Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Sonik: Nie rozczulam się nad sobą, ale boli jak cholera!

Marek Długopolski
- Dakar skręcił w złym kierunku, wpadł w ślepy zaułek… - mówi Rafał Sonik, nasz najlepszy quadowiec, zwycięzca Dakaru i sześciokrotny zdobywca Pucharu Świata. W tym roku krakowianin pożegnał się z najtrudniejszym rajdem świata na piątym etapie.

- Boli?

- Nie pytaj… Powiem tylko, że w lewej nodze mam pęknięte główki kości strzałkowej i piszczelowej. I to z przemieszczeniami. Nie jestem człowiekiem, który się rozczula nad sobą, ale… boli jak cholera.

- Jak długo będziesz w klinice w Limie?

- Mam nadzieję, że niedługo. Jutro lub pojutrze powinienem być w Polsce.

- A potem?

- Operacja. I pewnie długa rehabilitacja.

- Jak doszło do wypadku?

- Na piątym etapie czułem się świetnie. Jechałem szybko, dobrym tempem, ale bardzo spokojnie, z głową. Niestety, wciąż miałem problem ze skrzynią i co jakiś czas wypadał mi bieg. Wspinając się na garb jednej z wydm zredukowałem bieg z trójki na dwójkę. Gdy byłem już blisko szczytu, po drugiej, „ślepej” stronie wydmy, zobaczyłem około dwumetrową, wyoraną przez ciężarówkę dziurę. Dodałem więc gazu, by ją pokonać. A wtedy właśnie znowu „wypadł” mi bieg… Nie mogłem więc nic już zrobić. Quadowi zabrakło mocy. Spadł. I z ogromną mocą wbił się w piach. To było jak uderzenie w ścianę. Niestety, cała jego siła skupiła się na lewym kolanie. Tym, które uszkodziłem podczas ostatniego rajdu Sardynii. Stąd te złamania.

- Spadłeś z quada?

- Niestety, nie.

- Niestety, nie?

- Może, gdybym pofrunął trochę w powietrzu, to wylądowałbym na piasku. A wtedy podniósłbym się, i pojechał dalej? Może… Nie wypadłem jednak, ani się nie przewróciłem. I stąd to pokancerowane kolano.

- To był błąd, chwila dekoncentracji, nieuwagi?

- Nie. Nie popełniłem żadnego błędu. Jechałem bardzo rozważnie.

- To co takiego się stało?

- Zadecydował o tym, oczywiście moim zdaniem, błąd organizatorów. W tym miejscu nie powinno być ciężarówek, a gdyby ich nie było, nie byłoby też tej dziury, w którą wpadłem.

- Ciężarówki i samochody terenowe to przecież pełnoprawni uczestnicy Dakaru…

- To prawda. Jednak po raz pierwszy w historii tego niełatwego przecież rajdu, o ile dobrze pamiętam, zdarzyło się tak, aby organizatorzy rajdu na trasę wypuścili najpierw ciężarówki i samochody, a dopiero potem motocykle i quady. To szatański pomysł.

- Dlaczego?

- Wystarczy wyobrazić sobie, co dzieje się z wydmami, gdy przekopią je setki potężnych kół… W niektórych takich dziurach spokojnie może ukryć się rosły człowiek. Nie byłoby jeszcze wielkiego problemu, gdyby koleiny biegły w jednym kierunku. Najgorzej jest wtedy, gdy się krzyżują, przenikają, nachodzą na siebie. A tak dzieje się w tych miejscach, gdzie zawodnicy poszukują waypointów, gdy tworzą się wąskie gardła. Wszyscy jeżdżą wtedy, jak w amoku, ze wschodu na zachód, z południa na północ, z zachodu na wschód, z północy na południe. Mijają się na milimetry… Gdyby więc najpierw jechały motocykle i ruady, które mają niewielkie opony, to w takich miejscach koleiny byłyby minimalne. Natomiast po terenówkach i ciężarówkach pustynia wygląda jak poorane pociskami pobojowisko. W takich zaś warunkach trudno wybrać odpowiedni tor jazdy, kierunek, prędkość… Jedzie się jak po polu minowym. Miałem tego pecha, że akurat trafiłem na wyorany przez ciężarówkę „kanion”.

- Mimo złamań, ruszył Pan jednak dalej…

- Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że jestem połamany. Nie myślałem nawet o bólu, ale o tym, że dam radę. Wsiadłem więc na quada i pojechałem. To były jednak katusze. Nie mogłem ruszyć stopy, balansować, ani stać, każdy nawet najdrobniejszy ruch wywoływał piekielny ból. Biegi zmieniałem ręką. Dałem jednak radę. Przejechałem nie tylko kilkadziesiąt kilometrów odcinka specjalnego, ale ponad 470 km dojazdówki do Arequipy.

- Nim dotarł Pan do biwaku minęło jednak 8 godzin. Nie lepiej było wezwać śmigłowiec ratunkowy.

- Nawet przez chwilę o tym pomyślałem. Ale tylko przez chwilę. Udało mi się dotrzeć do biwaku, oddałem kartę… Wszystko zrobiłem jak trzeba.

- I pojechał Pan do ambulatorium. Tam zaś się okazało…

- …że nie jest to zwykłe stłuczenie. Mam złamaną nogę, i to z przemieszczeniami. Trzeba więc było lecieć do specjalistycznej kliniki do Limy. I to był koniec marzeń o mecie.

- Może jednak jechał Pan zbyt szybko próbując doścignąć Chilijczyka Ignacio Casale?

- Nie ukrywam, cisnąłem. Nie szaleńczo jednak, ale z głową. Czy próbowałem doścignąć Casale? Chilijczyka nie można było doścignąć. Nie było ludzkiej siły, aby do niego doskoczyć. On jechał w innej lidze. Jak po sznurku. Nie wahał się, nie szukał drogi. Tak samo zresztą jak Peruwiańczyk Alexis Hernandez.

- Trasa Dakaru jest przecież tajna.

- To prawda… Mam nie najgorszy zmysł orientacji, ale nie aż tak doskonały, jak u zawodników południowoamerykańskich.

- Sporo dakarowców narzeka też na roadbooki… Nie jest to czasem wymówka tych co odpadli?

- Niestety, nie. Roadbooki, które dostajemy podczas rajdów zaliczanych do Pucharu Świata, w porównaniu z dakarowymi, są dziełami sztuki, przygotowują je profesjonaliści myślący o bezpieczeństwie zawodników.

- Dakarowe tak nie wyglądają? Rajd ten przecież uchodzi za najtrudniejszą tego typu imprezę świata. Tu często balansuje się na granicy życia i śmierci. Roadbooki powinny być więc na najwyższym poziomie.

- Powinny być, ale nie są. Powiem wręcz, że są makabrycznie źle zrobione. I nie mówię tylko o tym tegorocznym. Na dowód wspomnę „przygodę”, która przydarzyła się na czwartym etapie m.in. Gonzalezowi. Mknął dnem doliny, szerokiej może na jakieś dwieście metrów. Szedł ile fabryka dała. Pewnie około 120 km/h. Do czasu, aż spadł z 10-metrowego uskoku. Na „szczęście złamał tylko” bark i obojczyk. A przecież ci, którzy wytyczali, a później sprawdzali trasę, musieli wiedzieć o tym uskoku. W roadbooku jednak go nie było, żaden zawodnik o nim nie wiedział. Wcześniej do tej samej „dziury” wpadł motocyklista. On „szedł” ze 160 km/h.

- Może jednak źle odczytali roadbook?

- Nie mogli go źle odczytać. Nie było w nim nic, co wskazywało, że w tym miejscu jest taki uskok. To miejsce nie było zaznaczone, jako niebezpieczne. Niewiele brakowało, a i ja tam bym wylądował. Nim jednak znalazłbym się na dnie umarłbym ze złości. To było coś nieprawdopodobnego. Nie rozumiem jak można ograniczać w roadbooku informacje dotyczące bezpieczeństwa?

- O czym to świadczy?

- O to trzeba zapytać ASO, czyli organizatora Dakaru. Jednak kolejny już raz okazało się, że organizatorzy rajdu nie mają świadomości, iż dzieje się bardzo źle. Może to poszukiwanie granicy ludzkiej wytrzymałości? Nie wiem. Wiem za to, że Dakar skręcił w złym kierunku, wpadł w ślepy zaułek… Do tego momentu z morderczą trasą pożegnało się już czterech jego zwycięzców. To o czymś świadczy.

- Wyleczyłeś się już z Dakaru?

- Za wcześnie o tym mówić. Na razie myślę o czekającej mnie operacji i rehabilitacji. Muszę też pomyśleć o bliskich. Quada, wcześniej czy później, znowu jednak dosiądę.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Rafał Sonik: Nie rozczulam się nad sobą, ale boli jak cholera! - Dziennik Polski

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki