Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polski ratownik w szpitalu we Włoszech: napatrzyłem się na ogrom śmierci

Kazimierz Sikorski
Kazimierz Sikorski
LaPresse/Associated Press/East News
Michał Madeyski, koordynator Medycznego Zespołu Ratunkowego Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej przez dziesięć dni był w Brescii we Włoszech, w centrum pandemii koronawirusa.

Przez dziesięć dni Michał Madeyski, koordynator Medycznego Zespołu Ratunkowego Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej wraz z ratownikami i lekarzami przebywał we włoskiej Brescii, w samym centrum epidemii koronawirusa.

Pierwszy szok przeżyłem po przyjeździe do Brescii. Cudne miasto, piękna pogoda, puste ulice, żywego ducha. Potem szpital, w którym pracowaliśmy.

Portier pyta, w jakiej sprawie? Nie widać lekarzy, ani pacjentów zakażonych koronawirusem. Korytarze w szpitalach puste, za to oddziały intensywnej terapii pełne.

Pacjentów wprowadzano przez śluzę, przechodzili badania w namiotach ustawionych koło szpitala, potem w zależności od stanu, zostawali albo odsyłano do domu.

O tym, jak wirus jest groźny opowiadali mi koledzy. Przywieziono pacjenta i pół godziny, może 40 minut później, jego stan zaczął pogarszać się dramatycznie, trafił pod respirator.

Informacje mediów o dramatycznych wyborach, przed jakimi stawali tutejsi lekarze nie były przesadzone. Opowiadał o tym jeden z profesorów w szpitalu. Mimo szczelnych zabezpieczeń słyszeliśmy, jak mówił, że z braku sprzętu do wspomagania oddychania trzeba było zdecydować: komu podawać tlen, starszemu, schorowanemu, czy młodszej osobie dającej nadzieję na przeżycie. Odpowiedź nasuwała się sama.

Byliśmy w strefie „zero”, w której śmierć była codziennością na naszych 12-godzinnych dyżurach. Dwa lata temu byłem w Ugandzie, gdy w sąsiadującej z nią Demokratycznej Republice Kongo, panowała epidemia eboli. Tu było o wiele gorzej.

Czy bałem się? Pewnie, że tak, choć wiem, że ryzyko jest wpisane w mój zawód, że są środki zabezpieczenia przed zarazą, a jednak mam w kraju kolegów, którzy mają koronawirusa.

W Brescii i innych miastach Włoch też o tym wiedzieli, a mimo to zakażonych było wielu lekarzy i pielęgniarek. Wielu zmarło. Koronawirus zaskoczył ich, zakażonych przybywało lawinowo. Na początku nie wiedziano, z czym mają do czynienia, sądzili, że chodzi o zapalenie płuc, czy podobne schorzenie. Stąd brak czujności i środków ochrony osobistej.

Lekarze, ratownicy, pielęgniarki bardzo często byli tam  świadkami śmierci. Czym innym są sterylne szpitalne warunki w których, mimo wysiłków lekarzy odchodzą ludzie, a czym innym masowe przypadki zgonów, jak te w szpitalu w Brescii.
Ponad 100-tysięczne miasto, wiele ofiar lub ich bliskich lekarze znali. Przeżywali nie tylko odejście chorego, mieli świadomość, że jego bliscy nie będą na pogrzebie, już go więcej nie zobaczą.

Dlatego z pomocą przychodzili im psycholodzy. Naszym walczącym z epidemią tak taka pomoc też jest konieczna.
W Brescii popełniono ma początku błędy, ale nikt nie miał do czynienia z taką zarazą. Przyjmowali ludzi do szpitala myśląc, że mają zapalenia płuc, czy podobne schorzenia, ale nie koronawirus, o którym do dziś nie wszystko wiemy. Dopiero, kiedy dowiedziano się z jak niebezpiecznym wrogiem mieli do czynienia zaczęto wprowadzać surowe obostrzenia, jak wstępna ocena stanu pacjenta w namiocie, potem szpital, albo-jesli stan pozwalał- odsyłano go do domu.

Po jakimś czasie lekarze nauczyli się właściwie przygotować do diagnostyki pacjentów. Wtedy nie było już tragedii wśród personelu medycznego.

A trafiali tam pod ich opiekę nie tylko ludzie starsi obciążeni różnymi chorobami. Także młodzi, wydawać by się mogło odporni na koronawirusa.

Nic z tych rzeczy ten wirus nie wybiera, każdy jest zagrożony.

Czy po takich doświadczeniach chciałbym w spokojniejszych czasach odwiedzić to miasto? Tak, bo jest naprawdę urokliwe, choć teraz przypomina teren po ciężkich przejściach.

Chciałbym poznać bliżej tych lekarzy, których nawet twarzy nie widziałem, bo tak byli zabezpieczeni. I przy kawie pogadać o czymś innym niż diagnozy, śmierć, ofiary. Z pobytu we Włoszech wiele wynieśliśmy i na pewno przydadzą się te doświadczenia do walki z epidemią w Polsce.

Na pewno trzeba powtarzać o nakazach, jakie narzucono nam wszystkim w tym okresie. Bo koronawirus naprawdę jest groźny, on nie wybiera, każdy może paść jego ofiarą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Polski ratownik w szpitalu we Włoszech: napatrzyłem się na ogrom śmierci - Portal i.pl

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki