowej. Mówiłem Stryjkowi, że może będę inżynierem, konstruktorem, pilotem, mechanikiem, kierowcą, marynarzem... Odpowiadając na pytania Stryjka, miałem wiele różnych pomysłów. Jednak zupełnie nie myślałem o tym, aby w przyszłości zostać księdzem. Pamiętam jak Stryjek prosił mnie o to, abym bez względu na to kim będę, pozostał dobrym człowiekiem, kochającym Boga i ludzi. Dziś wiem, że każda chwila rozmowy ze Stryjkiem z Japonii bardzo głęboko zapadła mi w pamięć i wycisnęła ślady na mojej młodzieńczej psychice.

Gdy patrzę na tamte wydarzenia z perspektywy lat, nabieram przekonania, że podczas mojego spotkania ze Stryjkiem w 1971 roku, on swoją postawą, franciszkańską pogodą ducha i niezwykłą życzliwością dla ludzi, zasiał na "niwie mojego serca" ziarenko kapłańskiego powołania. I choć bezpośrednio po jego wyjeździe z Polski nie myślałem o tym, by zostać księdzem, to na pewno pracowałem nad sobą, aby być coraz to lepszym człowiekiem. Na pewno świadomie starałem się być tak użyteczny ludziom jak mój bohater Zenon, z dalekiej Japonii. Zresztą z sympatii do niego, przyjmując sakrament bierzmowania, wybrałem imię - Zenon. Wydaje mi się, że Stryjek przez swoje misjonarskie opowieści o ludzkich tragediach z terenu Japonii, Korei, Birmy, Wietnamu, Nikaragui i innych krajów, uwrażliwił mnie na problem ludzi biednych i potrzebujących na całym świecie".

Ojciec Jerzy Żebrowski napisał do nas z Kanady, wyrażając radość, że znów przypominamy postać Brata Zenona. Przypominamy, bo pięknych postaci, pełnych dobra i miłości do ludzi nigdy nie jest za wiele. I wierzymy, że ojciec Jerzy, po zacnym stryju odziedziczył cnoty wspaniałego misjonarza.

Serce się kurczy z radości

W Ostrołęce mieszka dalsza krewna brata Zenona, Krystyna Zyśk. Jej mama, Stanisława, jest siostrą Marianny, która była bratową Ojca Zenona. To już odległe pokrewieństwo.

- Ale w domu nieraz rozmawiało się o Bracie Zenonie. Jeszcze zanim stał się sławny - mówi pani Krystyna, pokazując jedyne zdjęcie, które dostała kiedyś od cioci Marianny. - Zawsze dziwiliśmy się, jak przeżył wybuch wojny atomowej w Nagasaki w 1945 roku. I podziwialiśmy go, jak potem pomagał ludziom, zwłaszcza dzieciom. Czy ta świadomość wywarła jakiś wpływ na moje życie - nie wiem. Na co dzień człowiek żyje zupełnie innymi myślami, sprawami. Ale za każdym razem, gdy przechodzę ul. Brata Żebrowskiego przy kościele pw. Zbawiciela Świata, serce kurczy mi się ze wzruszenia, że to ulica nadana na cześć mojego krewnego. Który wiele dobrego dla ludzi zrobił. Na pewno wyzwala to dobre uczucia.

Matka Krystyny, 82-letnia Stanisława Zyśk mieszka w Surowem, w miejscu urodzenia Brata Zenona. Mimo to też nigdy z nim się nie spotkała. Była dzieckiem, gdy opuścił Polskę. Potem tylko z daleka widziała go, gdy odwiedził Czarnię w 1971 roku.

- Rozmawia się o nim w rodzinie czasami, żyje w pamięci, ale nie na co dzień. Codziennie człowieka pochłaniają zupełnie inne sprawy. Zdrowie, rodzina - mówi starsza pani. n

Aldona Rusinek
Władysław Żebrowski urodził się 110 lat temu w Surowem (gm. Myszyniec). W 1925 roku wstąpił do klasztoru franciszkanów w Grodnie, w którym poznał ojca Maksymiliana Kolbego. W 1927 roku pracował przy budowie klasztoru franciszkanów w Niepokalanowie, gdzie złożył także śluby zakonne. Potem, w 1930 r. wraz z ojcem Kolbe wyjechali na misję do Japonii. Ojciec Kolbe powrócił do Polski w 1936 roku i kilka lat później zginął w Oświęcimiu. Brat Zenon - bo takie imię zakonne przybrał Władysław Żebrowski - pozostał w Kraju Kwitnącej Wiśni do końca swoich dni. W Japonii zajmował się przede wszystkim opieką nad bezdomnymi dziećmi. Po zrzuceniu bomby atomowej na Nagasaki w sierpniu 1945 roku, zajął się pomocą ofiarom. Po zakończeniu wojny poświęcił się bez reszty służbie najbiedniejszym. Zajmował się organizowaniem sierocińców dla japońskich dzieci i zakładaniem osiedli dla bezdomnych, które zwano "miastami mrówek". Organizował również tzw. "gospodarstwa dla chłopców", w których młodzież zdobywała wykształcenie i zawód.. W 1962 roku utworzył w Hiroshimie ośrodek dla osób upośledzonych umysłowo. W 1969 roku w uznaniu jego działań cesarz Japonii osobiście odznaczył go Orderem Świętego Skarbu. W 1979 roku u podnóża góry Fuji wzniesiono wielki obelisk upamiętniający jego zasługi z napisem: "Brat Zeno - bezgraniczna miłość". Był jedną z niewielu osób w historii Japonii, którym za życia postawiono pomnik. Rząd Polski uhonorował go w 1976 roku Złotą Odznaką Orderu Zasługi. Zmarł w Tokio w 1982 roku.

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki