- Jeszcze trzy lata temu ważyłem 110 kilo, a wolny czas spędzałem głównie na kanapie - mówi Michał Ciecierski, który na początku września dołączył do grona tych, którzy ukończyli triathlon na morderczym dystansie ironman.
Mniej zainteresowanym sportem wyjaśniamy: triathlon to dyscyplina sportowa łącząca pływanie, jazdę na rowerze i bieg; ironman to triathlonowy dystans: 3,8 km pływania, 180 km na rowerze i na koniec maraton - 42 km biegu. Michał Ciecierski potrzebował na pokonanie tego dystansu 11 godzin, 13 minut i 23 sekund. „Ironmana zrobił” - jak mawiają triathloniści - 4 września w Malborku. Jak na debiut na tym dystansie wypadł świetnie - zajął 29. miejsce w kategorii open (na 157 startujących) i 9. miejsce w swojej kategorii wiekowej (35 plus).
- Moja przygoda z triathlonem zaczęła się na basenie w Ostrołęce. Chodziłem tam popływać, żeby zrzucić kilka kilogramów - opowiada Michał Ciecierski. - Tam poznałem Wojtka Zarzyckiego, Andrzeja Kowalczyka i Sławka Saja. Od nich po raz pierwszy usłyszałem o triathlonie, zaimponowali mi, namówili, żebym ja też spróbował.
Nie uprawiałem żadnego sportu, jak przejechałem 20 kilometrów do pracy rowerem to uznawałem to za wielki wyczyn
- mówi dziś.
To już jednak taki typ, że jak coś postanowi, chce doprowadzić do końca.
- Rzeczywiście, jak wziąłem się za ten triathlon, od razu myślałem o startach. I już w 2014 roku wystartowałem na dystansie olimpijskim (1,5 km pływania, 40 km na rowerze, 10 km biegu - przyp. red.). Nieźle mi poszło i jeszcze w tym samym roku wystartowałem na dystansie połówki ironmana. Ukończyłem ten dystans w 5 godzin i 21 minut - opowiada Michał Ciecierski. - I od razu zapisałem się na ironmana w 2015 roku - dodaje.
Start uniemożliwiła mu jednak kontuzja.
- Musiałem przejść operację i odpocząć od treningów - mówi.
Jednak co się odwlecze, to nie uciecze. Wystartował w tym roku. Do Malborka pojechał z przyjaciółmi i 13-letnim synem Maćkiem.
- Bałem się - nie ukrywa. - Na szczęście na starcie dopisała pogoda. Pływaliśmy w dobrych warunkach, płynęło mi się lekko i dobrze. Kiedy wyszedłem z wody, syn podbiegł do mnie i zapytał jak się czuje. Zaraz jednak zaczął padać deszcz. I padał już do końca. Ostatnie dwa kilometry biegu to była rzeczywiście mordęga. Jednak jeszcze przed startem powiedziałem sobie, że nie przestanę biec. Nie będę szedł, jak to się zdarza wielu startującym. I biegłem do końca.
A koniec był piękny. I nie chodzi tylko o czas.
- Na finiszu podbiegł do mnie Maciek, wzięliśmy się za ręce i tak wbiegliśmy na metę. To była moja największa radość, zwłaszcza że on wie, ile mnie to kosztowało. On i żona. Jestem im za to niezmiernie wdzięczny. Gdyby nie rodzina, nie dałbym rady - mówi Michał Ciecierski.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?