Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po cichu z zawodu "odpływają" zmęczeni epidemią i brakiem dialogu lekarze, pielęgniarki, ratownicy medyczni. Czeka nas ciężka jesień?

Dorota Abramowicz
Dorota Abramowicz
Wideo
od 16 lat
Idą ciężkie czasy - twierdzą przedstawiciele zawodów medycznych. I nie chodzi tu już tylko o zaplanowany na 11 września Ogólnopolski Strajk Pracowników Służby Zdrowia, ale o ciche odpływanie z pracy lekarzy, pielęgniarek, ratowników medycznych. Ludzi, od których zależeć będzie nasze bezpieczeństwo podczas zbliżającej się nieuchronnie czwartej fali wzrostu zachorowań na Covid-19, wywołanej wirusem Delta.

Na wtorkowe przedpołudnie planowane jest w Gdańsku spotkanie na szczycie, poświęcone niedostatkowi miejsc porodowych w Trójmieście. Uczestniczyć w nim mają wicewojewoda, lekarz wojewódzki, konsultanci wojewódzcy, przedstawiciele Urzędu Marszałkowskiego, NFZ, spółki Copernicus i UCK.

Problem narastał po zamknięciu (według spółki tymczasowym) oddziału w szpitalu im. Kopernika w Gdańsku, jednak dramatycznie zrobiło się dopiero po zmniejszeniu liczby miejsc na porodówce w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym.

Dlaczego w UCK porodówka zmniejszyła przyjmowanie pacjentek?

- Brakuje personelu - wyjaśnia Anna Czarnecka, przewodnicząca Izby Pielęgniarek i Położnych na Pomorzu. - Ludzie poszli na urlop i zablokowano działalność oddziału, bo nie ma kim zastąpić tych, którzy jeszcze pracują. I jest to problem powszechny, dotyczący wielu oddziałów w Polsce. W tej chwili wszyscy, którzy mają uprawnienia, od razu odchodzą na emerytury. Pielęgniarki nie chcą już męczyć się w niebezpiecznych dla siebie warunkach. Jeśli ktoś ma 60 lat i musi samotnie dyżurować na oddziale, gdzie jest 60 pacjentów, to nic dziwnego, że taka osoba mówi "dziękuję". Nawet 20-latki mają już dosyć po jednej dobie takiej pracy.

Brak dziesięciu pielęgniarek (siedem poszło na zwolnienia, pozostałe złożyły wypowiedzenia lub przeszły na emeryturę) spowodował także ograniczenie przyjęć na oddziale psychiatrycznym 7. Szpitala Marynarki Wojennej w Gdańsku. Przestał działać oddział pediatryczny i porodowy w puckim szpitalu. Pracownicy medyczni rzucają zresztą papierami w całej Polsce. Tylko we Wrocławiu w ostatnich tygodniach wyłączone zostały z użytku aż dwa szpitalne oddziały ratunkowe ze względu na protest ratowników medycznych.

Gdzie jest zarzewie konfliktu?

- Od wielu lat środowisko ratowników medycznych domaga się nowelizacji ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, wprowadzenia ustawy o zawodzie i samorządzie ratowników medycznych oraz wzrostu wynagrodzeń - tłumaczy Jacek Adamonis, kierownik ds. ratownictwa medycznego Miejskiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Gdyni. Pracuje też w Pomorskim Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy w Gdańsku. 

- Mimo obietnic rządu nic się w tej kwestii nie dzieje. Równocześnie od lat stawki za dobokaretki zmieniają się nieznacznie, co uniemożliwia podniesienia ratownikom medycznym stawek godzinowych za ich ciężką pracę.

Do tego ratownicy są bardzo zmęczeni epidemią.

- Przez chwile dostawali dodatek "covidowy", tak naprawdę pieniądze, które ratownik powinien zarabiać przez cały rok, pracując na jednym etacie - wyjaśnia Jacek Adamonis. -  Tymczasem wróciliśmy do marnych pieniędzy. Ratownik na etacie w regionie pomorskim zarabia od 3,5 do 4 tys. zł. Stawki godzinowe wynoszą ok. 30 zł na godzinę brutto. Przez krótki czas trwania pandemii dostawaliśmy o 100 proc. więcej. Obecnie ratownik musi pracować po 300-400 godzin miesięcznie, by utrzymać rodzinę. Nic więc dziwnego, że ratowników medycznych brakuje. Młodzież nie chce iść w tym kierunku, bo jest to praca odpowiedzialna, słabo płatna i bardzo ciężka.

I tak samo jest z lekarzami i pielegniarkami. Wszyscy mają dość.

Nie tylko pieniądze

Pracownicy ochrony zdrowia powołali 2 sierpnia Ogólnopolski Komitet Protestacyjno-Strajkowy i na 11 września br. zapowiedzieli wielką manifestację w Warszawie. W oświadczeniu Forum Związków Zawodowych Branży Ochrony Zdrowia czytamy, że przyczyną jest sprzeciw wobec polityki płacowej i brak porozumienia z ministrem zdrowia. Związkowcy żądają spotkania z premierem. Tak naprawdę jednak nie chodzi tylko o pieniądze, chociaż moi rozmówcy nie ukrywają, że podwyżki dane ostatnio politykom nie poprawiły atmosfery wśród medyków. I przypominają, że wszystko to jest sferą budżetową. Jeśli robi się ruchy w jednej grupie, to trzeba problem rozwiązać całościowo, a nie dawać pieniądze tylko "swoim".

- Zawsze przyczyną takich zjawisk jest brak dialogu - twierdzi dr Maciej Dziurkowski, psychiatra, rzecznik odpowiedzialności zawodowej OIL w Gdańsku. - Widać to wyraźnie na przykładzie braku dialogu ministra zdrowia, Adama Niedzielskiego z rezydentami w czasie pandemii. Byli oni na pierwszej linii walki z koronawirusem, z jego skutkami, natomiast o ich przyszłości i sytuacji finansowej nikt nie chciał z nimi rozmawiać. Wszystko przekładano na potem, czyli na czas po pandemii. A jak widzimy, jest to odległa przyszłość.

Do wielu innych czynników dochodzi ogromne zmęczenie ludzi, którzy ratują nasze życie.

- Emocje, niestety, wszystkim dają się we znaki - dodaje lekarz. - Służba zdrowia, ratownicy, pielęgniarki, lekarze nie mieli pracy zdalnej. Wszystkie te problemy organizacyjne, finansowe, braki kadrowe, będące skutkiem wielu lat złej polityki zdrowotnej i zgody, by ludzie wykształceni wyjeżdżali z kraju za chlebem, teraz dają o sobie znać. Dochodzi do tego chaos finansowy, spowodowany covidem i problemami w czasie covidu. Fala wezbrała i trzeba zacząć rozmawiać. Jeśli nie ma tych rozmów, rzucone zostaje hasło powszechnej akcji protestacyjnej.

Anna Czarnecka przypomina, że brak personelu medycznego i ograniczanie obsady dyżurów może mieć wpływ na każdego z nas.

- Sytuacja, w której tylko jedna pielęgniarka pozostaje na dyżurze powoduje określony wzrost śmiertelności i powikłań wśród pacjentów - mówi. - Ktoś, kto dopuszcza, by było tak mało kadry, jednocześnie naraża pacjentów na brak bezpieczeństwa.

Walnie, czy jakoś to będzie?

Zarówno epidemiolodzy, jak i przedstawiciele resortu zdrowia ostrzegają przed zbliżającym się wzrostem zachorowań, spowodowanych wirusem Delta.

- Szykuje się kolejna fala covidu, czyli praca w kombinezonach i maskach, bardzo ciężka, fizycznie i psychicznie - mówi Jacek Adamonis. - Wielu ratowników w tej sytuacji odchodzi z zawodu. Za te pieniądze lepiej zmienić pracę niż być odpowiedzialnym za ludzkie zdrowie i życie przy tak niewielkim wynagrodzeniu.

Czy powolne "wyciekanie" medyków oraz wzrost nastrojów rewolucyjnych w tej grupie zawodowej sprawi, że będziemy czuli się mniej bezpiecznie?

- Znów wszystkie ręce na pokład. Będziemy pracować, tylko kim? - pyta Anna Czarnecka. - Minister, premier i wszyscy wiedzą, że jesteśmy powołani do służenia pacjentom i nie chcemy robić z nich zakładników. Nie pozwolimy sobie jednak na tak niepoważne traktowanie, brak racjonalnego dialogu.

Z kolei dr Maciej Dziurkowski przewiduje, że ewentualny protest środowiska medycznego nie skończy się po jednym dniu 11 września. Tym bardziej, że sytuacja epidemiczna jesienią tego roku nie będzie wesoła. Także dalsze rozmowy będą trudne.

- Czeka nas ciężka jesień - przewiduje lekarz. -  Pod każdym względem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki