Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

OSPA ma już 30 lat. Jak wyglądała kiedyś?

Robert Majkowski
Zaczęło się może nieco skromnie, ale rozwijało w następnych latach z kabaretową werwą. Dzięki zaangażowaniu całego sztabu ludzi, którzy już wtedy chwycili bakcyla OSPY i hodują go w sobie do dzisiaj
OSPA ma już 30 lat. Jak wyglądała kiedyś?
Archiwum

(fot. Archiwum)OSPA wykluła się w głowie Maćka Górskiego. Wszyscy to zgodnie zaświadczają.
- On miał w tamtych latach jakiś nieodparty przymus, by zorganizować w Ostrołęce ogólnopolską imprezę. Interesował się kabaretem, więc rzucił pomysł piosenki kabaretowej - wspominają obecni kontynuatorzy tego pomysłu.

Początki raczej zgrzebne

OSPA ma już 30 lat. Jak wyglądała kiedyś?
Archiwum

(fot. Archiwum)Dzięki niemu od 30 lat na ostrołęckiej scenie rozbrzmiewa słynny przebój Lisy Minelli z "Kabaretu" Boba Fossa, zapowiadając wiele godzin terapii śmiechem z kabaretmistrzami. Przez te lata przed ostrołecką publicznością przewinęła się plejada kabaretowych gwiazd. A także niejedna gwiazda tutaj startowała z konkursowych przeglądów. Z Ostrołęką zaprzyjaźnili się - poprzez niejednokrotne pobyty w bardzo sympatycznej podobno atmosferze - ogólnopolscy ulubieńcy, tacy jak Krzysztof Daukszewicz, Maria Czubaszek, Piotr Bałtroczyk, Artur Andrus, Jan Sokołowski. Nie licząc obecności najlepszych kabaretów - "Piwnicy pod Baranami", "Elity", Jana Pietrzaka.

Ale początki były raczej zgrzebne. Musiałam na łamach przepraszać czytelników, za zapowiedzi "na wyrost". Bo na pierwszej imprezie nie było ani tylu uczestników konkursu, ilu spodziewali się organizatorzy, ani tylu gwiazd, które obiecały wystąpić na OSPIE. Ale i tak do dzisiaj pamiętam "Cyrk" w wykonaniu Barbary Jakubowskiej (z radomskiego kabaretu "Contra", który zawojował i uratował ten pierwszy przegląd) oraz "Balladę o marynarzach z Titanica" i "Ostatni koncert Jankiela", zaprezentowane przez Cecylię Sadowską i Krzysztofa Gładysza ze Starogardzkiego Centrum Kultury. A potem mocno podniecającej zabawy satyryczno-politycznej (czasy wszak były wtedy inne) z Daukszewiczem czy Kabaretem Marcina Wolskiego.

Zaczęło się wtedy może nieco skromnie, ale rozwijało w następnych latach z kabaretową werwą. Dzięki zaangażowaniu całego sztabu ludzi, którzy już wtedy chwycili bakcyla OSPY i hodują go w sobie do dzisiaj. Dzięki temu za trzy dni będziemy po raz trzydziesty bawić się świetnie - jeśli zechcemy, oczywiście. Bo zabawa to wspólne, zaangażowane uczestnictwo w imprezie.

Dzisiaj więc przedstawiamy tych ludzi, którzy do tej wspólnej zabawy nas trzydzieści lat temu zaprosili. I wciąż do niej zachęcają. Niektórych przynajmniej. I powędrujemy z nimi w jubileuszowe wspomnienia.

Kawa na przydział i pieczątki cenzora

- Sięgam do wspomnień tych najwcześniejszych. I są trochę śmieszne - opowiada Bogdan Piątkowski, dyrektor OCK. - Druga OSPA. 1986 rok. Byłem młodym instruktorem w ówczesnym wojewódzkim ośrodku kultury. Pierwsze zadanie przy organizacji OSPY dostałem takie: miałem wystosować odpowiednie pisma do WPHW (Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego - przyp. red.) z prośbą o dwa kilogramy kawy - dla jurorów i wykonawców, 15 kilogramów kiełbasy i belę materiału na dekorację. I nie było to w ramach sponsoringu, tylko przydziału na określony sklep, gdzie za szczególnym zezwoleniem od dyrektora WPHW mogliśmy to kupić. Albo, pamiętam, musiałem wypisywać na ręcznej maszynie bony na obiady dla uczestników OSPY. A potem latać z nimi do (uwaga!) cenzora imprezy, który nawet takie świstki musiał ostemplować. Cenzor na szczęście nie był najgorszy, choć dosyć skrupulatny. Siedział murem na scenie i pilnował tekstów. Ale nigdy nie zerwał nam koncertu, choć kary się zdarzały.

Wspomniany cenzor, bardzo sympatyczny zresztą zawsze człowiek, rozmawiać nie chciał. "To były trudne dla mnie czasy" - powiedział zagadnięty znienacka. - "Nie ma co wracać". Dodał, że najbardziej lubił w swojej robocie Daukszewicza, bo ten i tak robił co chciał, niezależnie od ustaleń, choć dla obu stron były z tym potem kłopoty. Ale rozwinąć wspomnień nie chciał, choć na pewno byłyby ciekawe.

Za to potyczki z cenzorem znakomicie pamięta Krzysztof Szeląg, który był dyrektorem wojewódzkiego ośrodka kultury, gdy "wybuchła" w 1985 roku OSPA.

- Ówczesne władze nie wspierały tego pomysłu. Raczej hamowały go ze wszystkich sił - wspomina. - To się działo przecież jeszcze prawie w atmosferze niedawnego stanu wojennego. W tym czasie w Gdańsku odbywały się przeglądy piosenki podziemnej, niezależnej, w kościele św. Brygidy, które rozgrzewały tłumy widzów i nasz sekretarz, nasz wojewoda, bali się chyba, że oni z tymi piosenkami przyjadą tutaj. Starali się więc nas mocno zniechęcić, rzucając różne kłody pod nogi. Przed pierwszym koncertem OSPY była zupełnie dramatyczna sytuacja. Zjechali wszyscy artyści, a tu nagle zniknął cenzor. A bez podpisu cenzora nie mogłem uruchomić imprezy. Znalazłem go chyba pół godziny przed podniesieniem kurtyny. I wyglądało to tak, że on podczas koncertu w moim gabinecie czytał teksty, a ja z każdym przypieczętowanym tekstem leciałem za kulisy, do Katarzyny Dowbor, która koncert prowadziła i sapałem: można puszczać.

Ale i tak oczywiście zdarzały się wpadki, mniej lub bardziej zamierzone, i kary. Bo wykonawcy zapominali na przykład, że cenzor zakazał używać słów na "p" - partyjny, partyjniak. A wtedy od takich słów w tekstach się roiło. Więc 150 złotych kary (a nie było to dzisiejsze 150 złotych) zapłaciła Elżbieta Jodłowska, bo jej kabaretowe "polskie dziady" powiedziały, że idą na zebranie partyjne, a nie organizacyjne - jak zalecił cenzor.

Albo kabaret z Ciechanowa, w którym poszła ryzykowana wzmianka o córce partyjniaka.
Krzysztof Szeląg wspomina też inne perturbacje organizacyjne - na przykład ze scenografią, z zaopatrzeniem, z drukowaniem plakatów. Bo to były inne czasy - inna technika, inne możliwości zaopatrzenia. Kabareciarze na scenie obśmiewali to, z czym organizatorzy musieli sobie w realu radzić. I tym ostatnim, nie było do śmiechu, bynajmniej.

- Na przykład Elżbieta Jodłowska zażyczyła sobie ładnej kanapy do swojego występu. Skąd tu wytrzasnąć nagle kanapę? Wreszcie na scenie stanęła kanapka mojej teściowej. - Krzysztof demonstruje element scenografii, który dziś stoi w jego domu.

Pierwsza taka w Polsce

Dla ostrołęckich twórców ogólnopolska impreza stała się wyzwaniem. Trzeba było zaprojektować plakat, scenografię, drukować z dnia na dzień foldery.

- Na tamte możliwości techniczne to był ogromny wysiłek, a trzeba pamiętać, że pierwsze OSPY tworzyli młodzi ludzie, którzy bardzo się mobilizowali i świetnie spisywali - mówi ówczesny dyrektor.

- To było zupełne bezrybie - przypomina Jolanta Rybacka, dyrektorka ostrołęckiego festiwalu. - OSPA była pierwszą tego typu imprezą w Polsce. Wprawdzie pięć lat wcześniej powstały "Biesiady humoru i satyry" w Lidzbarku Warmińskim, które też trwają nadal, ale mają nieco inny charakter. W tym samym 1985 roku zrodziła się w Krakowie "PAKA", ale to była impreza, która wyrosła na studenckim podłożu, z określonym od początku charakterem. I nadal na tym bazuje. A OSPA do dzisiaj jest właściwie bez charakteru. I to jest jej największą słabością. Bo choć jest znana w całej Polsce wśród wykonawców, którzy zawsze się do nas garnęli, nie wytworzyła w Ostrołęce własnego środowiska, zaangażowanego artystycznie i mentalnie - uważa Jola Rybacka.

To fakt. Od wielu lat ostrołęcka publiczność przychodzi na koncert gwiazd. Nie interesuje się konkursem piosenki, który jest istotą tej imprezy. Także atrakcyjną, bo przede wszystkim nie zgraną na wszystkich telewizyjnych kanałach - jak koncerty kabaretowych tuzów. A wnosząca również wiele wartościowych artystycznych emocji.

- Pamiętam, jak czekaliśmy na tych pierwszych "ospowych" wykonawców trzydzieści lat temu - wspomina Ula Sękowska. - Całą noc. Czy przyjadą. Nie było maili. Trudno było nawet gdziekolwiek się dodzwonić. Przyjechało ich w rezultacie niewielu. Ale atmosfera była świetna. I chwyciła. Z roku na rok OSPA się rozrastała.

- Aż do 2000 roku, kiedy zaniechano konkursu, bo nie było pieniędzy na nagrody. I to była prawdziwa załamka - przypomina Bianka Pilchowska, też od początku związana z OSPĄ, przede wszystkim poprzez promocję imprezy. - Następny rok siłą rzeczy był mizerny pod względem konkursowego wieczoru, ale na szczęście z czasem wrócili do nas konkursowi wykonawcy.

- Dla nas, organizatorów tych pierwszych imprez, stresujące było wszystko: czy zgłoszą się wykonawcy do konkursu, czy cenzor przepuści teksty, czy nie zepsuje się ksero do drukowania gazetek ospowych, które co sto kartek trzeba było studzić, czy w listopadowej słocie dojadą artyści - wspomina Krystyna Mostył, od poczatku bardzo zaangażowna w organizację imprezy. - Ważne było też, by OSPA miała odpowiednia oprawę. Mieliśmy logo i plakaty zaprojektowane przez Zenka Kowalczyka. Trudno było o jakieś nadzwyczajne dekoracje w tamtych warunkach, ale mimo tego pierwsze OSPY miały swój klimat, a widzowie wytrwale spędzali po siedem godzin w nieklimatyzowanej sali, gdzie po ścianach "z przegrzania" ściekały krople wody. Dla mnie wspaniałym wspomnieniem była trzecia OSPA. Jednym z jurorów był wtedy Janusz Sokołowski, znany mi jeszcze z czasów studenckich - satyryk, tekściarz, bard, gitarzysta. Zmarł dwa lata temu. Ale wtedy, przed laty, w piwnicznym klubie "Merkaptan" porwał tłum recitalem "bez cenzury" i utworami "Z notatnika zomowca" czy "Ojczyzna".

Wówczas właściwie odbywały się dwie OSPY. Jedna na scenie i druga, znacznie bardziej gorąca i "zawirusowana", podziemna, w "Merkaptanie". Obskurnym, ciasnym, zadymionym do granic możliwości, ale z dobrze zaopatrzonym bufetem, gdzie bigos mieszał się z szampanem. A przede wszystkim szalał niecenzurowany dowcip i emocje ludzi, którzy przychodzili tutaj, by odreagować "wszechogarniającą rzeczywistość", o której śpiewał Młynarski.

Wtedy OSPA - przez kilka pierwszych lat - była imprezą elitarną. Nie sprzedawano zbiorowych biletów, a sala była wypełniona po brzegi. Panie zjawiały się w wieczorowych kreacjach przy boku eleganckich garniturów. To była jedyna ostrołęcka gala. Potem stopniowo wszystko się przekierowało - na inny rodzaj humoru, na inną publiczność, na inne potrzeby i nastroje.

- Zawsze staraliśmy się, by wykonawcy, prowadzący i jurorzy byli z najwyższej półki. Miło jest patrzeć na dzisiejsze gwiazdy kabaretowe: Robert Górski... OSPA, Halama ...OSPA, Janek Kondrak ...OSPA, Jacek Ziobro ...OSPA, MUMIO... OSPA. Te wszystkie prawie-debiuty mieliśmy na naszej scenie. Co teraz jest dla mnie ważne? Żeby OSPA nie zginęła - mówi Krystyna Mostył.

Rozstrój żołądka i pęknięta kiecka

W naszych rozmowach pojawiają się także "tragikomiczne" sytuacje. Jola Rybacka wspomina:
- Miał wystąpić Zborowski z Opanią. Ale Zborowskiego dopadł jakiś straszny rozstrój żołądka. Zadzwoniłam do niego zrozpaczona i on zdecydował, że przemówi do publiczności z... toalety, przez telefon. Że przeprasza, że nie może. Wszyscy byli przekonani, że to żart. Ale za chwilę wyszedł na scenę samotny Opania. I dał czadu za dwóch.

Ala Balas z OCK bardzo obrazowo opowiada jak Jadwidze Gutowej, reżyserującej i prowadzącej imprezę pękł za kulisami tuż przed występem cały tył sukni. Jak rozpaczliwie "kieckę" sczepiano czym się da, a znakomita zresztą konferansjerka tyłem schodziła z imprezy, co wyglądało oczywiście, jak zamierzony komiczny efekt.

Alicja Balas wspomina też swoje scenografie tworzone w latach 90.
- To był straszny okres dla scenografa i plastyka. Przede mną kombinowali na scenie Zenek Kowalczyk, Jacek Frankowski, scenografowie z Warszawy. Aż wreszcie na mnie padło. Mój pierwszy pomysł był z "syrenką", w 1992 roku - tym peerelowskim symbolem samochodowym. Trzeba było znaleźć syrenkę i wepchnąć ją na scenę. Nie było łatwo. Ale wreszcie znalazłam cesarzową naszych szos w Nożewie. Po latach dużo łatwiej było tworzyć scenografię. Już z Grażynką Kulesik, już z pomocą światła. Nasze możliwości zależały od możliwości oświetleniowej firmy Andrzeja Grody. Ale przed wszystkim nasze pomysły zależały od wizji reżyserów - mówi.

A ci bywali różni. Mniej lub bardziej chimeryczni, mniej lub bardziej zdyscyplinowani. Tak czy inaczej im cała ospowa załoga podlegała. Wraz z dyrektorami.

Róbmy swoje

Organizacja kolejnej edycji OSPY zaczyna się właściwie tuż po poprzednim finale. Na początku roku już się poszukuje wykonawców. Różnymi drogami. Jola Rybacka werbuje ich na przeglądach kabaretowych, rozsyła internetowe wici. Zgłasza się zawsze kilkudziesięciu wykonawców. Po selekcji pozostaje zazwyczaj mniej niż połowa. Ale wielu przyjeżdża wielokrotnie. Na przykład kabarety "Siedem minut po", "Róbmy swoje" czy Paweł Wójcik. Zawsze mówią, że atmosfera OSPY uwalnia ich od niezdrowej, ostrej rywalizacji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki