Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Kaczyński, 22-letni ostrołęczanin, kleryk Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży, zginął w czasie gwałtownej burzy 21.08.2007

Beata Modzelewska
Beata Modzelewska
Jego kajak nie zdążył dobić do brzegu. Zabrakło kilku metrów.
Rafał Kaczyński, 22-letni ostrołęczanin, kleryk Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży, zginął w czasie gwałtownej burzy 21.08.2007

"Śmierć Rafała była tak gwałtowna jak ta burza, która przeszła nad Mazurami. Rafał wypłynął z kolegami po chwilę relaksu, wytchnienia i radości wśród piękna mazurskich jezior. Niespodziewanie dotarł do pełni pokoju, odpoczywając w Chrystusie, który jest naszym Pokojem. Zatopił się, ale nie w otchłani wody, tylko w Bogu" - fragment kazania księdza doktora Wojciecha Nowackiego rektora Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży, które wygłosił podczas pogrzebu Rafała Kaczyńskiego. ...

Rafał Kaczyński, 22-letni ostrołęczanin, kleryk IV roku Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży, zginął w czasie gwałtownej burzy, która 21 sierpnia przeszła nad Mazurami. Jego kajak nie zdążył dobić do brzegu. Zabrakło kilku metrów.

Dom Rafała

Rafał nad jezioro Mikołajskie pojechał tylko na jeden dzień - wtorek 21 sierpnia. Na Mazury wybrał się z trzema kolegami, dwaj z nich uczyli się razem z nim w seminarium w Łomży. Rafał umiał pływać, a na kajaki wyjeżdżał dość często. Byli tam pierwszy raz. Wypłynęli dwoma kajakami. Bawili się doskonale. O 15.00 Rafał zadzwonił do domu.

- Tatusiu, jest świetnie i zaraz wracamy - to były ostatnie słowa, które ojciec usłyszał z ust Rafała.

W trzy godziny później do drzwi mieszkania państwa Kaczyńskich na osiedlu Centrum w Ostrołęce zapukała policja.

- Poinformowali nas, że syn nie żyje. Powiedzieli, że utonął podczas tej strasznej burzy na Mazurach - mówi zrozpaczony Czesław Kaczyński, ojciec Rafała. - Ale kto by w taką wiadomość uwierzył. Ja do rana jeszcze myślałem, że to może pomyłka, choć policjanci mówili, że koledzy zidentyfikowali ciało mojego syna - mężczyźnie łamie się głos.

W środę, 22 sierpnia, w kościele św. Franciszka z Asyżu odprawiona została msza za spokój duszy Rafała. Przyszła na nią rodzina, sąsiedzi, znajomi. Przyjechał ks. Wojciech Nowacki, rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży i koledzy z seminarium. Ludzie płakali wychodząc z kościoła.

- To był taki dobry chłopak - mówi sąsiadka Kaczyńskich ocierając łzy. Przed kościołem stoi rodzina Rafała: ciocie Alina i Jagoda, siostry ojca Rafała oraz córka pani Aliny, Klaudia. Żadna z nich nie może uwierzyć, że Rafał nie żyje.

- To był mój ulubiony cioteczny brat - mówi nastoletnia Klaudia. - Był super. Ciepły, serdeczny, może trochę nieśmiały, ale bardzo przez wszystkich lubiany.

- Mój Boże, jak jeden dzień może odmienić życie - pani Jagoda ciężko wzdycha.

W mieszkaniu państwa Kaczyńskich przed godziną 20.00 jest kilka osób. Pan Czesław zajmuje się drugim synem, 25-letnim, niepełnosprawnym Tomkiem, jego siostra Jagoda odbiera telefony z kondolencjami.

- Gorszej tragedii nie potrzeba - mówi ciotka Rafała.

- To tak jest, że jak kogoś Pan Jezus kocha, to mu krzyż daje - po raz pierwszy odezwała się milcząca dotąd matka kolegi Rafała, który z nim płynął w kajaku. - Nie wiecie, w jakim stanie są teraz ci trzej chłopcy. Mój syn jest w szoku. Nie pamięta co się wydarzyło w Mikołajkach - wyrzuca z siebie słowa, którymi jakby chciała usprawiedliwić syna, choć nie ma z czego.

- Oni siedzieli przez cały dzień w naszym mieszkaniu. Rozmawiałam z nimi, tłumaczyłam, że to nie ich wina. Spotkali się też z rektorem seminarium.

Rafał Mędelski, który płynął w kajaku ze Zmarłym i Serafin Kaliszewski nie chcieli ze mną rozmawiać.

- Przepraszam, ale nie mogę o tym mówić - tłumaczył każdy z nich. Obaj studiują w Wyższym Seminarium Duchownym.

Łukasz Gąska, student Politechniki Warszawskiej też w pierwszej chwili odmówił rozmowy, ale ostatecznie zdecydował się opowiedzieć, co się wydarzyło na jeziorze.

- To było jak...... film - przez chwilę szuka słowa. - Zobaczyliśmy olbrzymią czarną chmurę i zaczęliśmy płynąć do brzegu. Nagle zaczęło wiać. Pogoda zmieniła się w ciągu 30 sekund. Przed sobą zobaczyłem białą ścianę z wody. Nasz kajak wyrzuciło na brzeg, kajak Rafała się wywrócił. Tylko jeden z nas nie miał na sobie kapoka, nie zdążył go nałożyć, ale nie był to Rafał. Kiedy my byliśmy na brzegu, do naszych kolegów dryfujących w wodzie, podpłynęli ratownicy WOPR. Wyciągnęli ich na brzeg. Reanimowali Rafała. Zmarł w karetce pogotowia. Powinniśmy byli wrócić we czterech - Łukasz zawiesza głos.

Pogrzeb Rafała

W czwartek, 23 sierpnia pochowano Rafała. Nabożeństwo żałobne w kościele p.w. św. Franciszka z Asyżu koncelebrował biskup łomżyński Stanisław Stefanek. W kościele było wielu młodych ludzi. Trzymali w dłoniach białe róże.

- Śmierć Rafała była tak gwałtowna jak ta burza, która przeszła nad Mazurami - mówił na kazaniu ksiądz doktor Wojciech Nowacki rektor Wyższego Seminarium Duchownego. - Rafał wypłynął z kolegami po chwilę relaksu, wytchnienia i radości wśród piękna jezior. Niespodziewanie dotarł do pełni pokoju, odpoczywając w Chrystusie, który jest naszym Pokojem. Zatopił się, ale nie w otchłani wody, tylko w Bogu - mówił ksiądz rektor. Wspominał osiągnięcia Rafała i przytoczył fragment pisma, które złożył Rafał, kiedy zgłaszał się do seminarium. Napisał wtedy: "Kiedy uczęszczałem do drugiej klasy szkoły średniej, po raz pierwszy poczułem się wezwany przez Pana do tego, by pójść za nim. Przez kolejne lata bardzo intensywnie przyglądałem się mojemu powołaniu. Konsekwencją tego było podjęcie decyzji o wstąpieniu do Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży. Uważam, że moją misją w kościele jest służba Bogu i ludziom w kapłaństwie".

- Rafał realizował swoje powołanie budząc szacunek i zyskując sympatię kolegów i wychowawców. Cieszyliśmy się wszyscy rozpoznając w nim dobre owoce gorliwej współpracy z łaską bożą - kontynuował rektor. Tegoroczne wakacje Rafał rozpoczynał od posługi na rekolekcjach oazowych. Miał je zakończyć udziałem w tygodniowych ćwiczeniach ignacjańskich. - Mówię o tym nie po to, aby wystawiać Rafałowi jakąś pośmiertną laurkę, lecz po to, by w tej wspólnocie wiary i nadziei oddać Bogu chwałę, bo to On tak pięknie ukształtował tego człowieka, to On go nam podarował - po tych słowach ks. Nowackiego pojawiły się łzy w oczach tych, którzy spędzili z nim wiele dni na oazach.

- Rafale brakować nam od tej chwili będzie twego śpiewu i twojej gry na organach, jasnogórskich apeli pielgrzymkowych z twoim udziałem - proboszcz parafii parafii św. Franciszka z Asyżu, ks. kanonik Witold Kamiński, kiedy żegnał swego parafianina, też miał łzy w oczach. Podziękował wszystkim, którzy uczestniczyli w uroczystości.

- Ale szczególnie dziękuję wam rodzice - zwrócił się do państwa Kaczyńskich. - Za dar życia dla waszego syna Rafała, bo jego zaistnienie na tej ziemi ubogaciło naszą wspólnotę parafialną.

Rafał Kaczyński został pochowany na cmentarzu parafialnym w Ostrołęce.

- Nasz syn chciał być kapłanem - mówiła na cmentarzu jego matka, Elżbieta Kaczyńska. - Ale Bóg powołał go do siebie. Będziemy się modlić za wszystkich powołanych do kapłaństwa. Rafał był darem Boga. Bóg ten dar nam ofiarował i Bóg wziął go do siebie. Niech będzie jego wola - zakończyła. A potem stała nad grobem, płakała i powtarzała: "Synku, zostawiłeś nas z tęsknotą..." n

Beata Modzelewska

Kto miał głowę na karku, uciekał na brzegPo mazurskich jeziorach we wtorek 21 sierpnia pływał łódką z przyjaciółmi Karol Jastrzębski z Ostrołęki. Burza zastała ich w Rynie, 18 kilometrów od Mikołajek.

- Tam nie było nawałnicy, ale mimo to przybiliśmy do brzegu - opowiada. - Niebo było granatowe. Widać było, że się zanosi na zmianę pogody. Każdy kto miał głowę na karku, uciekał na brzeg - mówi Karol.

Na obrzeżach jeziora Mikołajskiego cumowała inna ostrołęcka łódź. Piotr Sierzputowski, Łukasz Dąbrowski i Tomasz Orłowski, uciekli przed burza.

- Widzieliśmy zbliżającą się wielką czarną chmurę. Nagle wiatr ucichł i zaczął padać deszcz. Wyglądało jakby padał poziomo. Widoczność była bardzo słaba. Zacumowaliśmy łódź i schowaliśmy się pod pokład - opowiada Piotr. - Kiedy po około godzinie wszystko się skończyło, poszliśmy do Mikołajek.

Tam zobaczyli mnóstwo gałęzi na ulicach, poprzewracane znaki drogowe, drzewa wyrwane z korzeniami, oberwane dachówki, zawalony komin. W porcie przeżyli szok.

- Jachty były poprzewracane, podziurawione. Betonowa keja była przesunięta. Jedna dziewczyna płakała, bo zatonęła jej motorówka. Ludzie nam mówili, że fale sięgały dwóch metrów - mówi Piotr. n (bm)

W silnym szkwale burzowym, który we wtorek 21 sierpnia przeszedł nad Wielkimi Jeziorami Mazurskimi, zginęło siedem osób, a cztery wciąż (do zamknięcia tego numeru TO) uznaje się za zaginione. Prędkość wiatru w czasie szkwału dochodziła do 130 kilometrów na godzinę. Wywróciło się ok. 50 jachtów, część z nich poszła na dno. Żeglarze podkreślają, że nawałnica, która przeszła nad Mazurami była intensywniejsza niż się spodziewano. Synoptycy zapowiadali burze wieczorem, tymczasem załamanie pogody przyszło wczesnym popołudniem.

Rzeczpospolita napisała, że meteorolodzy nie ostrzegli na czas o nawałnicy nad jeziorami mazurskimi, i że w komunikatach informowali o wietrze wiejącym z prędkością 60-80 kilometrów na godzinę, podczas gdy ten był dwukrotnie silniejszy. Szef Biura Prognoz w Białymstoku - Maciej Maciejewski mówi, że synoptycy zachowali się tak jak powinni. Przyznał, że rzeczywiście pierwsze ostrzeżenia były o wietrze do 80 kilometrów na godzinę, ale gdy tylko stacja w Mikołajkach zanotowała wyższy poryw, ostrzeżenia o silniejszym wietrze zostały wydane. Rzeczpospolita twierdzi też, że Biuro Prognoz nie miało dokładnych informacji, bo nie było łączności z radarem w Legionowie. Urządzenie to wysyła informacje o pogodzie do IMGW w Warszawie. We wtorek nie mogło tego zrobić, bo nie działał kabel łączący radar z instytutem. Maciejewski przyznał, że gdyby radar działał, być może pół godziny wcześniej udałoby się nabrać pewności co do gwałtowności tej burzy. Jak napisała Rzeczpospolita, IMGW w Warszawie za brak łączności z radarem wini operatora telekomunikacyjnego. TP SA twierdzi natomiast, że wszystkiemu winni są złodzieje, którzy uszkodzili kabel. n (pk)

W silnym szkwale burzowym, który we wtorek 21 sierpnia przeszedł nad Wielkimi Jeziorami Mazurskimi, zginęło siedem osób, a cztery wciąż (do zamknięcia tego numeru TO) uznaje się za zaginione. Prędkość wiatru w czasie szkwału dochodziła do 130 kilometrów na godzinę. Wywróciło się ok. 50 jachtów, część z nich poszła na dno. Żeglarze podkreślają, że nawałnica, która przeszła nad Mazurami była intensywniejsza niż się spodziewano. Synoptycy zapowiadali burze wieczorem, tymczasem załamanie pogody przyszło wczesnym popołudniem.

Rzeczpospolita napisała, że meteorolodzy nie ostrzegli na czas o nawałnicy nad jeziorami mazurskimi, i że w komunikatach informowali o wietrze wiejącym z prędkością 60-80 kilometrów na godzinę, podczas gdy ten był dwukrotnie silniejszy. Szef Biura Prognoz w Białymstoku - Maciej Maciejewski mówi, że synoptycy zachowali się tak jak powinni. Przyznał, że rzeczywiście pierwsze ostrzeżenia były o wietrze do 80 kilometrów na godzinę, ale gdy tylko stacja w Mikołajkach zanotowała wyższy poryw, ostrzeżenia o silniejszym wietrze zostały wydane. Rzeczpospolita twierdzi też, że Biuro Prognoz nie miało dokładnych informacji, bo nie było łączności z radarem w Legionowie. Urządzenie to wysyła informacje o pogodzie do IMGW w Warszawie. We wtorek nie mogło tego zrobić, bo nie działał kabel łączący radar z instytutem. Maciejewski przyznał, że gdyby radar działał, być może pół godziny wcześniej udałoby się nabrać pewności co do gwałtowności tej burzy. Jak napisała Rzeczpospolita, IMGW w Warszawie za brak łączności z radarem wini operatora telekomunikacyjnego. TP SA twierdzi natomiast, że wszystkiemu winni są złodzieje, którzy uszkodzili kabel. n (pk)
- To młodzi, bardzo zdolni i rozsądni chłopcy - powiedziała nam matka Rafała o jego kolegach. - Taki był i mój syn. Taki dobry... Widać Bóg tak chciał. Poniosę i ten krzyż - mówiła przez łzy Elżbieta Kaczyńska, dzień po pogrzebie swojego młodszego dziecka. Po pierwsze bezpieczeństwo Leszek Kaczyński jest nauczycielem w ZSZ nr 2 w Ostrołęce, od wielu lat prowadzi szkolenia i obozy żeglarskie dla młodzieży i dorosłych:

- Sądzę, że udałoby się uniknąć takiej tragedii pamiętając i stosując podstawowe zasady obowiązujące żeglarzy. Pierwsza z nich dotyczy kamizelek i kapoków. Jeśli widzimy, że zbliża się załamanie pogody, pierwszą rzeczą jest ich założenie. Trzeba zamknąć jacht najlepiej jak się da, aby wysoka woda nie wdarła się do środka górą. Załoga powinna w czasie burzy przebywać na pokładzie. To daje większe szanse na rozpoznanie zagrożenia i ewentualny ratunek. W miarę możliwości należy skierować jednostkę w stronę brzegu, skryć się w trzcinach lub w porcie. W sytuacji, kiedy łódź się przewróci, zrobi tzw. grzybka, powinniśmy być przy niej, trzymać się kadłuba. Podczas tragedii na Mazurach wiele osób porzuciło swoje łodzie i utrudniło to znacznie akcję poszukiwawczą.

Podczas żeglowania mnie również przytrafiały się gwałtowne załamania pogody. Nie był to wprawdzie tzw. biały szkwał (12 w skali Beauforta), ale wiatr o sile 7-8 stopni w skali Beauforta. I wiem, że doświadczony żeglarz jest w stanie sobie poradzić z żywiołem. Zawsze uczulam swoich podopiecznych na to, że na wodzie nie ma żartów i wpajał im zasady bezpieczeństwa. Załoga musi być przygotowana na każdą ewentualność, wszyscy muszą być czujni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki