Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostrołęka. Czują się skrzywdzeni przez mechanika. Ten odpiera zarzuty

Robert Majkowski
Opowiedzieli nam, w jaki sposób mieli zostać oszukani przez mechanika z Ostrołęki. Co na to mechanik?

Naprawa mojego samochodu będzie droższa o około 3 tys. zł, wszystko przed kolejne usterki - powiedziała nam Anna Orłowska, bohaterka naszego artykułu „Chcę odzyskać swoje pieniądze. I katalizator” z 24 listopada 2015 roku. Za owe usterki odpowiedzialny jest jej zdaniem mechanik z Ostrołęki, który miał najpierw wymienić, a później wyremontować silnik w jej volkswagenie. Więcej o tej sprawie pisaliśmy tutaj.

Tak się nie stało, bo po czterech miesiącach czekania na wykonanie usługi, zirytowana kobieta zabrała swoje auto do innego warsztatu. Nie odzyskała jednak pieniędzy - 8 tys. zł - które zapłaciła mechanikowi z góry. Poszła z tym na policję, zgłaszając podejrzenie oszustwa i wyłudzenia. W naszym artykule apelowała do innych osób uważających się za poszkodowane o kontakt za pośrednictwem maila poszkodowani123@ gmail.com.

- Zgłosiło się dziesięć osób - mówi, dodając, że odzew ją zaskoczył. - Chodzi nam wyłącznie o sprawiedliwość.
Przyjechała telewizja

Jak mówi, po rozmowach z innymi, wnioski nasuwały się same.

- Mechanik działał za każdym razem w podobny sposób - mówi pani Ania. - Brał pieniądze z góry, nie wykonywał napraw.
Niektórzy poszli z tym na policję. Ściągnęli też do Ostrołęki reporterów TVN Turbo. Program z ich udziałem ukaże się w stacji na początku marca.

- Mój mercedes miał usterkę związaną z pompą wtryskową, gasł w trakcie jazdy - jeden z „poszkodowanych” Dariusz Samsel, opowiada o wydarzeniach sprzed 2,5 roku. - Do zlokalizowania usterki potrzebny był system diagnostyki mercedesa. Taki miał ów mechanik. Odczytał błąd. Mówił, że wie, jak go usunąć, nie rozkręcając auta. A to oznaczało mniejsze koszta. Zostawiłem u niego samochód.

Po tygodniu mężczyzna przyjechał po odbiór naprawionego mercedesa. Przejechał pięć kilometrów i auto zgasło. Wróciło do mechanika. I tak jeszcze kilka razy. W końcu pan Dariusz miał już dość.

- Pojechałem do niego i mówię: zapłaciłem ci pieniądze (ponad 2 tys. zł - red.), rób samochód, ale przy mnie. Odpowiedział, że na tym się kończy naprawa. Zostawiłem to, czułem się bezradny. Według mojej wiedzy mechanik nic nie zrobił. Nie liczę jednak na odzyskanie pieniędzy.

Nadzieję na to ma jeszcze Paweł Komorowski, który znał się prywatnie z mechanikiem, naprawiał też u niego swoje pojazdy.

- Marzył o audi A8. Właściciel takiego właśnie samochodu był mi winien 14 tys. zł, równowartość tego auta, powiedziałem więc mechanikowi, żeby wziął to audi, a pieniądze będzie mi oddawać - opowiada pan Paweł. - Miało być to więc na zasadzie pożyczki. W 2011 roku zawarli umowę użyczenia samochodu, która już się skończyła.

- Nic nie spłacił. Nie zwrócił mi też auta. Więcej, co roku ja pokrywam koszty ubezpieczenia tego audi. Dostałem ostatnio od niego pismo, w którym wzywa mnie do przeniesienia własności na niego. Uważa, że spłacił mnie, ponieważ wykonał naprawy moich samochodów na ponad 15 tys. zł. Tyle że ja za każdą fakturę płaciłem mu gotówką.

W 2011 roku rozpoczęły się też problemy Tomasza Milewskiego, ostrołęczanina, który mieszka w Norwegii. Chciał, aby do jego opla przełożyć silnik z innego opla - rozbitego.

Zobacz też: TVN Turbo o mechaniku z Ostrołęki

- Zawarliśmy umowę ustną, w której mechanik zobowiązał się do wymiany silnika w ciągu dwóch tygodni - opowiada. - Przy początkowych pracach pomagał mu nasz wspólny kolega, z którym kiedyś pracował. Najpierw przeszkadzała mechanikowi obecność i pomoc kolegi, więc poprosiłem go, żeby nie pojawiał się więcej w warsztacie.

Mechanik w terminie się nie wyrobił, a pan Tomasz wrócił do Norwegii. Prace się przedłużały, według relacji ostrołęczanina doszło też do kolejnych awarii. Po jakimś czasie auto było gotowe do odbioru. Tylko że podczas jazdy próbnej uległo zapłonowi. Pan Tomasz postawił ultimatum: albo naprawa, albo sąd. Koniec końców wytoczył sprawę cywilną, swoją szkodę wycenił na 25 tys. zł. W pierwszej instancji przegrał, w drugiej także.

- Dowiedziałem się, że to nie mechanik miał się podjąć przełożenia silnika, tylko nasz wspólny kolega, któremu rzekomo wypożyczył warsztat - opowiada, dodając, że w jego autach brakowało wielu części. To nie wszystko - właścicielka warsztatu chciała od niego ponad 30 tys. zł za postój samochodów. Ostatecznie jej wniosek został oddalony. Pan Tomasz chciał odebrać auta. Do dziś mu się to nie udało.

- Przez przypadek przeczytałem artykuł o pani Ani i zorientowałem się, że chodzi o tego samego mechanika. Postanowiłem, że czas zakończyć to wszystko. Wiedziałem, że o ile sam nie mam szansy, to w grupie jest siła.

Udało się nam porozmawiać z mechanikiem. Relacje jego i Anny Orłowskiej pokrywają się do momentu rozpoczęcia remontu silnika jej volkswagena.

- Wyjąłem silnik, rozebrałem go, mam to udokumentowane na zdjęciach - przekonuje.

Prace się przedłużały, bo miał też inne naprawy na głowie. Wycenił części na 11 tys. zł. Ponieważ, jak mówi, potrzebne były kolejne, to prosił panią Anię o ich kupno.

- Przestała angażować się w zamawianie części do momentu, kiedy teściowa nie zabrała jej samochodu, który dotychczas użytkowała - opowiada.

Dodaje też, że pewnego dnia doszło do awantury w warsztacie, który użyczył od kolegi. Miała tam przyjechać pani Ania razem z córką z pretensjami. Według mechanika kobieta go wyzywała, miała go popychać, zaatakowała go też jej córka.

- Żeby nie było wstydu przed ludźmi i chłopakiem, od którego wynajmowałem warsztat, pod jej presją napisałem pismo żądanej przez nią treści, że się zobowiązuję do naprawy w określonym terminie i do użyczenia samochodu zastępczego - relacjonuje. Wkrótce potem urwał się ich kontakt. A pewnego dnia przyjechała laweta, aby zabrać auto.

Zobacz też: Spotkali się z TVN Turbo. Czują się oszukani przez mechanika z Ostrołęki (zdjęcia)

- Oddałem wszystkie części. Został sporządzony protokół, że wszystkie części są, oprócz katalizatora. I że nic nie jest uszkodzone. Co do katalizatora: gdy ten samochód po raz pierwszy stał na kanale, powiedziałem, że nie ma DPF i katalizatora. Nawet pokazywałem, że go nie ma. Pani Orłowska mówiła mi, że była z rodziną w górach na wakacjach i tam samochód miał awarię. Mechanik, któremu zlecili naprawę, coś usuwał. Podejrzewam, że był to katalizator.
Przelane 8 tys. zł - jak twierdzi - poszło na części w początkowej fazie remontu silnika, na pokrycie poniesionych przez niego kosztów i robociznę.

Nie zgadza się też z zarzutami Dariusza Samsela. Tłumaczy, że zdiagnozował i naprawił jego mercedesa. Gdy jeździł nim na próbę, ani razu nie zgasł. Oddał więc auto, rozliczył się.

- Zadzwonił do mnie za tydzień, że auto nie może odpalić. Podjechałem: okazało się, że świece żarowe były spalone. Wziąłem na tydzień samochód, wymieniłem dwie świece. Samochód działał, oddałem go panu Dariuszowi. Nie miałem więcej z nim nic do czynienia, nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń, reklamacji. Teraz mamy rok 2016, a panu Dariuszowi nagle przypomniało się, że ja coś źle zrobiłem. Mówi, że w aucie nic nie naprawiłem, bo nie wyciągałem pompy wtryskowej. Tyle że jej nie trzeba było wyciągać podczas naprawy.

Mechanik mówi też, że zupełnie inna była umowa spłaty wymarzonego audi A8 od Pawła Komorowskiego.

- Powiedział: weź to auto, jestem pewny, że ty mi tę kasę odrobisz, a przy okazji spełnisz swoje marzenie - przypomina. - Ustaliliśmy więc, że nie będzie płacić za naprawy swoich samochodów i w ten sposób spłacę audi A8.

Na dowód pokazuje faktury na ponad 15 tys. zł z adnotacją „zapłacono gotówką”, za które - według jego relacji - faktycznie nie otrzymał zapłaty.

Właścicielką warsztatu, w którym pracował, była jego mama. W lipcu 2011 roku wypożyczyła warsztat jego koledze, który miał przełożyć silnik z jednego opla do drugiego, na zlecenie pana Milewskiego.

- Kolega porozwalał wszystko i zostawił. Nie dokończył pracy, bo nie wiedział co dalej trzeba zrobić. Ja powiedziałem, że się tego nie podejmę, bo nie mam czasu. Miałem natłok roboty.

Po namowach miał się zgodzić. Podpisał umowę na dokończenie prac po przełożeniu silnika.
- Zostawałem wieczorami w pracy nad tą omegą. W końcu odpaliłem samochód, praktycznie wyjeżdżałem nim z warsztatu. Nagle mi się zapalił. Zwarcie powstało z winy kolegi, który wcześniej naprawiał auto, ponieważ przycisnął wiązkę przewodów elektrycznych.

- Syn odpowiedział, że zrobił swoje i poprosił, aby pan Milewski odebrał swoje samochody - mówi jego mama. - Uprzedzał, że postój samochodów generuje koszty. Naliczyłam opłatę przez te kilka lat - ponad 30 tys. zł. Oni nie byli zainteresowani zabraniem tych samochodów. W trakcie przychodzili do warsztatu: to rozmontowali radio, to wzięli tablice. W 2013 roku właściciel działki, gdzie znajdował się warsztat, nie przedłużył umowy najmu i trzeba było wszystko zabrać.

Nie mieli co zrobić z autami Tomasza Milewskiego. Ostatecznie zabrał je jego kolega, gdzieś do Pokrzywnicy. Gdzie teraz one są? - nie wiadomo. Mężczyzna, który wziął samochody zmarł, a ślad po oplach przepadł.

- Jeśli zostanie mi coś udowodnione, to odpowiem za to. Ale będę walczył o swoją niewinność.

Kto ma rację w tym konflikcie, rozstrzygnie zapewne sąd.

- Policjanci prowadzą jedno postępowanie, w którym zarzuty usłyszał mieszkaniec Ostrołęki - usłyszeliśmy od oficera prasowego ostrołęckiej policji Sylwestra Marczaka. - Dotyczy ono przywłaszczenia oraz oszustwa. Ponadto policjanci prowadzą jeszcze dwa postępowanie na podstawie zgłoszeń od dwóch osób dotyczących przywłaszczenia pojazdów. Czynności te w dalszym ciągu prowadzone są „w sprawie”, co oznacza, że nie postawiono nikomu zarzutów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki