Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rio 2016. Maja Włoszczowska: Chciałam złoto, ale srebro jest super

Przemysław Franczak, Rio de Janeiro
Andrzej Szkocki/Polska Press
- Te ostatnie lata to może nie była lekcja pokory, ale lekcja życia - mówiła Maja Włoszczowska, która zdobyła srebrny medal na olimpijskiej trasie w Rio de Janeiro.

Dzień przed startem Maja Włoszczowska pomalowała paznokcie na złoto. Wcześniej myślała, żeby zaszaleć i położyć kilka kolorów, ale zobaczyła w telewizji swoją koleżankę Marianę Pajon, która właśnie zdobyła złoty medal w BMX-ach. Manicure Kolumbijki błyszczał się bardziej niż krążek, który zawiesili jej na szyi.

- Wtedy zmieniłam zdanie i poszłam w złoto – opowiadała ze śmiechem Polka. Wyśnionego medalu w tym kolorze nie przyciągnęła, ale kiedy jako druga dojeżdżała do mety, to najpierw było widać jej szeroki uśmiech.

- Umówmy się, każdy medal olimpijski sportowiec bierze w ciemno. Jasne, marzyłam o złocie, tym bardziej że wiele sreber mam w swojej kolekcji. Ale to jest jeden wyścig raz na cztery lata, a dziewczyn, które chciały wygrać tutaj było naprawdę dużo – podkreślała Włoszczowska.

Radość była ogromna. W prawą rękę chwyciła rower, w lewą biało-czerwoną flagę i tak chodziła przez chwilę tuż za linią mety.

Wzruszeń i łez też było sporo. Najpierw na podium (spiker o dziwo nie połamał sobie języka na jej nazwisku), potem po spotkaniu z mamą i bratem, z którymi serdecznie się wyściskała oraz gdy opowiadała o Marku Galińskim, swoim trenerze, który ponad dwa lata temu zginął w wypadku samochodowym. Wystartowała zresztą z białą silikonową opaską na przegubie dłoni, cała jej ekipa takie miała, z nazwiskiem szkoleniowca i zdaniem, które często jej powtarzał: „Just do your job”. Po prostu rób swoje. Po dekoracji zawiesiła ją na medalu.

- Strasznie mi przykro, że nie ma z nami dzisiaj Marka. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby nie on. Zresztą Michał Krawczyk, który jest teraz moim trenerem, też pracował z nim bardzo długo. To jego szkołą przygotowywałam się do tego wyścigu. Ten medal jest dla niego – mówiła łamiącym się głosem.

Może być z siebie dumna – zrobiła swoje. Miała już swój olimpijski srebrny medal, z Pekinu sprzed ośmiu lat, ale jej kariera wcale nie była usłana różami. Cztery lata temu połamała się tuż igrzyskami w Londynie, to była trauma.

- Te ostatnie lata to może nie była lekcja pokory, ale lekcja życia. Nauczyłam się nie myśleć o wynikach, nie myśleć o medalach. Starałam się cieszyć wszystkim, cieszyć się kolarstwem. Było więc też mnóstwo wspaniałych przeżyć, choć pecha również. Ale on również może dać inspirujące doświadczenia. Na ostatnich mistrzostwach świata kibice nie byli smutni, że nie dałam im medalu, tylko skandowali mój imię, dziękując za tyle emocji. To też jest piękne w sporcie – opowiadała Włoszczowska.

Ten przypadek, całkiem świeży, z Novego Mesta, gdy straciła medal z powodu defektu na ostatnim okrążeniu, też paradoksalnie pomógł w wywalczeniu olimpijskiego srebra.

- Te różne sytuacje, który były po drodze, też były potrzebne do tego, żeby tutaj dopieścić każdy szczegół, czujniej do wszystkiego podejść. Żeby sprawdzić bloki w butach, dopompować więcej powietrza, przygotować lepiej amortyzator – tłumaczyła Maja.

Trasę znała na pamięć, wcześniej spędziła na niej sporo czasu, analizując jak zjeżdżać bezpiecznie z dużych głazów (w języku MTB „rockgardenów”). Na jednym z nich na treningu obojczyk złamała Katarzyna Solus-Miśkowicz i wyścig miała z głowy. - Na takich przeszkodach trzeba uważać, żeby nie „dobić” rowerem w ziemię, bo wtedy może zdarzyć się defekt – wyjaśnia Włoszczowska.

Śmieje się, że na olimpijskiej trasie była jak Adam Małysz. - To on wprowadził do polskiego sportu to ważne zdanie o dwóch dobrych skokach. Mądra zasada. I przed startem miałam takie założenie, żeby pojechać perfekcyjny wyścig, a nie myśleć o tym, która będę na mecie zanim do niej dojadę. Bo wiecie jak to jest: na mistrzostwach świata myślałam, że już nic nie może się zdarzyć, a jednak coś się zdarzyło – przypominała.

I pojechała perfekcyjnie. Dobry start, cały czas w czołówce. Sześć pętli po 4,85 km, góra-dół, na ostatnią wyjeżdżała jako pierwsza. Potem jednak do przodu wyrwała Szwedka Jenny Rissveds. - Było ciężko, miałam momenty, że jechałam na granicy swoich możliwości. Myślałam, że z Jenny jest podobnie, ale miała jeszcze rezerwy. Do końca wierzyłam, że mogę powalczyć o złoto, ale Szwedka była dzisiaj mocniejsza – przyznała Polka. - Chciałam mieć złoto, ale srebro też jest super.

Brąz zdobyła Kanadyjka Catharine Pendrel. Włoszczowska cieszyła się z jej medalu jak z własnego. - Bo tu wszyscy się przyjaźnią. To wspaniała dyscyplina, ludzie, trenowanie sprawia mi wielką przyjemność i to jest najpiękniejsze – przekonuje Maja.

Zwyciężać, jak mówi, mogą w kolarstwie górskim zawodniczki starsze i młodsze, reguły nie ma. Ona w Tokio miałaby 36 lat. Ciągle niedużo. - Na razie żadnych deklaracji, nie wiem, co przyniesie przyszłość – ucięła temat dwukrotna wicemistrzyni olimpijska. I poszła coś zjeść, bo zmęczona i głodna trzymała się na nogach już tylko siłą woli.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rio 2016. Maja Włoszczowska: Chciałam złoto, ale srebro jest super - Gazeta Krakowska

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki