Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polonijne wakacje

(mm)
Koloniści z Białorusi przyjechali do Ostrołęki 8 lipca
Koloniści z Białorusi przyjechali do Ostrołęki 8 lipca Fot. M. Mrozek
Dzieci z Litwy, Białorusi, Kazachstanu, Uzbekistanu, Turkmenistanu i Gruzji przyjeżdżają co roku do Polski na wakacje.

Koloniści z Białorusi przyjechali do Ostrołęki 8 lipca
(fot. Fot. M. Mrozek)

Zaprasza je Stowarzyszenie Wspólnota Polska, makowska fundacja "O uśmiech dziecka", ostrołęckie Towarzystwo Przyjaciół Grodna i Wilna. Mieszkają w internatach lub u rodzin.

Koloniści z Białorusi

Polonusi ze Stanów Zjednoczonych i hokeista Mariusz Czerkawski zafundowali kolonie u nas dzieciom z Białorusi. Prawie dwa tygodnie w ośrodku charytatywno-opiekuńczym Caritas w Ptakach koło Nowogrodu odpoczywało 45 dzieci z Białorusi. Na kolonie w Polsce zaprosiło dzieci z Brasławszczyzny i Iwanow, Towarzystwo Przyjaciół Grodna i Wilna z Ostrołęki. Przyjazd od początku do końca zorganizował Czesław Szymkiewicz, sekretarz Towarzystwa. - Mamy taki niepisany układ, że jeśli ktoś ma jakiś pomysł, to realizuje go do końca - mówi Szymkiewicz. - Kiedy powiedziałem, zróbmy kolonie, Towarzystwo odpowiedziało: dobrze, pomożemy, ale ty ciągnij temat. Rok temu w wakacje pan Czesław z synem wybrał się na Brasławszczyznę, skąd pochodzi jego ojciec. Wycieczkę organizowało Krajowe Stowarzyszenie Brasławian w Kętrzynie. Na eskapadę dał się również namówić kolega z pracy pana Czesława, Sławomir Drozdowski, którego rodzice również stamtąd pochodzą. - W Brasławiu jest duże skupisko Polonii, mieliśmy więc okazję zobaczyć jak ci ludzie teraz żyją w kołchozach. Straszna bieda. Narzekają, że po kilka miesięcy nie dostają wypłat. Na Brasławszczyźnie pochowany jest także dziadek Szymkiewicza. - Zamawiając mszę porozmawialiśmy dłużej z polskim księdzem i dowiedzieliśmy się, że często pomocą służą tam klerycy z Łomży. A to przecież miasto po sąsiedzku. I właściwie w tym momencie narodził się pomysł kolonii dla dzieci. Po powrocie do kraju pan Czesław zabrał się do szukania sponsorów, którzy mogliby wspomóc finansowo przyjazd dzieci. - Szukaliśmy życzliwych ludzi i firm w całym kraju. Niestety, bez żadnego odzewu. Wysłaliśmy prośbę do osiemdziesięciu firm, także tych które nie raz już nam pomagały. Odpisali, że nie mogą, nie mają pieniędzy. Z jednej tylko firmy otrzymaliśmy 300 zł - opowiada. To zdecydowanie było za mało, żeby nawet jedno dziecko zaprosić. Jesienią w ręce pana Czesława wpadł artykuł w jednym z ogólnopolskich tygodników. Przeczytał w nim, że w Stanach Zjednoczonych pod względem majętności Polacy zajmują trzecią pozycję. W tekście znalazły się również nazwiska osób, którym udało się za oceanem odnieść finansowy sukces. Wśród nich było nazwisko Barbary i Stanisława Burzyńskich, lekarzy i właścicieli kliniki w Houston. - Całe święta spędziłem na szukaniu kontaktu z nimi przez internet i jeszcze kilkoma innymi osobami z tej listy. Porozsyłałem maile i większość odpisała mi, że są zainteresowani, wspomogą nas. Ale z czasem zaczęli się wycofywać. Za to państwo Burzyńscy cały czas twardo deklarowali swoją pomoc. Barbara Burzyńska kilkakrotnie telefonowała do Towarzystwa Przyjaciół Grodna i Wilna, chciała jak najwięcej o nim wiedzieć. - Udało jej się ponadto namówić do sponsorowania Rotary Club z Kazimierza Dolnego i Warszawy oraz Mariusza Czerkawskiego, polskiego hokeistę w NHL. Wypoczynek dla 26 dzieci sfinansowała doktor Burzyńska, pozostałym rotarianie i Czerkawski. Najdroższy był transport z Białorusi. Koloniści jechali autobusem do granicy z Polską w Kuźnicy Białostockiej osiem godzin. Na granicy czekały już na nie panie z Ostrołęki - Janina Pieniążek i Teresa Drabicka. Dzieciaki zostały zakwaterowane w ośrodku pod Łomżą, m.in. dlatego, że w Ostrołęce Towarzystwo miało problem ze znalezieniem środowiska nauczycielskiego, które organizacyjnie wsparłoby inicjatywę. - Pracujemy w przemyśle i za bardzo nie potrafimy zaplanować dzieciom tak czasu, by się nie nudziły. Podjął się tego zadania ksiądz Dariusz Nagórski z Łomży i poprowadził kolonie w Ptakach - mówi Szymkiewicz.

Polska gościnność przy straganie

Dzieci 8 lipca odwiedziły Ostrołękę. Miałam okazję spotkać się z nimi i przez godzinę towarzyszyłam Lenie, Alesji i Alonie przy robieniu zakupów. Dziewczynkom w naszym mieście najbardziej przypadł do gustu ryneczek. Aż oczy im się zaświeciły na widok tylu towarów. Ze zdumienia jednak kręciły głowami, kiedy odpowiadałam na ich pytania o ceny. Pewnie gdyby mogły, kupiłyby absolutnie wszystko, bo wszystko im się podobało. Trzeba było jednak już na początku zakupów ustalić jakąś listę podarków. - Dla mamy krem, dla taty dezodorant, dla mnie portmonetka i jeszcze coś dla babci - wylicza Lena. Alesja i Alona miały podobne zamówienia. W budce z kosmetykami dziewczynki nie mogły oczu oderwać od buteleczek, słoiczków, lakierów do paznokci, pomadek, dezodorantów. Trudno im się dziwić, że wszystkiego chciały dotknąć, zobaczyć. Niestety, nie spotkało się to z życzliwością sprzedawczyni, która słysząc obcą mowę wyjątkowo niechętnie podawała im towar, o który prosiły. Było mi wstyd za zachowanie tej młodej kobiety, która mimo że każda z dziewczynek płaciła za zakupy, traktowała je jak potencjalne złodziejki. Z podobnym zachowaniem przyszło nam się jeszcze spotkać w sklepie pasmanteryjnym w Kupcu, do którego zaszłyśmy po igły - prezent dla babci Alesji. Kiedy czekałyśmy w kolejce, Alesja zauważyła na ladzie kolorowe, plastikowe bransoletki na gumce. Chciała je obejrzeć z bliska, co chyba nie było zabronione, bo panie, które stały przed nami również brały do ręki rzeczy, którym chciały się przyjrzeć. Sprzedawczyni zareagowała natychmiast, podeszła i wyjęła bransoletkę z ręki dziewczynki. Na szczęście nie wszyscy nasi handlowcy mają tak krótką pamięć, jeszcze nie tak dawno, kiedy na sklepowych półkach stał tylko ocet, sami jeździli do sąsiadów i przywozili stamtąd co tylko się dało. Z dużą sympatią przywitał nastoletnie klientki starszy pan, który sprzedaje torebki i plecaki. Dziewczynki długo oglądały się w lustrze z najróżniejszymi torebkami, które bez cienia zniecierpliwienia trzymał sprzedawca. Nie tylko życzył dobrego noszenia, ale każdej z nich udzielił kilkuzłotowego rabatu. Kolonistki szczęśliwe, bo jak Alona mi szepnęła, będzie w końcu miała swoją torebkę, ta z którą przyjechała należy do mamy. Jeszcze tylko budka z ozdobami do włosów, przy której najdłużej trwał postój, bo dziewczynki kompletnie zwariowały na widok gumek, frotek, spinek, koralików, rzemyków, siatek.

Podziękować ludziom

Razem z dziećmi do Polski przyjechały ich nauczycielki - Walentyna Wysocka i Teresa Pietkum. Rolę przewodnika pełniła Anna Stelmaczonek, absolwentka Kolegium Nauczycielskiego w Ostrołęce, dziś doktorantka na Uniwersytecie Warszawskim, pochodząca z Brasławszczyzny. - Większość dzieci, które przyjechały na kolonie uczy się języka polskiego w szkole. Jest nieobowiązkowy, wykładany dla osób zainteresowanych. Na Brasławszczyźnie Polacy stanowią 27 proc. ludności. To biedne tereny. Rodzice tych dzieci pracują w kołchozie, zarabiają około 20 dolarów miesięcznie. W skrajnych przypadkach nawet 5 dolarów. Dzieciaki bardzo rzadko gdzieś wyjeżdżają, jeśli już dzięki pomocy innych osób i instytucji. Organizatorzy kolonii dzieci z Białorusi za naszym pośrednictwem pragną serdecznie podziękować za życzliwość i hojność: Sławomirowi Drozdowskiemu, Ryszardowi i Jadwidze Jarkom, Czesławowi Hładki, Ireneuszowi Tercjakowi, Eugeniuszowi Skolmowskiemu, Ostrołęckiej Spółdzielni Mleczarskiej, Czesławie Herman, Mirosławowi Mileńskiemu, Stowarzyszeniu Pozarządowemu "Dzielimy się tym co mamy", Janowi Rozwadowiczowi z Krajowego Stowarzyszenia Brasławian.

Koloniści z Litwy

Jeszcze do końca lipca w naszym regionie wypoczywać będą polskie dzieci z Litwy. Od trzech lat makowska fundacja "O uśmiech dziecka" organizuje wypoczynek dla polskich dzieci z Litwy, które mieszkają w internacie polskiej szkoły w Podbrodziu k. Wilna. W tym roku po raz kolejny rodziny, które zgłosiły się do fundacji, przyjęły do swoich domów 26 dzieci. Miało być ich więcej, ale kilkoro starszych musiało zostać na Litwie, bo na czas nie otrzymały paszportów. Dzieci przyjechały do Makowa 1 lipca. Zdecydowana większość z nich jest u rodzin z Makowa i w powiecie makowskiem. Na apel fundacji odpowiedział jednak także mieszkaniec Nowego Dworu Mazowieckiego - major Wojska Polskiego, który już po raz drugi zapewnia wypoczynek chłopcu z Podbrodzia. - Dzieci są utrzymywane w całości przez goszczące je rodziny, ale zauważam, że większość z nich przebywa w domach, które żyją na średnim poziomie - mówi Jan Chyliński, prezes fundacji "O uśmiech dziecka". - Do przyjęcia tych dzieci nie jest potrzebne bogactwo, tylko ukryta w sercu chęć niesienia pomocy. Dzieci z Litwy powrócą do Podbrodzia 31 lipca.

Drugi dom w Chodkowie

Irena, Roman, Stanisław i Tadeusz Prokopowiczowie goszczą w Chodkowie Wielkim w gm. Płoniawy. Po raz kolejny przyjęli ich pod swój dach państwo Jolanta i Jerzy Chodkowscy z synem Mariuszem oraz córka Katarzyna Kowalczyk z mężem Marcinem. Pierwszy do Chodkowa przyjechał Romek na święta Bożego Narodzenia w 1998 roku. Miał wtedy 13 lat. Na święta w 2000 roku przyjechała cała piątka - także 17-letni dziś Andrzej, który nie mógł w tym roku przyjechać z powodu braku paszportu. Co roku rodzeństwo Prokopowiczów spędza w Chodkowie siedem tygodni: miesiąc w czasie wakacji i prawie dwa tygodnie na święta. - W sumie uzbierał się już chyba rok - oblicza najmłodszy z Prokopowiczów, 13-letni Tadzik. Lubią przyjeżdżać do Chodkowskich. Czują się tu jak u siebie w domu. - Są bardzo samodzielni - podkreśla Jolanta Chodkowska. - Nie wymagają opieki. Same pytają, czy nie trzeba w czymś pomóc. Młodzi Polacy z Litwy nie nudzą się w Chodkowie. Jeżdżą na rowerach, grają z miejscowymi kolegami w piłkę. Gdy nie ma pogody, lubią grać w monopol. Po ich wyjeździe zawsze w domu robi się pusto. Wszyscy czekają wtedy z niecierpliwością do następnych odwiedzin, a gdy zatęsknią, telefonują do siebie albo piszą listy.

Irena chce zostać w Makowie

19-letnia Irena skończyła w tym roku średnią szkołę. Bardzo chciałaby studiować w Polsce, a potem tu zostać. Złożyła dokumenty o przyjęcie na tworzony właśnie w Makowie zamiejscowy wydział pielęgniarski warszawskiej Akademii Medycznej. Czy jej plany powiodą się? Wszystko zależy od ludzi dobrej woli, bo Irena nie może liczyć na pomoc od własnej rodziny. Na pewno nie zapomną o niej Chodkowscy, ale zdecydowanie przydałaby jej się stała pomoc finansowa. Może znajdzie się ktoś, kto pomoże Irenie? Internat w Podbrodziu wymaga remontu. Firmy, które byłyby w stanie ofiarować nowe okna (potrzeba ich ok. 20) oraz oprawy oświetleniowe (14), które należy wymienić w stołówce, powinny kontaktować się z fundacją "O uśmiech dziecka", tel. (0-29) 717-25-62, fax 717-26-71.

Koloniści z Kazachstanu...

Od siedmiu lat w internacie Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych w Przasnyszu organizowane są kolonie polonijne dla dzieci mieszkających w krajach byłego Związku Radzieckiego. Inicjatorem jest Stowarzyszenie Wspólnota Polska. W tym roku przybyło do Przasnysza aż 121 dzieci oraz ich ośmiu opiekunów z Kazachstanu, Uzbekistanu, Turkmenistanu i Gruzji. Przez dwa tygodnie przasnyscy opiekunowie, głównie nauczyciele ZSP w Przasnyszu oraz opiekun medyczny dbali o dobre samopoczucie podopiecznych organizując wycieczki do Ciechanowa, Opinogóry, Grunwaldu, Olsztyna czy Zamku Królewskiego w Warszawie. Dzieci uczyły się polskich piosenek i wierszy, poznawały naszą tradycje i kulturę. W ostatni czwartek 17 lipca przed zakończeniem turnusu na boisku szkolnym koło internatu zorganizowano wieczorek pożegnalny, na którym zaprezentowała się Przasnyska Grupa Artystyczna, przestawiając swoją twórczość poetycką, piosenki i opowiadając o historii naszego regionu, czyli Przasnyszałki. Wojciech Ciesielski zagrał na wykonanej przez siebie fletni, Andrzej Cuba grał, śpiewał i tańczył, panie z Grupy Poetyckiej prezentowały swoje wiersze, a Iwona Ciesielska opowiedziała dzieciom legendę o Przaśniku. Spotkanie zakończyło się wręczeniem upominków - poduszek, które dzieciom po powrocie do domów będą przypominały wakacje w Polsce. W piątek w leśniczówce w Przejmach organizatorzy podziękowali wszystkim za okazaną pomoc i życzliwość, a szczególnie staroście przasnyskiemu Zenonowi Szczepankowskiemu, dla którego przygotowano specjalny upominek - uroczysty strój uzbecki. Starosta wyraził nadzieję, że dzieci w następnych latach znów odwiedzą ziemię przasnyską i zadeklarował ze swojej strony wszelką pomoc w organizowaniu w przyszłości kolonii dla polskich dzieci mieszkających na Wschodzie. W niedzielę Przasnysz pożegnał ostatnich małych rodaków ze Wschodu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki