Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wykrot. 30-latek z Wykrotu, co zawarł pakt z diabłem i wskrzesza trupy w Czarcim Garażu

Aleksandra Zdanowicz
Aleksandra Zdanowicz
Na zdjęciu Łukasz "Malbor" Śniadach
Na zdjęciu Łukasz "Malbor" Śniadach Fot. Adam Wnęta
Wykrot. - Zaczęło się chyba podobnie, jak u każdego młodego chłopaka – wueski, komary... Potrafiłem naprawiać je całymi nocami tylko po to, by pojechać na jakieś ognisko. Często kończyło się tak, że trzeba było wracać, pchając ten motocykl. Ale było warto – mówi Łukasz „Malbor” Śniadach z gm. Myszyniec, który zajmuje się naprawą i przebudową motocykli.

- Odkąd pamiętam w domu wszyscy jeździli motocyklami. To były jeszcze te czasy, gdy samochodów nie było aż tak wiele – wspomina „Malbor”. - Mama również ma prawo jady na motocykl. Nigdy też nie była przeciwna mojej pasji, wręcz wspierała mnie w niej. Gdy koledzy grali w piłkę, ja wolałem spędzać czas w garażu i przyglądać się jak mój tata „grzebie” przy jakimś starym motocyklu. Bardzo dużo się od niego nauczyłem. I ta pasja została we mnie do dziś.

Od 2017 roku prowadzi własny warsztat, gdzie, jak sam mówi, mógł się w pełni poświęcić temu, co lubi. - Po wielu różnych zajęciach, których się podejmowałem stwierdziłem, że dość stresu i nerwów i skoro zawsze gdzieś po nocach komuś coś składałem, naprawiałem i nierzadko po wypadkach prostowałem, to czas rozwinąć się w tym kierunku bardziej i zająć tym, co lubię, by praca przynosiła mi przyjemność.

Skąd wziął się Czarci Garaż?

Jak wspomina „Malbor”, to sformułowanie po raz pierwszy usłyszał dawno temu.

Wszystko zaczęło się od pewnego rozbitego, powypadkowego motocykla. Gdy zobaczyli go moi znajomi, jeden z nich od razu stwierdził, że szkoda na niego czasu i na pewno nic już z niego nie będzie. A jednak udało mi się doprowadzić go do porządku i to chyba całkiem nieźle, bo potem kilka osób żartobliwie stwierdziło, że chyba z diabłem go robiłem, bo raczej nie ma możliwości, by w tym przypadku obyło się bez takich ingerencji

– śmieje się „Malbor’. - Potem słyszałem coś podobnego jeszcze kilka razy i tak już się utarło.

Jak mówi, naprawianie takich „beznadziejnych przypadków” potrafi dać sporą satysfakcję, o ile oczywiście widzi w tym sens, bo jak zaznacza, zdarzają się przypadki naprawdę beznadziejne, których nie ma sensu dotykać.

- W większości przypadków ludziom się po prostu nie chce – mówi. - Nauczyliśmy się, że można kupić nowe, wymienić, a stare zezłomować. Ja jednak wyznaję jeszcze tę zasadę, że jeśli da się coś naprawić, to trzeba to ratować. Wiele z tego, co jest dziś produkowane jest dużo gorszej jakości i ta stara wyremontowana konstrukcja może być dużo trwalsza niż niejeden nowy motocykl oferowany na rynku.

- Już w czasie, gdy otworzyłem warsztat szeroko dostępne na rynku były japońskie motocykle: wszelakiej maści coopery, cruisery i inne, więc trzeba się było otworzyć na większość marek i motocykli. Zdarza się, co lubię najbardziej, że klienci życzą sobie przebudowę motocykla, a nie tylko serwis czy naprawę. Staram się wtedy najpierw poznać preferencje klienta – co chce zrobić, czego oczekuje, w jakim stylu ma być. Wtedy w grę wchodzi dogłębna rozbiórka motocykla. Przebudowywany jest praktycznie do zera, czasami zmieniamy tył ramy, czasami wymieniamy zawieszenia na bardziej sportowe. Zmieniamy też lakier, co często wiąże się z dodaniem różnych areografów, wzorów na lakierze. Wtedy też posiłkuję się ludźmi, którzy zawodowo parają się areografami, by wyglądało to profesjonalnie. Taki gruntowny remont trwa mniej więcej od trzech miesięcy do pół roku, wszystko zależy od tego, jak bardzo przebudowany ma być ten motocykl.

Jak zaczyna się proces „wskrzeszania” starego motocykla?

Zależy od tego, jaki masz styl jazdy, do czego chcesz używać tego motocykla, gdzie chcesz się nim poruszać i jak ciężka masz rękę. Drugim ważnym aspektem są pieniądze

– jak dużo możesz w niego zainwestować – mówi „Malbor”. - Taki klient nie zdarza się często. Przebudowy gruntowne zdarzają mi się może dwa razy w roku. Rozpiętości finansowe są ogromne. To koszt między 5 a 50 tysięcy złotych, wszystko w zależności od tego, co wymyśli sobie przyszły użytkownik takiego motocykla. Zróżnicowanie cen części też jest ogromne. Sama modyfikacja przedniego zawieszenia może kosztować 500 zł, a równie dobrze nawet od 10 do 15 tysięcy. Jest dużo azjatyckich portali, gdzie można kupić części, które wyglądają podobnie jak te ze Stanów, ale różnią się diametralnie ceną. Można zaoszczędzić na jakiejś lampce, która podświetla tablicę, ale są elementy, których nie polecałbym kupować na takich portalach.

Coś fajnego, coś starego, coś innego niż mają wszyscy

Jedno jest pewne - gdy maszyna przejdzie taką przebudowę, na pewno drugiej takiej się nie spotka na drodze, ponieważ są to konfiguracje własne, nikt tego seryjnie nie produkuje ani nie powiela. To projekt indywidualny i jak dodaje „Malbor”, bez problemu rozpoznaje swoje motocykle na ulicach.

Z takim motocyklem trzeba spędzić tylko trochę więcej czasu – zaznacza. - Dzisiejsze konstrukcje opierają się na elektronice i gdy się coś stanie, to nie nie ma już tej frajdy – nie możemy posiedzieć sobie w garażu, grzebiąc w tym motocyklu, możemy co najwyżej odwieźć go do serwisu, gdzie podłączą go pod komputer i tam naprawią. Może stąd też się bierze to powiedzenie, że stare motocykle mają duszę.

Zobacz inne materiały

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki