Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

RECENZJA: „Piękna i Bestia” ze studia Disneya

Dariusz Pawłowski
Dariusz Pawłowski
Dan Stevens jako Bestia po prostu jest na ekranie, Emma Watson zaś, choć jest świetnie „zrobiona” i robi na ekranie to, co do niej należy, ma ten rys pospolitości, który pozbawia Piękną wyjątkowości
Dan Stevens jako Bestia po prostu jest na ekranie, Emma Watson zaś, choć jest świetnie „zrobiona” i robi na ekranie to, co do niej należy, ma ten rys pospolitości, który pozbawia Piękną wyjątkowości Walt Disney Pictures
Na ekrany kin weszła aktorska wersja słynnej animacji ze studia Disneya - „Piękna i Bestia”. Wystawna, emocjonująca produkcja zrealizowana z wyraźnym szacunkiem do pierwowzoru

Jakże chcielibyśmy, żeby życie było baśnią. Ich nieśmiertelność, nasze pragnienie nieustannego powracania do tych samych opowieści, „używanie” najmłodszych jako alibi do dorosłego uczestniczenia w seansach prostych prawd i silnych wzruszeń, dowodzą, że nadzieja, tęsknota i wrażliwość rzeczywiście umierają ostatnie. Szlachetne baśnie oddziałują z niezmienną mocą, aż choć na chwilę zapominamy o podstawowej różnicy między baśnią a życiem: to ta pierwsza dobrze się kończy. Potem wracamy do rzeczywistości, mówiąc, że życie to nie bajka. A może, by nieco zbliżyć egzystencję do baśni wystarczyłoby szczerze realizować ich przesłanie?

Nowa wersja „Pięknej i Bestii”, w reżyserii Billa Condona, to spektakularny powrót do jednej z najwspanialszych opowieści ze studia Walta Disneya. I to z szacunkiem wobec pierwowzoru z roku 1991 - do tego stopnia, że historia przedstawiona w animacji jest tu przeprowadzona z niewielkimi zmianami, odtworzona niemal scena po scenie, bez dokładania wziętych z kosmosu warstw czy przetwarzania treści na dzisiejszą modłę, z dodatkiem dinozaurów, zombie czy „postępowych” ideologii. Z jednej strony to bezpieczna sytuacja dla rodziców - wiemy, co dziecku pokażemy, z drugiej - kolejny przykład, iż są legendy, w które nie trzeba ingerować, by przemawiały do nowych pokoleń.

Modyfikacje, których dopuszczają się twórcy filmu przede wszystkim wzbogacają wątki związane z przeszłością głównych bohaterów, ich rodzicami, nieco także wydelikatniają relacje pomiędzy niektórymi postaciami. Lecz nie są to interwencje, które znacząco wpływają na przekaz czy najważniejsze akcenty treści. Disney to Disney - wiemy w jakim świecie istniejemy, ale z wartościami, za które kochają nas rodziny na całym globie nie igramy. Poza tym podstawową intencją było jednak pokazanie tego samego, ale inaczej, czyli z aktorami - słynne studio przedstawiło już taką wersję „Księgi dżungli” (a przecież inaczej pomyślanymi próbami, ale z udziałem aktorów, były już „101 dalmatyńczyków” czy „Kopciuszek”), w przygotowaniu zaś są już ponoć „Alladyn” i „Mulan”. Umówmy się - dolarów przecież nigdy dość...

Na szczęście, nowa „Piękna i Bestia” to nie tylko chęć zysku, ale również obraz możliwości współczesnego kina przenoszącego fantazję animatorów w poczucie realności. Oto narysowani bohaterowie, których ceniliśmy za to, że są „jak prawdziwi”, nagle prawdziwymi się stają, zmieniają niegdyś niemożliwe w dziś jak najbardziej rzeczywiste. Obraz Condona to wystawna, emocjonująca produkcja, z pietyzmem odtwarzająca detale znane z klasyka i budująca wrażenie, że niezwykła historia mogła się wydarzyć naprawdę. Imponującą pracę (inspirowaną animacją) wykonali autorzy kostiumów i scenografii, wrażenie robią dokonania charakteryzatorów i specjalistów od komputerowych efektów. Wszystko to nie demoralizuje gry aktorów, ani nie niweczy wyrazistości przesłania, co przytrafia się przedsięwzięciom koncentrującym zbyt dużą uwagę na technicznej stronie wydarzenia. Całość jest dobrze wykonana, ma trafną konstrukcję, energię, trzyma napięcie i cieszy żywotnością. To także udane, klasycznie Disneyowskie piosenki, nieco zgrabnego humoru i duża dawka poruszeń. Ci, którzy oczekiwali przeniesienia na ekran współczesnych dywagacji kulturowo-społecznych mogą się czuć zawiedzeni (np. zapowiadany przed premierą wątek homoseksualny w biografii Le Fou, granego przez Josha Gada, jest co najwyżej zarysowany - a dla wielu widzów pewnie niezauważalny), ale właśnie wierność konwencji okazuje się tu atutem.

Charakterystyczna kreska Disneya sprawia, że każdy z widzów stworzył sobie zapewne własny wizerunek idealnej Pięknej. Przyznam, iż właśnie z wyborem Emmy Watson do tej roli mam największy problem (wśród kandydatek była Amanda Seyfried, co - moim zdaniem - byłoby celniejsze). Niby wszystko jest jak należy, Watson „zrobiona” jest wyśmienicie, gra jak należy dzierlatkę zmęczoną prowincją, ale jest w niej ten rys dziewczyny-kumpla, pospolitości, studentki z dużego miasta, że Piękna przestaje być wyjątkową, niewinną i baśniową. Co dla jednych będzie atutem, dla mnie pozostaje zgrzytem. Dan Stevens jako Bestia po prostu jest na ekranie, za to świetnie działa drugi plan: Luke Evans, Kevin Kline, czy wnoszący do filmu dowcip i klasę Ewan McGregor, Ian McKellen, Emma Thompson, Stanley Tucci.

Najistotniejsze jednak jest to, że Condon pozwolił wybrzmieć przepełniającej tę historię miłości. I to w tej najgłębszej i najmocniejszej formule, wynikającej z przekonania, że wbrew filozofii współczesnych, bierze się ona nie z zewnętrzności, fizjologii doznań i okładkowej urody, ale znajduje swoje źródło i moc w tym, co ukryte, co trwalsze niż opakowanie. Tak niewiele trzeba, by życie naprawdę stało się baśnią.

OCENA: 4/6

Piękna i Bestia,
USA, familijny,
reż. Billa Condon,
wyst. Emma Watson, Dan Stevens, Luke Evans

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: RECENZJA: „Piękna i Bestia” ze studia Disneya - Dziennik Łódzki

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki