Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pozycja Antoniego Macierewicza w PiS słabnie. Jaka przyszłość czeka byłego szefa MON?

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Marek Szawdyn
Jeszcze dwa lata temu Antoni Macierewicz z powodzeniem narzucał PiS własną narrację. Dziś jego pozycja gwałtownie słabnie. Bartłomiej M. za kratami to jasny sygnał.

Sprawa Bartłomieja M. i afery w Polskiej Grupie Zbrojeniowej uderza przede wszystkim w Antoniego Macierewicza, być może jest początkiem jego politycznego końca. Ale jest też granatem wrzuconym między Macierewicza, ojca Tadeusza Rydzyka i ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę, który nadwątla, jeśli nie kruszy wokółtoruńskie sojusze w obrębie obozu władzy. W jej efekcie słabnie nie tylko Macierewicz, ale i środowisko polityczne skupione wokół redemptorysty z Torunia.

Rzecz jasna, obóz władzy - zwłaszcza w obliczu długofalowo katastrofalnych skutków „Taśm Kaczyńskiego” - przedstawia zatrzymania ws. PGZ przede wszystkim jako dowód na nieustępliwość wobec aferzystów rekrutujących się z własnego obozu. Dokładnie tak opisywana jest afera przez machinę prorządowej propagandy z mediami publicznymi na czele. Motyw „rozprawy z Macierewiczem” też jest w tej chwili na rękę obozowi władzy. Tym bardziej że rzeczywiście - to jest element takiej rozprawy. Zarazem to jednak rodzaj próby wywołania przesilenia - i rozbicia nieco egzotycznej koalicji budowanej mozolnie wokół ojca Tadeusza Rydzyka.

Polityka i media mają generalnie bardzo krótką pamięć. Z dzisiejszej perspektywy wyjątkowo łatwo nam gubić fakt, że jeszcze niespełna dwa lata temu Bartłomiej M., w roli prawej ręki i nieformalnego namiestnika ministra obrony Antoniego Macierewicza, objeżdżał polskie bazy wojskowe - przyjmując honory od wysokich rangą oficerów i wysłuchując okrzyków „Czołem, panie ministrze!” z setek i tysięcy żołnierskich gardeł. W tym samym czasie jego polityczny patron niepodzielnie rządził Ministerstwem Obrony Narodowej. Zwalniał generałów za zwątpienie w „zamach w Smoleńsku”. Odmawiał współpracy z kolegami z rządu. Pozostawał w otwartym konflikcie z prezydentem Andrzejem Dudą - nic sobie z tego zresztą nie robiąc.

Jeszcze więcej - Macierewicz w roli szefa MON wydawał się być czystym żywiołem. Na własną rękę otwierał całkowicie nowe polityczne fronty - z punktu widzenia PiS najczęściej jeszcze bardziej zbędne niż te otwierane przez kierownictwo partii. Nie poddawał się jakiejkolwiek politycznej kontroli - co skłaniało do spekulacji, czy czasem nie szykuje się do walki z Jarosławem Kaczyńskim o władzę nad partią albo czy nie poddaje szefa PiS jakiegoś rodzaju szantażowi.

Bartłomiej M. stracił posadę w MON dopiero wiosną 2017 roku. Owszem, od tego momentu można datować stopniowe osłabianie się pozycji Antoniego Macierewicza wewnątrz obozu władzy, ale droga do utraty fotela szefa MON wcale nie była taka krótka. Macierewicz przestał kierować resortem dopiero 9 stycznia 2018 roku, czyli niewiele ponad rok temu.

W tym kontekście zatrzymanie przez CBA Bartłomieja M. - a także innych byłych współpracowników Macierewicza - Roberta O. i Agnieszki M. - jawi się jako spektakularne przypieczętowanie bardzo nieodległej epoki.

Robert O. był członkiem zarządu Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ale przed objęciem rządów przez PiS zajmował się czymś zupełnie innym. To właśnie w słynnej aptece Aronia w Łomiankach - prowadzonej przez żonę Roberta O. - pracował wtedy i on, i Bartłomiej M. Obaj współpracowali w tamtych czasach z Macierewiczem i z klubami „Gazety Polskiej”.

Z kolei Agnieszka M. to właśnie ta urzędniczka MON, która w 2017 roku zabroniła harcerzowi wystąpienia podczas obchodów rocznicy wybuchu II wojny światowej na Westerplatte.

Wśród zatrzymanych są jeszcze były poseł PiS (antybohater „afery madryckiej”) Mariusz Antoni K. - w ostatnim czasie zajmujący się działalnością PR-owo lobbingową, dyrektor marketingu PGZ Robert K. oraz były dyrektor wykonawczy tej samej firmy Robert Sz.

W tym gronie tylko Mariusz Antoni K. nie jest osobą z kręgu Macierewicza. Cała reszta to ludzie byłego szefa MON. Historii Bartłomieja M. raczej nie trzeba przypominać w szczegółach, Agnieszka M. trafiła do resortu jako jedna z zaufanych Macierewicza, a trzech panów Robertów pracowało na wysokich stanowiskach w Polskiej Grupie Zbrojeniowej - której powołanie było jednym z flagowych projektów MON w czasach Macierewicza.

O co chodziło w całej sprawie? Bartłomiej M. i Mariusz Antoni K. mieli powoływać się na wpływy w instytucjach państwowych.

- Bartłomiej M. i inna była pracowniczka MON Agnieszka M. usłyszeli zarzuty przekroczenia swoich uprawnień jako funkcjonariuszy publicznych i działania na szkodę spółki PGZ w związku z zawartą przez nią umową. Straty wyniosły tu 491 964 zł - informuje tarnobrzeska prokuratura, która prowadzi sprawę. Pozostali uczestnicy afery usłyszeli nieco inne zarzuty - działania na szkodę spółki i wyrządzenia jej szkody majątkowej w wielkich rozmiarach. Agnieszce M. zarzucono dodatkowo działanie na szkodę interesu publicznego - chodzić ma o nieprawidłowości przy organizacji wystawy pod patronatem Ministerstwa Obrony Narodowej.

Sąd zadecydował o trzymiesięcznym areszcie tymczasowym wobec Bartłomieja M. i trzech pracowników PGZ. Do aresztu nie trafią były poseł Mariusz Antoni K. i urzędniczka MON Agnieszka M. - w ich wypadku zastosowano wolnościowe środki zapobiegawcze, były poseł musiał oddać paszport i wpłacić poręczenie w wysokości 50 tysięcy złotych.

Bartłomiejowi M. nie pomogło natomiast nawet pisemne poręczenie ojca Tadeusza Rydzyka, z którym jego adwokat wiązał spore nadzieje, podobnie zresztą jak polityczny patron. - Trudno im wyobrazić sobie, aby był on nieuczciwy. Roz-mawiałem w tej sprawie m.in. z ojcem Tadeuszem Rydzykiem, który za niego poręczył - mówił przed decyzją o aresztowaniu Bartłomieja M. Antoni Macierewicz.

Wstawiennictwo pomogło o tyle, że poręczenie rzeczywiście powstało. „Z tego, co znam pana Bartłomieja M, to zawsze zachowywał się odpowiednio, a przez ostatnie lata jako student WSKSiM nie tylko bez zastrzeżeń, ale bardzo przykładnie. Mam nadzieję, że powstałe niejasności zostaną szybko wyjaśnione bez krzywd dla Pana Bartłomieja i całej sprawy” - napisał w nim (odręcznie) Rydzyk.

AIP/x-news

Ale sąd nie wzruszył się entuzjazmem redemptorysty wobec Bartłomieja M.

Kwestia poręczenia pokazuje nam dość jasno, jak cała ta sprawa wpływa na skomplikowane relacje między najpoważniejszymi graczami obozu prawicy.

Oto ojciec Rydzyk pisemnie poręcza za pupila Antoniego Macierewicza, którego zatrzymali agenci CBA - podległej Mariuszowi Kamińskiemu. Ale prokuratura - podległa Zbigniewowi Ziobrze, regularnie dotąd zabiegającemu o względy i przychylność redemptorysty z Torunia - nic sobie z tego nie robi, wnioskując o areszt tymczasowy i uzyskując go w sądzie. Ten „wielki afront” nie pozostanie bez wpływu na stosunki między Rydzykiem a Ziobrą - coś właśnie pęka, coś się kończy. Jeśli ktoś sądzi, że główni polityczni zainteresowani uważają całą aferę wyłącznie za sukces wymiaru sprawiedliwości, ten nie zna ani obozu władzy, ani jego wokółtoruńskich okolic. Tam ta sprawa jest traktowana osobiście i śmiertelnie poważnie.

Owszem - na planie pierwszym jest rzeczywiście kwestia osłabiania wpływów Antoniego Macierewicza, operacja, którą kierownictwo PiS prowadzi od prawie półtora roku.

Macierewicz wyrósł w Prawie i Sprawiedliwości przede wszystkim na sprawie Smoleńska. Do 2010 roku nie mógł marzyć o realnym wpływie na losy partii. Dostawał określone zadania i je wykonywał - a jego największym „sukcesem” pod skrzydłami Jarosława Kaczyńskiego pozostawał słynny raport ws. WSI. Smoleńsk zaniósł go o wiele wyżej. Jako kapłan smoleńskiej wiary Antoni Macierewicz doszedł na PiS-owskie szczyty, co pięć lat temu zostało - wydawałoby się - przypieczętowane powołaniem go na wiceprezesa partii. Miesięcznice, konferencje smoleńskie, długie wywody o wielu wybuchach i bombach termobarycznych w mediach ojca Rydzyka czy w „Gazecie Polskiej” - to była domena Macierewicza. Stał się współtwórcą mitu, który pomógł PiS przetrwać najcięższe czasy i powrócić do gry o zwycięstwo.

Po wygranych wyborach oddanie mu funkcji szefa MON - zamiast, jak zapowiadano w kampanii, Jarosławowi Gowinowi - było tylko potwierdzeniem politycznej rangi Macierewicza w obozie władzy. To był zarazem pierwszy ruch, którym Kaczyński odsłaniał karty, jakimi zamierzał grać w tej kadencji. I twarze, które miały w niej dominować.

Ale Macierewicz szedł w jedynym znanym sobie kierunku - do przodu. Bardzo szybko zaczął urywać się ze sznurków, którymi zamierzał nim sterować Kaczyński. Bardzo szybko zamieniał podległy sobie resort w swe własne lenno. Wyciągał ręce w kierunku obszarów zarezerwowanych dla Mariusza Kamińskiego, błyskawicznie też wszedł w zwarcie z Andrzejem Dudą - dość długo w nim dominując.

W mediach - także prawicowych - powoli zaczęły się pojawiać sążniste analizy, z których wynikało, że Macierewicz szykuje się do skoku w kierunku gardła prezesa PiS. Że jego ambicje mogą sięgać nawet próby przejęcia partii. Jednocześnie Jarosław Kaczyński był przez Macierewicza wielokrotnie stawiany w pozycji zakładnika - kogoś, kto nie posunie się do radykalnych ruchów, widząc odbezpieczony granat.

I tak też było. Jarosław Kaczyński zapewne szybko zrozumiał, że musi sprowadzić szefa MON do parteru. Ale demontował polityczną potęgę Macierewicza, stosując coś w rodzaju taktyki salami. Pierwszym ciosem było właśnie wygnanie Bartomieja M. z MON i wyrzucenie go z partii. Pamiętajmy, że Jarosław Kaczyński musiał wtedy wzmacniać swą decyzję powołaniem specjalnej komisji z Markiem Suskim, Mariuszem Kamińskim i innymi w składzie. Najwyraźniej dopiero przeprowadzony przez nią „sąd” nad Bartłomiejem M. był wystarczająco mocną podkładką, by spacyfikować Macierewicza.

Niedługo potem zaczęło się stopniowe wygaszanie tematu Smoleńska, przenoszenie go na drugi plan polityki - co tym samym osłabiało dotychczasową rolę Macierewicza jako strażnika smoleńskiego mitu.

Co bardzo ciekawe, o domniemanych nieprawidłowościach w PGZ - wymieniając na-zwisko Bartłomieja M. - pisały też w tamtym czasie „Sieci” - tygodnik, który nigdy nie pozwoliłby sobie na ostrzeliwanie Macierewicza bez cichego przyzwolenia z Nowogrodzkiej.

Ostatecznym przełomem mogło wydawać się odwołanie Macierewicza z funkcji ministra - co miało miejsce niedługo po wymianie Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego. To miał być bardzo wymowny gest - pokazujący zasadniczą korektę linii i politycznego stylu, jaka miała się dokonywać w obozie władzy. Tyle tylko, że Macierewicz jeszcze długie miesiące zajmował sobie pałacyk przy Klonowej (czyli główną siedzibę resortu), jeździł ministerialną limuzyną i był absolutnie pewny, że jako szef komisji smoleńskiej - bo ta funkcja mu pozostała - ma jeszcze wielką rolę do odegrania.

Niezwykle wymownym momentem była więc przedrocznicowa konferencja smoleńska, która miała miejsce w kwietniu zeszłego roku. Macierewicz płomiennie referował na niej tzw. raport techniczny swej komisji, puszczano wideoprezentację mającą pokazywać przebieg feralnego lotu tupolewa - jednym słowem odbywał się doroczny smoleński show Macierewicza. Ale coś się zasadniczo różniło. Otóż tym razem konferencji Macierewicza nie transmitowała TVP (choć, uwaga, robił to TVN24). Prawicowe media grające pod dyktando Nowogrodzkiej również nie poświęciły temu wydarzeniu specjalnej uwagi. Sygnał był zupełnie jasny - to już koniec ze Smoleńskiem i to już koniec z Macierewiczem.

Ale niedługo później mogło się już wydawać, że na linii Kaczyński-Macierewicz nastąpiło pewne ocieplenie. W sierpniu zeszłego roku, osiem miesięcy po odwołaniu Antoniego Macierewicza z funkcji ministra obrony, Jarosław Kaczyński (jeszcze w trakcie rekonwalescencji po długiej chorobie) brał udział w hucznych obchodach 70. urodzin byłego szefa MON. Tym oszczędził Macierewiczowi upokorzeń i wygłosił bardzo ciepłą laudację na cześć jubilata.

- To jest człowiek, który od najmłodszych lat postawił na Polskę. Antoni od początku postawił na to, że będzie służył ojczyźnie - wychwalał Macierewicza Kaczyński. - Misja, która z jednej strony była wielkim, niezwykle trudnym, odważnym, zdeterminowanym dążeniem do prawdy, a z drugiej strony była zupełnie fundamentalna - mówił szef PiS - podsumowując smoleńską „misję” Macierewicza. I - uwaga - wychwalał go jako szefa Ministerstwa Obrony Narodowej.

- Trzeba być niezwykle twardym, asertywnym człowiekiem, żeby rozstawać się z tym całym układem generalsko-pułkownikowskim, który tam funkcjonuje - mówił Kaczyński. - Antoni potrafił to robić. Ktoś zapyta, dlaczego nie jest teraz ministrem? Nie mogę w tej chwili o tym mówić - rzucił jeszcze, tak jakby chciał zasugerować, że to kwestia jakiegoś tajemniczego spisku.

Oczywiście jest prawda czasu i jest prawda ekranu. Jarosław Kaczyński odwoływał Beatę Szydło chwilę po tym, jak ogłosił, że jest ona najlepszą szefową rządu w Europie - tak samo mogło być z komplementami pod adresem Macierewicza. Ale niedługo po tej laudacji było głośno o nowej posadzie dla Macierewicza. Miał umówić się z Kaczyńskim, że gdy wygaśnie kadencja Krzysztofa Kwiatkowskiego, to właśnie on zostanie prezesem Najwyższej Izby Kontroli. Owszem, budzi to pewne złośliwe skojarzenia z praktykami układów władzy z okresu PRL - w tamtej epoce objęcie funkcji szefa NIK oznaczało tak naprawdę skierowanie na boczny tor, zupełną odstawkę. Z drugiej jednak strony z punktu widzenia PiS to przecież funkcja o istotnej symbolice - prezesem NIK był w latach 90. sam Lech Kaczyński, a to stanowisko okazało się ważnym krokiem w jego dalszej politycznej karierze. Jeśli więc ta propozycja miałaby dla Macierewicza oznaczać de facto polityczną emeryturę - to jednak taką z honorami, na specjalnych zasadach.

Dodajmy jednak, że mniej więcej w tym samym czasie zaczęły krążyć pogłoski o możliwym powstaniu „partii Rydzyka” i tego, że Macierewicz mógłby do niej wnieść to, co pozostało mu ze smoleńskiego politycznego kapitału. A „partia Rydzyka” to ewentualność, która jest w PiS traktowana jako potencjalne poważne zagrożenie. Powstanie takiej zaciekle antyaborcyjnej, integrystycznej i niosącej wyłącznie narodowo-katolickie formacji naprawdę mogłoby rozbić obecną spójność obozu władzy. Dlatego jesienią zeszłego roku całkiem zasadne mogło być przyjęcie taktyki zwodzenia i zmiękczania Macierewicza.

Teraz sporo się zmnieło - Antoni Macierewicz zobaczył przestrzelone opony w swym aucie, a ojciec Tadeusz Rydzyk odebrał przesyłkę z głową konia.

Dziś jest już raczej jasne, że miękkiego lądowania dla byłego szefa MON raczej się już na Nowogrodzkiej nie przewiduje. Takie rozwiązanie może być możliwe, tylko jeżeli Jarosław Kaczyński zobaczy obie ręce Macierewicza wysoko uniesione do góry. I to jednak nie gwarantuje, że były minister obrony nie zostanie przez prezesa PiS zepchnięty w polityczny niebyt.

AIP/x-news

POLECAMY:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Pozycja Antoniego Macierewicza w PiS słabnie. Jaka przyszłość czeka byłego szefa MON? - Portal i.pl

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki