Różne możliwości, różny zapał
U Stanisława Jusińskiego pozostały jeszcze zgliszcza
(fot. Fot. A. Rusinek)
Na każdym podwórku leżą nowe pustaki i blacha. Tylko u Tadeusza Mielczarczyka stoi nowa, murowana stodoła. Obok, u Jończyków, częściowo wybudowany budynek gospodarczy. U Jabłońskich, gdzie w sierpniu wybuchł pożar, wylano podmurówkę pod stodołę. U braci Tyszkiewiczów, gdzie pożar stłumiono, obok zwęglonych resztek stodoły, którą niedługo przed pożarem zbudowali, wyrosła podmurówka pod dwa razy większą stodołę. U Władysława Oleksy obejście czyściutko po pożarze wysprzątane. Za płotem, u Stanisława Jusińskiego, zgliszcza leżą do dziś. Tylko obora przykryta jest nowym dachem.
- Zaraz po pożarze trafiłem do szpitala na operację wyrostka. Do dzisiaj nie mogę się pozbierać. Nie mamy z żoną siły do roboty. O budowie stodoły też trudno teraz myśleć, bo skąd wziąć na to pieniądze? Taka stodoła, to co najmniej 50 tysięcy. Pustaków, które dostaliśmy, nawet na połowę nie starczy - mówi Jusiński.
- Uprzątnęliśmy wszystko po pożarze, bo nie mogliśmy na to patrzeć. Żona do dziś nocami wygląda, czy nic się nie pali, bo ten strach z sierpniowej nocy wciąż w nas tkwi. Ale czy będziemy budować nową stodołę, nie wiem. Gospodarstwo przepisane jest na dzieci. Czy zechcą inwestować takie pieniądze, kiedy nie wiadomo, co będzie po wejściu do Unii, czy warto będzie gospodarkę utrzymywać? - zastanawia się Oleksa.
Najłatwiej było dźwignąć się ze zgliszcz Tadeuszowi Mielczarczykowi. Gospodarstwo miał ubezpieczone. W miejscu drewnianej, krytej eternitem stodoły, stoi większa, murowana stodoło-obora.
- Dostałem 40 tysięcy złotych odszkodowania. Wziąłem jeszcze ponad 10 tysięcy kredytu, bo chciałem uwinąć się z budową przed zimą - mówi Mielczarczyk. - Bydło, trzodę u sąsiadów przechowywałem. Z karmieniem były kłopoty, mało mamy słomy, siana - trzeba dokupić. Pieniądze już się skończyły, a stodoła jeszcze nie ma wierzei, budynek gospodarczy, który spłonął też jeszcze trzeba zbudować. Ale nie dostałem pustaków, jak inni. Powiedzieli, że za szybko się pobudowałem. A na co ja miałem czekać, jak zima za pasem? Trzeba przecież żyć, chociaż wciąż trudno zapomnieć o pożarze. Czteroletnia wnuczka za każdym razem, gdy słyszy karetkę pogotowia, krzyczy: dziadziuś, pali się.
Adam Jończyk za płotem rozpoczął budowę budynku gospodarczego. Gospodarstwo ma niewielkie, ponad trzy hektary ziemi. W sierpniu, prócz zboża, spłonęły mu różne drobne sprzęty - wóz konny, transporter do obornika, krajzega, heblarka. Większego sprzętu rolniczego nie miał.
- Chciałem teraz odbudować stodołę, ale dostałem tylko 700 pustaków, połowę tego, co potrzeba. Nie mam za co dokończyć tego, co zacząłem - mówi Jończyk.
Połowę potrzebnych pustaków - 300 sztuk - otrzymał także Jan Stopka. Latem spłonęła mu mała stodółka, dwie tony zboża, krajzega i silnik elektryczny.
- Z tych pustaków nie dam rady niczego zbudować, a z zarobków nie dołożę, choć oboje z żoną ciężko pracujemy. Ja w Wyszkowie, żona dojeżdża do Warszawy - mówi Stopka.
Obok, w starym drewnianym domu, mieszka trzech braci Tyszkiewiczów. Uprawiają sześciohektarowe gospodarstwo. Dzierżawią drugie tyle. Na gospodarkę wrócili przed laty, z przymusu. Pracowali w dużych warszawskich firmach - najmłodszego, Wiesława, w stanie wojennym zwolnili "za Wałęsę", najstarszego, Mieczysława, dziesięć lat później, w ramach zwolnień grupowych. Wrócili na mocno podupadłe gospodarstwo. Rodzice dawno już nie żyli. Klepią biedę, ale starają się uprawiać ziemię.
- Tuż przed pożarem spłaciłem ostatnią ratę kredytu na wybudowanie stodoły, która spłonęła. Teraz znów wziąłem 10 tysięcy, na nową. Chcemy postawić dwa razy większą, bardziej nowoczesną, ze stanowiskami dla krów - mówi Wiesław Tyszkiewicz, pokazując 10 krów ściśniętych w małej drewnianej szopce, którą dostał od gminy. Drugie dziesięć stoi w oborze u sąsiadów. Brakuje siana na karmienie, Tyszkiewicz karmi krowy zbożem, które dostał.
Niektórzy z pogorzelców pukają się w czoło: jak oni wybudują tę stodołę? Za co i po co? Nie mają przecież szans przetrwania w dzisiejszych warunkach.
Ale Wiesław Tyszkiewicz jest pełen zapału. Mówi, że choćby miał suchy chleb jeść, będzie miał nową stodoło-oborę i niewielką hodowlę krów. Wdzięczny jest ludziom za pomoc, którą otrzymał po pożarze, choć to zaledwie kropla w morzu potrzeb.
W rozmowach z pogorzelcami nie odczuwam już tej nuty wzajemnego współczucia, jaka przewijała się tuż po pożarze, cztery miesiące temu. Pojawiają się za to wzajemne pretensje i roszczenia wobec instytucji, które niosą pomoc.
Pieniądze poróżniły ludzi
Po pożodze na apel nieżyjącego już wójta Jana Mroczkowskiego (zmarł nagle, 4 września, dwa tygodnie po pożarze - przyp. ar) i proboszcza parafii w Obrytem, Andrzeja Niesłuchowskiego, na pomoc pogorzelcom ruszyli mieszkańcy okolicznych gmin. Zbierano zboże i pieniądze. Z apelem o pomoc wystąpił także biskup płocki. Znaczne kwoty wyasygnował na wsparcie pogorzelców KRUS, za pośrednictwem ZG ZMW.
Kilka dni po pożarze każdy z gospodarzy otrzymał 1500 złotych z Urzędu Gminy, na najpilniejsze potrzeby. Rolnicy z okolicznych gmin zebrali około 100 ton zboża. Zarząd Główny ZMW z pieniędzy KRUS kupił pustaki, blachę i sprzęt rolniczy. Z KRUS rolnicy dostali także pieniądze - mniej więcej po 2 tys. złotych. Na konto dekanatu płockiego wpłynęło dla pogorzelców 37 tys. złotych, które rozdysponowano we wrześniu. Właściciel żwirowni Ćwik zaoferował wszystkim po przyczepie żwiru. Żwir niektórym pogorzelcom ofiarował także inny właściciel żwirowni, Szczerba. Do podziału czekają jeszcze pieniądze na koncie założonym przez wójta Mroczkowskiego.
Podział darowizn, jak się okazało, wywołał różne niesnaski, nie tylko wśród pogorzelców. Pierwsze zapomogi z gminy nie wywołały emocji. Wszyscy dostali po równo. Zboże także podzielono równo - każdy z pogorzelców dostał około siedmiu ton, niektórzy znacznie więcej, niż im spłonęło. Najwięcej żalu wywołał przydział pustaków i sprzętu rolniczego.
- Na zebraniu we wrześniu każdy mówił, ile pustaków potrzeba mu na odbudowę. Po tyle mieliśmy dostać. Potem okazało się, że dostaliśmy o połowę mniej. Dostali je też tacy, którzy nie mają zamiaru niczego budować. Sprzęt też jakoś dziwnie podzielono. Prawie wszyscy dostali młynki do mielenia ziarna. Ale dwóch gospodarzy dostało znacznie więcej droższego sprzętu: pługi do ciągnika, roztrząsacze nawozów, kosiarki rotacyjne do trawy. A nie można było dać wszystkim po młynku, a więcej pustaków, wedle potrzeb? Bo przecież odbudowa stodół i obór to podstawa - zgłaszają żale niektórzy gospodarze.
- Ja jestem wdzięczny za wszelką okazaną pomoc - mówi Władysław Oleksa. - Po świecie chodzi dzisiaj tylu złodziei i bandytów, ale dobrych ludzi, jak się okazuje, też nie brakuje. Otrzymaliśmy pomoc od rolników z okolicznych gmin, od gminy, kościoła, z KRUS i od ZMW. Ja i Mielczarczyk dostaliśmy więcej sprzętu, bo najwięcej nam się spaliło. To, co dostaliśmy i tak nie rekompensuje strat, ale trzeba za to dziękować.
U jednego z pogorzelców żal wywołał także podział pieniędzy z dekanatu. Dostał znacznie mniej, niż pozostali. Nie otrzymał także żadnego sprzętu, a dostał najmniej pustaków.
Co niektórzy pogorzelcy wyrażają także rozgorycznie, że najmniej pomogli mieszkańcy Psar.
- Zboże szło spod Ciechanowa, z różnych gmin. A od nas prawie wcale, choć nie brakuje tutaj bogatszych gospodarzy. A niektórzy jeszcze wykrzykują, że cudzym kosztem się dorabiamy - mówi jeden z poszkodowanych w pożarze gospodarzy.
Tego żalu nie podziela sołtys Jan Koński.
- Nikogo do pomocy zmusić nie można. Każdy daje, co może. Jak ktoś sam nie ma wiele siana, bo w tym roku było siana mało, to go nie odda, bo też musi inwentarz wykarmić. Oni i tak dostali dużo, niektórzy więcej, niż stracili. Dostali pomoc z tylu instytucji. A na pewno nie wszyscy wykorzystają te pieniądze na odbudowę. Niektórzy uważają, że powinni dostać po równo. A równo wcale nie znaczy sprawiedliwie. Jeżeli jednemu z gospodarzy spaliła się stodoła, obora, 30 ton zboża i dziesięć warchlaków, a innemu szopa z garścią zboża albo waląca się stodoła, w której zboża w ogóle nie było, to dlaczego mają dostać po tyle samo? Najwięcej pretensji mają ci, którzy najmniej stracili.
Sołtys Koński musiał tłumaczyć się na komendzie policji, bo ktoś złożył doniesienie o niesprawiedliwym podziale pieniędzy zebranych przez Kościół.
- Ludzie umiaru i wdzięczności nie mają. - mówi z goryczą sołtys. - Uważają, że wszystko się im należy. A jak dwa lata temu spłonęła stodoła Orłowskiego, to nikt z sąsiadów mu nie pomógł, tylko ja dałem trochę zboża. W tym pożarze Orłowskiego stodoła znowu została nieco zniszczona i zboże w tej stodole. Kiedy dzieliliśmy zboże - dla Orłowskiego nie starczyło. Zaproponowałem, żeby każdy dał z tych siedmiu ton po trzy worki dla Orłowskiego. Tylko Tyszkiewicze dali, choć nie najbogatsi przecież. A niektórym w ogóle zboże się nie spaliło. Dostali gratis po siedem ton. I w dodatku ktoś złożył skargę na policję. Są jeszcze pieniądze do podziału z konta, które założyła gmina. Ale ja już nie chcę się w to wtrącać. Ksiądz proboszcz też, o ile wiem, czuje się bardzo rozgoryczony.
Kto sprofanował kościół
Proboszcz parafii Obryte, ks. Andrzej Niesłuchowski, rzeczywiście nie kryje rozgoryczenia.
- We wrześniu otrzymaliśmy do podziału dla pogorzelców 37 tys. złotych z konta, założonego przez diecezję płocką. Pieniądze przyznawaliśmy komisyjnie. Zaprosiłem sołtysa Jana Końskiego i radnego Jana Mroczkowskiego, którzy działali w gminnej komisji pomocy pogorzelcom i znali sytuację ludzi. W komisji był także ks. dziekan Kłosek z Płocka. Podzieliliśmy te pieniądze prawie równo, po 3800 złotych. Tylko bracia Tyszkiewiczowie, ze względu na ich szczególnie trudną sytuację, otrzymali 4000 złotych. Jedna rodzina, najmniej poszkodowana, dostała 1500 złotych. Wszystkim rozwiozłem pieniądze do domów - informuje ksiądz Niesłuchowski.
Tak się zdarzyło, że tuż po pożarze jeden z rolników, zwożąc zboże z pola pożyczonym sprzętem, zaczepił o linię wysokiego napięcia i zboże wraz z pożyczonymi przyczepami mu się spaliło. Komisja uznała więc, że jemu także trzeba pomóc.
- Już to wywołało sprzeciw pogorzelców z Psar. Uważali, że wszystkie pieniądze powinny być przeznaczone dla nich. Bardzo niemile mnie to zaskoczyło. Potem jeszcze pretensje zgłosiła rodzina, która dostała najmniej, choć także najmniej straciła.
W kilka dni po podziale pieniędzy sprofanowano kościół w Obrytem. Ktoś narobił pod drzwiami kościoła, a na ścianie plebanii wymazano krwią satanistyczny znak. Jeszcze kilka dni później, 24 września, spłonął stary siedemnastowieczny kościół w Sadykrzu.
- Nie należy wysnuwać pochopnych wniosków, ale to dziwny zbieg okoliczności. Policja je bada. Nigdy dotąd nie zdarzyły się tutaj jakiekolwiek akty niechęci wobec Kościoła. Bardzo mnie bolą słuchy, które dochodzą z Psar, że pogorzelcy mają wzajemne pretensje, że mają także pretensje do gminy, do kościoła - mówi proboszcz Niesłuchowski. - A przecież tyle dostali od ludzi. Z tylu wsi zboże, z tylu gmin, nawet odległych, pieniądze. Można by się spodziewać większej pokory, większej wdzięczności, nie podziękowań, ale wdzięczności przez dobre uczynki dla innych. A była taka sytuacja, że pomagałem ostatnio dwojgu bardzo biednym starszym ludziom z Psar odnowić chałupinę. Żyli w koszmarnych warunkach. Prosiłem o pomoc także pogorzelców, nie finansową, ale w pracy. Nikt z nich się nie zgłosił. To nieuczciwe. Sami oczekują pomocy, a innym okazać jej nie potrafią. Przyjmuję to wszystko z nutą oburzenia. Widzę, że nadmiar pomocy demoralizuje ludzi, a nadmierna pazerność może zniszczyć w innych potrzebę czynienia dobra. To wydaje mi się niebezpieczne.
Na koncie gminnym pozostało ok. 40 tys. złotych do podziału dla pogorzelców.
- Na pewno otrzymają te pieniądze przed końcem roku - zapewnia nowy wójt gminy Henryk Szczepanik. - Będziemy dzielić pieniądze komisyjnie, z udziałem poszkodowanych, żeby uniknąć kolejnych pretensji. To przykre, że nieszczęście ludzi poróżniło, zamiast zjednoczyć.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?