Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rak zabrał Kacprowi nerkę, ale darował życie

Jarosław Sender
Siedmioletni Kacper rok temu zachorował na nowotwór. Jest po usunięciu nerki i po chemioterapii. Trwa jego leczenie. Rodzicom chłopca coraz trudniej podołać finansowo

Dla czteroosobowej rodziny Giżów z Ostrołęki 2011 rok nie zaczął się pomyślnie. Znaleźli się w finansowych tarapatach. Poprzedni rok przysporzył im wiele cierpienia. U ich młodszego synka wykryto raka. Ale wierzą, że zła passa wkrótce minie.

Rok temu, 3 stycznia, dostali obuchem od losu. Tego dnia sześcioletni wówczas Kacper poczuł się źle.

- Był jakiś dziwny. Nie chciał się bawić, pokładał się, w końcu dostał gorączki - o symptomach dramatu, który miał wkrótce nastąpić, opowiada Iwona Giża, mama Kacpra.

Bardziej jednak zaniepokoiło matkę wybrzuszenie z lewej strony, pod żebrami, które zauważyła u syna. Nie zbagatelizowała tej nietypowej "narośli". Szybko zabrała dziecko do lekarza rodzinnego. Tam równie szybko dostała skierowanie na USG jamy brzusznej. To co usłyszała, kiedy lekarka obejrzała zdjęcie i opis, zwaliło ją z nóg.

Diagnoza jak wyrok

- Przykro mi, Kacper ma nowotwór. Życzę wam siły w walce z chorobą - diagnoza zabrzmiała dla rodziców jak wyrok. Później wszystko potoczyło się w ekspresowym tempie. Najpierw kilkugodzinny pobyt w ostrołęckim szpitalu, potem wyjazd do Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu. Tam wykonano komplet badań. I znów rodzice usłyszeli coś, co ich zszokowało.

- Lekarze powiedzieli, że prawdopodobnie trzeba będzie usunąć Kacprowi nerkę, ale dodali od razu, że bez nerki można żyć - matka przywołuje bolesne wspomnienia. - I pocieszali nas, że dziecku jest łatwiej walczyć z nowotworem niż dorosłemu, że to wszystko przebiega krócej - leczenie, rekonwalescencja.

W nerce Kacpra był guz wielkości 6,5 na 6 na 5 centymetrów. Tak zwany guz Wilmsa.
Rodzice musieli wyjaśnić sześciolatkowi, co się dzieje.

- Powiedziałam mu, że jest poważnie chory. Buntował się, krzyczał do mnie "jesteś głupia" - matka opowiada o jednym z najtrudniejszych zadań w jej życiu.

Przez dwa tygodnie Kacper poddawany był chemioterapii.

- Potem co tydzień jeździliśmy na chemię - mówi Iwona Giża. - Raz miał kroplówkę przez 20 minut, innym razem przez dwie godziny. Co ja wyprawiałam, żeby go utrzymać przez tyle czasu w jednym miejscu - wzdycha. - No i co tydzień się pakowałam, bo gdyby wyniki badań były złe, nie moglibyśmy wrócić po chemii do domu.

Co zrobić ze sobą?

8 lutego chłopiec przeszedł operację usunięcia nerki (wg medycznej terminologii - radykalna nefrektomia lewostronna - red.).

- Było nam bardzo ciężko. W takiej sytuacji nie wiadomo, co ze sobą zrobić. Kiedy tuż po operacji chciałam zobaczyć syna, potrzymać go za rękę, pogłaskać, jedna z pielęgniarek powiedziała, że syn nie powinien mnie teraz widzieć. Musiałam wyglądać koszmarnie. Bo tak się wtedy czułam - dodaje.

Na szczęście, Kacper szybko wracał do zdrowia.

- Z początku go to wszystko męczyło: chemioterapia, częste wyjazdy do Warszawy, badania, kroplówki. Były momenty, że płakał. Tłumaczyłam mu "synuś, to wszystko dla twojego dobra". Ale najbardziej pomógł… widok innych dzieci w szpitalu. Kacperek, widząc, że jego rówieśnicy też przechodzą takie jak on cierpienia, jakoś zaakceptował te pobyty w szpitalu - opowiada Iwona Giża.

Okres rekonwalescencji również do łatwych na początku nie należał. Właściwie wszystko w domu było podporządkowane synkowi.

- Musiałam na niego bardzo uważać. Był na ścisłej diecie. Nie mogłam dopuścić do infekcji, bo dla Kacpra każde przeziębienie równa się wyprawie do szpitala. Budziłam się w nocy i sprawdzałam, czy oddycha. Bałam się strasznie - matce drży głos.

Teraz jest już łatwiej. Pewnie dlatego, że Kacper jest w świetnej formie. W ciągu roku miał tylko dwie infekcje, niewymagające interwencji lekarza.

- Mogę mu podawać tylko leki homeopatyczne - pani Iwona pokazuje trzy syropy. - No i wspomagamy się witaminą C. W mieszkaniu nie jest za ciepło, bo nie chcę doprowadzić do przegrzania dziecka.

Od września Kacper chodzi do zerówki. Codziennie wraz z matką wędruje do Szkoły Podstawowej nr 2.

- Bardzo lubię chodzić do szkoły - zdradza siedmiolatek. - I lubię moich kolegów, a szczególnie Kacpra i Kornelię.

- Kacperek zna literki, cyferki, chętnie się uczy - chwali chłopca mama. Deklaruje, że będzie go w nauce mocno dopingować i pomagać ze wszystkich sił. - To niezwykle ważne, bo w dorosłym życiu nie będzie mógł ciężko pracować fizycznie.

Kacper ma orzeczenie o niepełno¬sprawności. Przyznane na razie na rok. Nie może forsować się fizycznie. Ale w miejscu nie lubi siedzieć. Wszędzie go pełno. Przynajmniej w mieszkaniu. A to kręci się przy komputerze, a to bawi się samochodem, a to zagaduje tatę, a to zawzięcie dyskutuje ze starszym bratem - czternastoletnim Dawidem. Na pierwszy rzut oka to zwykły, aktywny, uśmiechnięty siedmiolatek. Aż trudno uwierzyć, że tak wiele przeszedł w ostatnich miesiącach. On i cała jego rodzina.

Dumę chowam do kieszeni

Dzisiaj poziom stresu u Giżów podnosi inny problem. Finansowy. Jeden wyjazd do Centrum Zdrowia Dziecka to wydatek rzędu 200 zł. Takich wyjazdów było w ostatnim roku ponad dwadzieścia. Iwona Giża nie pracuje, bo Kacper wymaga stałej opieki. Jedynym żywicielem rodziny jest jej mąż - Robert. Jest kamieniarzem. Kokosów nie zarabia. Z opieki społecznej dostają zasiłek rodzinny na obu chłopców i pielęgnacyjny na Kacpra - w sumie kilkaset złotych. Od jedenastu lat wynajmują trzypokojowe, nieduże mieszkanie. Nie stać ich na kupno własnego. Choroba Kacpra mocno nadwerężyła i tak skromny budżet rodziny. Ubiegłoroczne wydatki piętrzyły się i w końcu Giżowie znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.

- Muszę poprosić o pomoc. Dumę chowam do kieszeni, bo najważniejsze jest życie i zdrowie mojego syna - podkreśla Iwona Giża.

W minionym roku nie byli sami. Otaczali ich przyjaciele.

- Prawdziwi przyjaciele, którym z serca dziękuję za wsparcie, jakie nam okazali - zaznacza wzruszona Iwona Giża.

To właśnie przyjaciele służyli dobrym słowem. I gestem. Giżowie nie mają samochodu. Rok temu pan Robert nie miał też prawa jazdy. Wiele razy jeździli do szpitala właśnie z przyjaciółmi.

- Zdarzało się, że nasz przyjaciel- zawodowy kierowca wracał z Warszawy, gdzie był w godzinach pracy, i za chwilę jechał tam z nami. Bardzo wiele zawdzięczam kilkorgu moim bliskim znajomym - mówi.

Jeden z nich, Andrzej Łyziński, bramkarz MKS Narew, zorganizował zbiórkę pieniędzy na rzecz Kacpra. Był też z Giżami w Centrum Zdrowia Dziecka.

- Był bardzo przejęty i opiekuńczy - wspomina Iwona Giża.

- Strasznie to przeżywał - wtrąca żona Andrzeja Łyzińskiego, Anna, przyjaciółka Giżów, która przysłuchiwała się naszej rozmowie. - Mamy czteroletnie dziecko. A co by było, gdyby nam się to przytrafiło? Jak można pomóc, to się pomaga - dodaje.
Każdy z nas może pomóc potrzebującym ludziom. A jest ich wielu. Wystarczy rozejrzeć się wokół siebie. Niektórzy o pomoc wstydzą się prosić. Nierzadko nie trzeba wiele, aby na pokrytej bliznami cierpienia twarzy pojawił się uśmiech. Czasem wystarczy dobre słowo, czasem trochę grosza. Naszym bohaterom przydałoby się i jedno, i drugie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki