Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Rysiek z Klanu": Mam w sobie coś z ojca chrzestnego

possowski
Z aktorstwem jest jak z małżeństwem. Najgorsze jest pierwsze 25 lat, a później to już z górki - rozmowa z Piotrem Cyrwusem, który odchodzi z serialu "Klan"

Czy zdarzyło się Panu, żeby ktoś przywitał pana słowami "Dzień dobry panie Ryśku"? Wielu Polaków kojarzy bowiem pana głównie jako bohatera serialu "Klan".
- Zdarzyło się, ale raczej humorystycznie. I były to chyba przywitania zamierzone (śmiech). Zdarzało się tak, kiedy ktoś np. chciał popisać się, że ogląda serial i lepiej zna Ryśka, niż Piotra Cyrwusa.

Jak Pan wtedy reaguje?
- Uśmiechem. Parę lat temu może się troszkę oburzałem, ale stwierdziłem, że to przecież nie ode mnie zależy, jak kto będzie mnie witał.

W internecie ostatnimi czasy krąży mnóstwo dowcipów o Ryśku. Oto jeden z nich: "Dlaczego Rysiek Lubicz umrze? Bo złapał wieniec na pogrzebie Hanki Mostowiak".
- Ja myślę, że w internecie to jest tak, że pierwszy news pisze takie "dziecko". A później ludzie inteligentnie prześcigają się jakby jeszcze bardziej dowcipny, czy śmieszny żart stworzyć. Ale takie jest już prawo internetu (śmiech). Tak jest skonstruowany teraz świat i nie zamierzam z tym walczyć.

Jak zareagowali scenarzyści na Pana decyzję o opuszczeniu serialu "Klan"?
- Ze zrozumieniem. I jestem im za to bardzo wdzięczny. Decyzja jak decyzja. Myślę, że nie jest istotą jak ja umrę. Dla naszego serialu istotą jest to - i mam nadzieję, że uda się nam to pokazać - co się dzieje z ludźmi, którzy zostają.

Ryśka grał pan przez 15 lat… Zżyliście się?
- Jestem aktorem i z każdą rolą się zżywam. Bo chcę ją zawsze wykonać dobrze. Na tyle, na ile mam talentu, na ile mam wyobraźni. I to nie jest ważne czy gram w teatrze, czy w serialu. Każda rola jest dla mnie ważna. Tak samo i ta była.

A jak to się w ogóle stało, że dostał Pan rolę Ryśka?
- Ostatnio usłyszałem, że czasem trzeba odpowiedzieć dziennikarzom sto razy tak samo na to samo pytanie. Na tym polega profesjonalizm. Ja czasami jednak staram się wymyślać różne odpowiedzi (śmiech). Ale nie będę pani tego robił! Powiem jak było naprawdę. Przyjechałem na casting. A wcześniej zginął nam samochód w Warszawie, ktoś go ukradł. I akurat tego dnia się znalazł. Przyjechałem go odebrać z parkingu. I pomiędzy parkingiem policyjnym a castingiem coś tam się we mnie wydarzyło. Zdenerwowanie mieszało się z ulgą. Wszedłem na przesłuchanie, zagrałem i stało się tak, że przez 15 lat grałem w serialu "Klan".

Dzięki tej roli zyskał Pan ogromną sympatię Polaków. Ponoć 14 razy został Pan ojcem chrzestnym...
- Ale pani się naczytała tego internetu! (śmiech) Tak, jest to prawda. Ludzie chyba mają do mnie zaufanie i często proszą mnie o to, żebym był chrzestnym. Nie uważam, żeby to była moja zasługa. Chyba po prostu mam w sobie coś z ojca chrzestnego (śmiech).

Kiedy Pan poczuł, że chce być aktorem?
- Moje nauczycielki z podstawówki twierdzą, że już w szkole o tym mówiłem. Jednak dopiero w liceum podjąłem decyzję, że na bank będę zdawał do szkoły teatralnej. Ale zupełnie nie zdawałem sobie wtedy sprawy, na czym ten zawód tak naprawdę polega, ile aktor zarabia, itp. I tak wiedziałem, że tym aktorem zostanę. Mimo wszystko. Ale w tym zawodzie nie jest istotą to, by skończyć szkołę czy nawet pracować w teatrze. Ten zawód - i uwrażliwiła mnie na to moja profesor Ewa Lasek - trzeba uprawiać ileś tam lat. I dopiero wtedy można coś o nim powiedzieć. Nie zawsze są wyżyny. Częściej zdarzają się doły. I trzeba umieć sobie z tym poradzić. Mi na szczęście udało się przebrnąć przez wszystkie wzloty i upadki. Uprawiam ten zawód już chyba 27 lat. To tak jak w małżeństwie. Najgorsze jest pierwsze 25 lat. A później to już z górki (śmiech). Prawda jest taka, że nadal codziennie zmagam się z tym zawodem. Prasa kolorowa, tabloidy, gazety piszące o gwiazdach chcą wykreować ten zawód jak totolotek. Że zdarza się jedno trafienie i jesteśmy na topie. A tak nie ma. Trzeba ciężko pracować.

Początki ponoć były bardzo trudne. W szkole teatralnej trzeba było pozbyć się z Pana góralskości.
- (śmiech) Mieszkałem 19 lat w mojej wiosce - Waksmundzie. I na Podhalu mówiłem po góralsku. Do tej pory ta góralskość gdzieś we mnie jest. W szkole chodziło o to, żeby wyrobić mi dykcję. Ale miałem wspaniałych profesorów i dwóch dykcjonistów, którzy mnie urabiali. Pamiętam jak kiedyś Ewa Lasek powiedziała: "Piotruś, ty przestań myśleć o tej dykcji, tylko zacznij grać" (śmiech). Szkoła ma ten cel. Ma nas nauczyć podstaw - giętkości ciała, umysłu i języka.

Na początku swojej teatralnej drogi, razem z kolegą po fachu, miał Pan kiosk…
- Nie chciałbym o tym mówić... Ale dobrze. Różne się rzeczy robi w tym zawodzie. Gra się bajki rano i jeździ z tak zwanymi chałturami, tylko dlatego, żeby móc spokojnie uprawiać ten zawód. Naszym celem nie był kiosk sam w sobie. Chcieliśmy zarobić na nasz przyszły projekt teatralny. Chcieliśmy mieć teatr, w którym moglibyśmy grać spektakle, które chcieliśmy grać. I tak się też stało. Dzięki pieniądzom z tego kiosku Wyprodukowaliśmy "Emigrantów", których zagraliśmy na dwóch półkulach prawie 700 razy.

Co jest w zawodzie aktora najciekawsze?
- Najciekawsze dla mnie są spotkania z ludźmi. Odkrywanie przestrzeni literatury. Żeby to wszystko miało sens, trzeba spełnić kilka warunków. Spotkać dobry tekst, być w zespole, w którym ten tekst potrafimy unieść i mieć wspaniałego przewodnika, czyli reżysera. Ciekawe jest też to, że możemy z widzem korespondować naszymi pytaniami. Przeraża mnie w sztuce to, że są twórcy, którzy mają gotowe odpowiedzi, są przemądrzali. Ja nie chcę takiej sztuki.

Ma Pan tremę, jak wychodzi pan na scenę?
- Zawsze.

Jak się jej pozbyć?
- Ale to jest naturalne! Chyba że człowiek jest chory, to wtedy nie ma tremy (śmiech). Jestem zapalonym tenisistą i zawsze porównuję to do tenisa. Jest tak, że jesteśmy wytrenowani na sto procent, a później przychodzą zawody i człowiek gra na pięćdziesiąt, czy sześćdziesiąt procent. Tak samo jest w naszych zamierzeniach artystycznych. Myślimy, że wszystko mamy na tip top. A później przychodzi publiczność i jest to dodatkowa energia, która jakoś tam działa na tremę.

Jest coś, czego by Pan dla roli nie zrobił? Jakieś tabu, którego by Pan nie złamał?
- Mam żonę aktorkę i często rozmawiamy na ten temat. Na szczęście nie miałem do tej pory takiego dylematu. Myślę, że nie chciałbym swojej publiczności epatować czystym złem. To znaczy pokazywać naszego świata, jako takiego złego świata, który nie ma sensu. To mnie zawsze przeraża, jak twórca nie daje sobie rady z rzeczywistością i przerzuca swoje bóle na publiczność. To nie jest to dobre. Przecież nawet VanGogh, któremu było naprawdę ciężko, malował piękne "Słoneczniki"

W swojej rodzinie zapoczątkował Pan aktorską tradycję i córka również trafiła do szkoły teatralnej. Co by Pan poradził młodym aktorom, którzy właśnie zaczynają swoją karierę?
- Kiedyś pan Stuhr powiedział mojej żonie, kiedy jeszcze ją uczył: "jak macie co do garnka włożyć, to dobrze zastanawiajcie się nad każdą propozycją". Widzę, że młodych ludzi, którzy są w szkole teatralnej, często kusi szybka popularność. Z jednej strony to rozumiem. Ten zawód też ma coś takiego, że młodym często mówi się, żeby chwytali role, bo zaraz będą starzy i nic już ciekawego nie zagrają. Często w przypadku kobiet tak jest. Ale tym bardziej radziłbym oglądać propozycje. Oczywiście, że można na początku zarobić jakieś tam pieniądze, ale powiem im, że później można zarobić większe. A często bywa tak, że jak ktoś w młodości poszaleje, to później uważa się, że jest "zgrany". Przestrzegał bym więc przed szybkimi karierami. Trzeba patrzeć na ten zawód perspektywicznie, że ten "Król Lear" dopiero będzie po sześćdziesiątce (śmiech).

Zastanawiał się Pan, co by było, gdyby nie został aktorem?
- Byłbym aktorem!

Czyli jest to jedyna opcja?
- Chyba tak (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki