Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska wschodnia ma gorzej niż wschodnie landy Niemiec

maryla
Z Wojciechem Dziemianowiczem, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego, właścicielem firmy doradczej Geoprofit, ekspertem w dziedzinie konkurencyjności regionów i zarządzania strategicznego w sektorze publicznym i ekspertem kluczowym Strategii Rozwoju Województwa Podlaskiego do roku 2020 rozmawia Maryla Pawlak-Żalikowska.

Województwa Polski Wschodniej porównywane są czasem do wschodnich landów Niemiec. I przykład ten podawany jest jako argument za bezsensownością wydawania dotacji unijnych na takie województwa jak podlaskie. Jak pan ocenia takie koncepcje?
Wojciech Dziemianowicz:
– Rzeczywiście chętnie porównujemy te tereny. Z tym, że landy stając się landami zachodnich Niemiec, oprócz silnego wsparcia rządu i Unii miały po swojej wschodniej granicy otwierający się rynek Polski i innych krajów pukających do Unii. Tymczasem Podlasie ma wsparcie w postaci polityki rządowej, ale możliwości wykorzystania położenia są zdecydowanie gorsze. Poza tym landy stały się od razu jednym ze strategicznych punktów niemieckiej polityki gospodarczej. Po prostu trzeba je było wesprzeć w ramach solidarności i spójność państwa. I pomimo faktu wyludniania się również części tamtych terenów, widać jak bardzo dobrze funkcjonuje ta część Niemiec w zakresie radzenia sobie ze wspieraniem przedsiębiorczości i ogólnie biznesu.

U nas o Polsce Wschodniej dyskutuje się przez pryzmat modelu polaryzacyjno-dyfuzyjnego, argumentując, że pieniądze publiczne wydane w biegunach wzrostu przyniosą większe efekty całej gospodarce, niż miałoby to miejsce w regionach peryferyjnych. Według tego modelu najpierw dochodzi do koncentracji wszelkich zasobów rozwojowych w biegunach, a następnie dochodzi do fali rozprzestrzeniania – trzeba tylko poczekać, ale nikt nie odpowiedział jeszcze jak długo.
Są dowody potwierdzające taką zależność? Warszawa ma pociągnąć rozwój Podlasia? My mamy nawet problem, żeby tam dojechać.
– Według modelu promowanego np. w dokumencie Polska 2030, ale przede wszystkim przez Bank Światowy, to metropolie są, kolokwialnie mówiąc, odpowiedzialne za ciągnięcie rozwoju gospodarczego kraju. I za wysokość PKB. I tak rzeczywiście jest. Nie dyskutuję z tym. Natomiast nikt jeszcze nie udowodnił, w jakim czasie i zakresie będą następowały efekty rozprzestrzenia. Z punktu widzenia przyszłości województw Polski Wschodniej zasmucającym chyba jest choćby fakt, że bogactwo Warszawy nie powoduje wzrostu społeczno-gospodarczego wszystkich gmin na Mazowszu. Mimo że według ostatnich doniesień stolica Polski jest bodajże 10. metropolią w Europie pod względem chłonności rynku. Czyli jest to ewidentnie przykład bieguna, od którego byśmy oczekiwali, że będzie wpływać pozytywnie – w naszym interesie – szczególnie na dalsze otoczenie. Jednak wystarczy oddalić się 60-80 kilometrów od Warszawy, a czasem bliżej, by zauważyć, że w takiej mniej więcej strefie kończy się dynamiczny rozwój, a zaczyna strefa wyssania.

Jeszcze jakiś czas temu koledzy naukowcy mówili o „pustyni wokół warszawskiej” - na wzór Paryża. Tym bardziej więc zanim ten dobrobyt dojdzie do Białegostoku, a zwłaszcza do biedniejszych gmin Polski Wschodniej, trzeba będzie sporo poczekać.

Jakie jest wyjście?
– Trzeba starać się „przeskoczyć” tę zależność, którą opisałem wyżej. Wydaje mi się – ponieważ mimo wielu mędrców na tym świecie wciąż mamy peryferie i nie chodzi mi tu tylko o wskaźnik PKB na mieszkańca – że takim sposobem jest budowanie potencjału na czterech siłach konkurencyjności. Opisałem to w swojej książce o konkurencyjności gmin.  Pierwsza siła do zasoby wewnętrzne, druga popyt zewnętrzny, trzecia dominacja, a czwartą jest sieciowanie. Takie podejście wskazuje potrzebę budowania jak najlepszych zasobów wewnętrznych – głównie chodzi mi o kapitał społeczny, czyli szerzej, niż kapitał ludzki. Z drugiej strony musimy tak wspierać nasze firmy, by były konkurencyjne na rynkach międzynarodowych – by miały globalny popyt na swoje produkty. Musimy również dbać o nasze bieguny, którymi są miasta, ale także konkurencyjne branże i firmy. Ostatni warunek odwołuje się do współpracy. Kultury współpracy brakuje w całej Polsce, ale trzeba to przełamywać.

Dlatego zwracam uwagę na współpracę wartościową, gdzie Podlasie może być liderem, współwykonawcą pewnych zadań, nie zaś „na przyczepkę” do projektów realizowanych przez wielkich wiodących.
Jeżeli nie podejdziemy do naszych problemów energicznie i efektywnie, to będziemy przyglądać się dalszemu wyludnianiu się znaczących obszarów Polski. Jestem przekonany, że skupianie uwagi wyłącznie na metropoliach niesie za sobą konieczność powiedzenia, że czekamy, aż ludzie zrozumieją i wyjadą z peryferii, albo... wymrą.

Faktycznie, ciągle się dziś mówi, że potencjał intelektualny Białegostoku migruje do Warszawy, ludzie z małych miast Podlasia uzupełniają ten ubytek. Ale w nich uzupełnienia już nie ma.
– Przy okazji tych dyskusji o wielkości i celowości dofinansowywania biednych gmin Podlasia chcę podkreślić, że im tak naprawdę trzeba bardzo niewielkich nakładów, aby warunki życia ludzi uczynić tam przyzwoitymi. Tam nie chodzi przecież o budowę kilometrów autostrad! Tylko o aktywizację społeczności lokalnej i danie jej dostępu do podstawowych usług publicznych, internetu, nauczenia korzystania z niego, by mieć łączność z rodziną i światem. Do tego nie potrzeba olbrzymich kwot.
Z drugie strony uważam, a może nie dostrzegam, możliwości zatrzymania tej fali odpływu ludności z terenów peryferyjnych. Logicznie rzecz biorąc -–trzeba za coś żyć. Wciąż szukamy różnych haseł, które mają nam „odczarować” tę rzeczywistość, np. klastry, agroturystyka, internetyzacja, teraz modne są inteligentne specjalizacje. Problem sprowadza się do stworzenia takich warunków zarabiania na własne życie w gminie peryferyjnej, by nie zawsze bardziej opłacalne w ogólnym rachunku, było przenoszenie się do metropolii. Trzeba łączyć zatem warunki dla przedsiębiorczych (od początkowej edukacji przedszkolnej zaczynając) z jak najlepszymi warunkami życia. A i tak część przedsiębiorczych będzie lgnąć do centrów. Pytanie, co zrobić, aby tym, co zostają, pozwolić godnie żyć. Nie można ich przesiedlić – mają tam swoją ojcowiznę, oczekują, że się do nich dojedzie, odśnieży, że będą mieli opiekę medyczną. Wydaje mi się, że to nie są wielkie inwestycje.

Jednym z narzędzi finansowych, jakie mieliśmy, był Program Rozwoju Polski Wschodniej. Mówi się, że w latach 2014-2020 też powinniśmy mieć go do dyspozycji. Nie ma chyba już ucieczki od pomysłu, że warto go utrzymać?
– Na szczęście ucieczki nie ma. Pytanie jest jednak, jak będzie skonstruowany. Czy to znowu będzie odrębny program, czy też problemy Polski Wschodniej będą się musiały odnaleźć w poszczególnych programach sektorowych.

Pan jest zwolennikiem jakiej opcji?
– Uważam, że powinien być wydzielony, ale nie realizowany z poziomu centralnego, choć za programowanie rozwoju w układach makroregionalnych odpowiedzialny jest rząd. Mimo to, uważam, że rząd powinien ten program zdecentralizować, oddają funkcje wdrażające np. stowarzyszeniu marszałków Polski Wschodniej. Moje obserwacje dotychczasowej realizacji tego programu utwierdzają mnie w takim przekonaniu.

Czyli żeby te pięć województw dogadywało się i robiło coś wspólnie?
– Swego czasu odmówiłem udziału w przedsięwzięciu, które miałoby zdiagnozować potencjał gospodarczy całej Polski Wschodniej pod kątem promocji gospodarczej. Uważam, że to w regionach, nie w Warszawie, jest największa wiedza o tym, co można i należy promować, to tu na miejscu, a nie przez Warszawę, trzeba rozmawiać z biznesem. Potem słyszałem wiele narzekań na „niezrozumienie regionów”, „podejście odgórne”.
Ale proszę pamiętać, że jest jeszcze wariant pesymistyczny, tzn. że interesy Polski Wschodniej będą realizowane za pośrednictwem poszczególnych programów sektorowych. A to oznacza nic innego jak pielgrzymki marszałków do poszczególnych ministerstw. Mnie takie układanie systemu państwa zawsze irytowało, nawet jak nadano temu dość zgrabną etykietkę „lobbingu na rzecz gminy, czy regionu”.

Jest jeszcze jeden problem - odrywania się regionów Polski Wschodniej od przyklejonych do nich stereotypów. Liczby i 10. miejsce w kolejce do Krajowej Rezerwy Wykonania pokazują, że całkiem dobrze radzimy sobie z wykorzystaniem dotacji unijnych. Rankingi oceniające choćby naszą atrakcyjność inwestycyjną z jednej strony podnoszą naszą kategorię np. z F do E, ale jednak nadal wskazują na nasze miejsce w ogonie Polski. I wizerunek województwa w kraju raczej się nie zmienia. Gdzie tkwi tego przyczyna?
– Polska Wschodnia funkcjonowała przez lata jako „ściana wschodnia”. Świetnie zdaję sobie z tego sprawę, bo pochodzę z Warmińsko-Mazurskiego. Określenie to zostało jednak pod naciskiem m.in. marszałków wyrugowane z publicznego słownictwa.

Mówimy o obszarach peryferyjnych, regionach najbiedniejszych w UE. I będziemy dalej tak mówić, jeśli polem walki z takimi stereotypami będą rankingi. Patrząc na najnowsze dane o PKB za lata 1997-2010 widzimy, że podlaskie ma całkiem niezły wynik: plus 10 punktów procentowych względem średniej UE! Ale w tym samym czasie: Mazowsze plus prawie 40, dolnośląskie prawie 25, wielkopolskie ponad 19. Nie pociesza nas, że Lubelskie i Podkarpackie są nieco za nami.

Pamiętam, jak rozmawiałam z panem lata temu, gdy wchodziliśmy do UE. Już wtedy pozbawiał pan nas złudzeń, że dogonimy bogatsze regiony dzięki dotacjom. Sugerował pan, że rozziew z natury rzeczy będzie się pogłębiał, bo inni mają inny punkt odbicia.
– I tak się dzieje. Co nie znaczy, że poziom życia nie rośnie. Ale zawsze, gdy rankingi porównują najlepszych z najgorszymi, nie ma szans, żebyśmy ten wizerunek zmienili. To że się przeskoczy z kategorii F do E niewiele mówi. A procesy rozwojowe nie wskazują, że przeskoczymy tych lepszych spektakularnie. Pytanie, czy naszym celem ma być miejsce w takim, czy innym rankingu, czy może zmiana naszego wizerunku w oczach… No właśnie czyich?
Powiem brutalnie – z punktu widzenia regionu peryferyjnego mało interesujące jest co o nas myślą sobie mieszkańcy Wrocławia, czy Warszawy – a właśnie na takie wyniki nastawione są kampanie reklamowe. Sukcesem okazuje się wzrost liczby poznaniaków oceniających pozytywnie region. Jeśli takie mają być efekty promocji, to odradzam. Jako przedstawiciel regionu peryferyjnego interesowałbym się głównie tym, czy nasze działania promocyjne przełożą się na konkretne decyzje dotyczące podejmowania u nas pracy, zamieszkania, tworzenia nowych firm i zostawiania u nas pieniędzy turystycznych. To powinny być wymierne skutki akcji promocyjnych. 
Ostatnio byłem bardzo miło zaskoczony, gdy widziałem w jednej z telewizji biznesowych przedsiębiorcę pozytywnie wypowiadającego się na temat jego działalności w białostockim parku naukowo technologicznym. Chwalącego jakość siły roboczej, infrastrukturę w Białymstoku i warunki do działania w biznesie. O takie właśnie perełki trzeba dbać i troszczyć się, by było ich jak najwięcej. To tacy biznesmeni najlepiej przekonają przyszłych inwestorów, że Białystok to dobry teren do działalności gospodarczej. To nie będzie kampania zrobiona przez PAIiIZ czy inne instytucje. Do biznesu musi mówić biznes.

Czyli jeśli nasze firmy biorą nagrody w ogólnopolskim konkursie innowacji, to powinniśmy tym jechać na prawo, lewo i na boki.
– Trzeba ich zachęcać, żeby o tym mówili. Żeby chwalili współpracę z władzami regionu, pod warunkiem oczywiście, że mają pozytywne doświadczenie w tym zakresie. Z tym, że w Polsce generalnie mamy problem ze współpracą na linii biznes-administracja, która niestety kojarzona jest z korupcją. To jest zresztą jeszcze jeden stereotyp, zamieniany w żart, iż PPP de facto nazywa się u nas partnerstwem publiczno-prywatno-prokuratorskim. A takim podejściem do sprawy strzelamy sobie w stopę. Nasze samorządy lokalne potrzebują pieniędzy, a biznes chętnie te pieniądze zainwestuje, ale muszą być spełnione pewne warunki. Potrzebujemy budowy zaufania, ale od samej góry, inaczej niewiele z tego wyjdzie.

Wracając do promocji, ciągle powtarzam gminom - wykorzystujcie w swoich materiałach promocyjnych przedsiębiorców, tych, którzy już u was działają.

Często słyszę: nie wiemy, czy takich znajdziemy, którzy będą chcieli nas wesprzeć i powiedzieć coś pozytywnego o gminie... nie mamy doświadczenia takiej współpracy. Takie doświadczenie trzeba więc zdobywać. Dlatego, gdy władze lokalne wspierają biznes, to trzeba to wykorzystywać i również wspierać. Dlaczego tak mało gminy udzielają się w organizacji targów branżowych, misji gospodarczych? Przecież szkoleń organizowano na ten temat już dość. Wracam z tezą o niskiej kulturze współpracy i niskim zaufaniu.

To w Białymstoku mamy pierwszy krok uczyniony, bo u nas organizacja przedsiębiorców przygotowuje bal z udziałem m.in. prezydenta.
– Jeżeli we współpracy z miastem, to świetnie, a dodatkowo jeżeli jest to wstęp do dalszej dynamizacji współpracy i budowania jak najlepszego klimatu przedsiębiorczości, to tym bardziej trzymam zaciśnięte kciuki i chyba wypada życzyć udanej zabawy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Polska wschodnia ma gorzej niż wschodnie landy Niemiec - Kurier Poranny

Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki