Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potrącił i uciekł

A,.Rusinek
Feralny zakręt na ul. Nurskiej, na którym doszło do wypadku
Feralny zakręt na ul. Nurskiej, na którym doszło do wypadku A,.Rusinek
Zastępca wójta Małkini Jan Borowy potrącił samochodem człowieka i zbiegł z miejsca wypadku. Ofiara, Grzegorz M., do dziś leczy potłuczenia w warszawskim szpitalu.

Feralny zakręt na ul. Nurskiej, na którym doszło do wypadku
(fot. A,.Rusinek)

Grzegorz M., kolejarz z Treblinki 12 grudnia około godz. 18.00 wracał z pracy w Warszawie. Przyjechał pociągiem do Małkini, rowerem miał pokonać resztę kilometrów do domu. Po drodze spotkał syna. Pogadali chwilę, po czym Grzegorz M. ruszył w drogę. Był na ul. Nurskiej, w miejscu, gdzie kończą się ostatnie zabudowania, gdy poczuł silne uderzenie. Resztę zdarzenia pamięta wyrywkowo, bo tracił i odzyskiwał przytomność. Twierdzi, że widział przez moment sprawcę stojącego na środku ulicy i pochylającego się nad sobą syna.
Syn zatrzymał nadjeżdżający z naprzeciwka samochód, kierowca z telefonu komórkowego zadzwonił po karetkę i na policję.
- Kiedy nadjechaliśmy od drugiego wypadku, który zdarzył się w Małkini Dolnej, na ul. Nurskiej nie było już właściwie nikogo. Ani ofiary ani sprawcy - rekonstruuje przebieg zdarzeń Leszek Lipka, komendant komisariatu policji w Małkini. - Poszkodowanego karetka zabrała do szpitala. Kierowca oddalił się z miejsca wypadku. Syn Grzegorza M. powiedział nam, że był nim Jan Borowy. Potwierdziły to dokumenty, które znaleźliśmy w ładzie, która spadła z nasypu. Wtedy było bardzo ślisko. Kierowca łady wpadł prawdopodobnie w poślizg, uderzył rowerzystę jadącego po prawej stronie ulicy, przeleciał na drugą stronę, wypadł za jezdnię i uderzył w słup telegraficzny. Zgłosił się na komendę następnego dnia. Twierdził, że doznał szoku i niewiele pamięta.
Autor doniesienia na temat wypadku, które otrzymała nasza redakcja oraz Komenda Wojewódzka Policji w Radomiu, Prokuratura Okręgowa i Sąd Okręgowy w Ostrołęce, pisze że kierowca łady nie oddalił się samodzielnie z miejsca zdarzenia. Pomógł mu w tym mieszkający w pobliżu Włodzimierz W., były dyrektor szkoły, dawny przełożony Jana Borowego, wywożąc wójta do matki zamieszkałej w nieodległej Błędnicy.
- To wierutne i złośliwe kłamstwo - twierdzi Włodzimierz W. - Widzieliśmy z żoną jakiś wzmożony ruch na ulicy, ale tu często jest tłok samochodowy. Często też zdarzają się wypadki w tym miejscu. O tym wypadku dowiedzieliśmy się od sekretarza gminy, który zadzwonił, żeby spytać, czy to prawda, że zastępca wójta potrącił człowieka. Nie wiedzieliśmy nic. Następnego dnia po Małkini krążyły różne wieści.
Zastępca wójta Jan Borowy ma własną, krótką wersję przebiegu zdarzenia:
- Kiedy zobaczyłem rowerzystę, zacząłem hamować, wpadłem w poślizg, w dodatku oślepiły mnie samochody z naprzeciwka. Nie zdołałem wyhamować, uderzyłem w rowerzystę, potem samochód rzuciło na lewą stronę drogi i wpadłem do rowu. Więcej niczego nie pamiętam - twierdzi wójt Jan Borowy, zapewniając jednak, że był trzeźwy. - Mam papier z policji na to - informuje.
Zaświadczenie jednak wydano kilkanaście godzin po zdarzeniu. Policja wieczorem 12 grudnia nie zastała Jana Borowego w domu. Nie było go też podobno w Błędnicy u matki. Gdy następnego dnia zgłosił się na komisariat, badanie krwi alkomatem nie wykazało śladów alkoholu. Pobrano trzykrotnie krew do badania. Na polecenie prokuratury, w oparciu o zeznania świadków zdarzenia, sprawcy postawiono zarzut kierowania pojazdem w stanie nietrzeźwości. Ale wynik badań, które dotarły do komisariatu policji w Małkini 10 stycznia nie stwierdzają obecności alkoholu we krwi Jana Borowego, co nie daje pewności, że był on zupełnie trzeźwy w chwili wypadku - trudno to jednak będzie w tej sytuacji udowodnić.
- Kierowca musiał jechać szybko. Gdyby wcześniej hamował, usłyszałbym i może uskoczył w bok. A ja zostałem znienacka uderzony. Muszę powiedzieć, że może inaczej traktowałbym całą sprawę, gdyby ten człowiek nie uciekł z miejsca wypadku. Następnego dnia był u mnie w szpitalu, przekonywał, że najważniejsze jest, że obaj żyjemy. Tłumaczył, że był w szoku. Ale jakoś trudno mi w ten szok uwierzyć. Mam nadzieję, że sprawiedliwości stanie się zadość, że jak najszybciej odzyskam zdrowie i będą mógł wrócić do pracy. Nadal jestem na zwolnieniu, robię prześwietlenia głowy i kręgosłupa. Dopiero teraz dają znać wszystkie potłuczenia - mówi Grzegorz M.
Postępowanie w tej sprawie prowadzi policja w Małkini. Decyzje są w gestii Prokuratury Rejonowej w Ostrowi. (ar)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki