Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

On wybudował gdańskie krzyże

MirosŁaw Grzyb
Henryk Lenarciak (drugi z prawej) i Lech Wałęsa w towarzystwie ekipy filmowej realizującej dokument o budowie kościoła na Przymorzu w Gdańsku
Henryk Lenarciak (drugi z prawej) i Lech Wałęsa w towarzystwie ekipy filmowej realizującej dokument o budowie kościoła na Przymorzu w Gdańsku Archiwum rodzinne Lenarciaków
We środę 2 sierpnia zadzwonił do mnie Henryk Lenarciak. Podziękował za odesłane materiały z archiwum rodzinnego, z których korzystałem przy pisaniu o nim do pisma "Kurpie" i złożył zaskakującą deklarację.

- Chciałbym się zapisać do Związku Kurpiów - powiedział.
- Jest to dla nas wielkim zaszczytem, że taki wielki człowiek chce przystąpić do naszego stowarzyszenia - zdołałem zaskoczony odpowiedzieć.
- Jaki tam wielki? - odpowiedział tonem, z którego wywnioskowałem, że nie przywykł do takiego tytułowania.
- Przecież o Pana życiu redaktor Edmund Szczesiak napisał wspaniałą książkę pt. "Okno na wolność" - przypomniałem.
- Ale ta książka jest nie tylko o mnie, jest w niej także o dwóch innych osobach, ale oni już nie żyją - nadzwyczaj skromnie odpowiedział. Potem rozmawialiśmy o tym, co w Gdańsku, i o tym co w polityce. Pytałem o synów, których znałem jedynie ze wspomnianej książki, o żonę. On zasypał mnie z kolei pytaniami o rodzinne Baranowo i o Kurpie. Cieszył się, że Baranowo pięknieje i rozwija się.
Był to jego pierwszy i ostatni telefon do mnie, z pewnością jeden z ostatnich telefonów w jego życiu. Następnego dnia wieczorem dostałem od doktora Kazimierza Gąski, tragiczną wiadomość: - Henryk Lenarciak nie żyje, zginął dzisiaj rano w Gdańsku, przejechany przez tramwaj.

Miejsce urodzenia

Henryk Lenarciak urodził się 18 czerwca 1933 r. w Baranowie w rodzinie Kurpia z dziada pradziada. Jego ojciec miał 5,4 ha ziemi, prawie samych piasków. Lenarciakowie mieszkali w Baranowie naprzeciw domu, w którym w czasie okupacji był posterunek żandarmerii, a po wojnie milicji. Widzieli niejedno.
To także kształtowało charakter Henryka. Ojciec często mu powtarzał: "Synu, tylko strzeż się polityki". W tym syn ojca nie posłuchał.
Henryk ukończył szkołę podstawową w Baranowie - po dwie klasy zaliczając w rok. Zawodu ślusarza wyuczył się w latach 1949-1951 w szkole zawodowej w Szczytnie. "Grunt to mieć konkretny fach" - to także były słowa jego ojca. Potem uczył się w liceum mechanicznym w Kętrzynie. Stąd pod koniec roku został wraz z kolegami namówiony do pracy w stoczni. "Werbownicy" przyjechali do szkoły w eleganckich mundurach, pokazywali odcinki wypłat, zaoferowali możliwość dokształcania się w wieczorowym technikum. Wyjechała prawie cała klasa. Po kilku dniach błądzenia w wielkim mieście i wielkiej fabryce, Lenarciak został stoczniowcem z numerem na kasku 20860.
Praca w Stoczni Gdańskiej nie była usłana różami. Uciążliwe i szkodliwe warunki pracy po 12 czy 16 godzin na dobę, czasem nawet 24 godziny. Zarobki też były mniej niż skromne. Ważny był tylko, gdy przyjeżdżał do Baranowa. Wiadomo, praca w stoczni to awans dla chłopaka ze wsi.
Od 1953 do 1955 r. był w wojsku, po czym wrócił do stoczni na ten sam wydział - budowy wind. W marcu, w Wielkanoc 1957 r. ożenił się. Wybranką była Joanna, sklepowa w Baranowie, mieszkająca w pobliskim Orzołku. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Wesele jak na Kurpiach trwało trzy dni i trzy noce. Na ślubie wystąpił w galowym, stoczniowym mundurze ze złotymi guzikami. A po hucznym weselu, nastała wielka bieda. Dopiero w 1960 r. Lenarciakowie dostali własne mieszkanie, co prawda jednopokojowe dla już czteroosobowej rodziny, ale z łazienką i kuchnią. Henryk dużo pracował. Kilkanaście godzin dziennie, często w niedziele i święta. Tylko taka praca zapewniała względne wynagrodzenie. A on nie wyobrażał sobie, żeby mąż nie mógł utrzymać rodziny. Świadczyłoby to, że jest albo leniem, albo nieudacznikiem.
Atmosfera w stoczni w tym czasie była zła. Ludzie klęli po kątach. Kto się głośno wypowiedział wówczas - tracił, to co miał. Stoczniowcy czuli się bezsilni.

Grudzień 1970

"Jak się śrubę za bardzo przykręca, to wreszcie pęknie - śruba albo klucz" - powiedział kiedyś Henryk Lenarciak. To powiedzenie sprawdziło się w grudniu 1970 r.
Na dwa tygodnie przed świętami Bożego Narodzenia rząd ogłosił podwyżki cen artykułów spożywczych. Nazwał je regulacją. Zadziałało to jak dolanie oliwy do ognia. 14 grudnia stocznia stanęła. Henryk Lenarciak był w kilkutysięcznym robotniczym tłumie. Ludzie, którzy tyle czasu znosili upokorzenia, wyprostowali plecy i przyszli przed budynek dyrekcji, by powiedzieć: "nie". Wykrzykiwali: "Ceny sprzed 13 grudnia", "Chcemy chleba". Po czym wyszli na ulicę. Z jednej strony zdesperowany, gniewny tłum, z drugiej strony milicja i wojsko. Ci co wrócili drugiego dnia po południu, opowiadali o piekle.
Na trzeci dzień strajku, gdy na ogólnym zebraniu wybierano delegatów do komitetu strajkowego, ktoś wykrzyknął: "Lenarciak". Choć bronił się jak mógł, wszyscy byli za. Dlaczego jego wówczas wybrano? Lech Wałęsa w autobiografii "Drogi nadziei" napisze: "Lenarciak był jak kamień… Był bezkonfliktowy, nigdy jednak nie czapkował". A jego mistrz Alojzy Mosiński powie: "Pierwszym pracownikiem w brygadzie był Lenarciak. Nigdy nie miał czasu na jedzenie. Był chory, jeśli nie miał roboty na dwa, trzy dni naprzód".
Wtedy, w grudniu 1970 r., po raz pierwszy przemówił do zgromadzonych ludzi. Apelował m.in., by pozostać w stoczni i nie wychodzić na ulice. Przestroga była słuszna, ale jej nie posłuchano. Następnego dnia próba wyjścia na miasto zakończyła się strzałami do stoczniowców. Padli zabici i ranni. W stoczni ogłoszono strajk okupacyjny.
Kiedy wojsko otoczyło stocznię, zdecydowali się ogłosić zakończenie strajku i rozejść do domów. Rano dowiedzieli się o masakrze w Gdyni. A wkrótce o zmianie ekipy rządzącej w kraju. Usunięto Wiesława Gomułkę. Pierwszym sekretarzem PZPR został Edward Gierek. Cofnięto podwyżki. Stoczniowcy mieli satysfakcję, że władza przyznała im rację. 25 stycznia 1971 r. Lenarciak był w gronie delegatów stoczni na spotkaniu w Szczecinie z Edwardem Gierkiem. Zanim padło słynne "Pomożecie - pomożemy", Lenarciak upomniał się ostro o kościół na Przymorzu w Gdańsku, na który władze nie chciały wydać pozwolenia. Kiedy też usłyszał, że sprawa kościoła to sprawa władz wojewódzkich, tak chodził, aż wychodził pozwolenie na budowę kościoła w dzielnicy Przymorze.
W wyborach na przewodniczącego rady oddziałowej w stoczni Lenarciak dostał najwięcej głosów.
W skład nowej rady wszedł także młody Lech Wałęsa, który został społecznym inspektorem pracy.
Poznał wtedy zarówno smak władzy, jak i ogrom problemów do załatwienia, także takich, których nie mógł załatwić. W 1976 r. pomimo namawiania nie zgodził się już kandydować do rady oddziałowej. Był już wtedy na indeksie władz. Po ukazaniu się tygodnika "Czas" ze zdjęciem Lenarciaka na okładce, naczelnego zbesztano w komitecie partii. Rozpoczęły się szykany, rewizje i tymczasowe aresztowania. Lenarciaka oskarżono nawet o pijaństwo, choć nie brał do ust alkoholu, bo choroba nie pozwalała.
Szykany dotknęły także rodzinę. Syn Wiesław uczył się bardzo dobrze, ale przed maturą powiedziano mu, że i tak jej nie zda. I nie zdał. Wtedy Lenarciakowi zniknęła po raz pierwszy pogoda z twarzy. Jego grzechem było to, że przypominał Grudzień 70, kojarzył się z wystąpieniami stoczniowców.
O wydarzeniach grudniowych władza nie pozwalała wtedy pisać i mówić. Miał to być temat tabu. W 1976 r. wstąpił do konspiracyjnego Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela i Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża.

Pomnik Poległych Stoczniowców

Sprawą, która nie dawała spać Henrykowi Lenarciakowi był pomnik ku czci stoczniowców.
Już w lutym 1971 r. podczas konferencji wyborczej związków zawodowych Stoczni Gdańskiej zgłosił postulat, żeby wybudować pomnik poległym stoczniowcom, którzy zginęli 16 grudnia 1970 r. Delegaci zaakceptowali wniosek. Kiedy rozniosło się po stoczni o tym postulacie, zaczęto go zgłaszać i w innych wydziałach. Efekt był znikomy, w każdym razie jednak tradycja pamięci grudniowej trwała. Kwiaty i wieńce składano przed bramą nr 2 co roku. Po 1976 r. zaczęto coraz powszechniej obchodzić tę rocznicę. W 1977 r. było jakieś 700 osób, w 1978 - około tysiąca. W 1979 r. rocznica zgromadziła przed drugą bramą stoczni około czterech tysięcy ludzi. Lech Wałęsa powiedział wtedy, że jeśli władza nie zgodzi się na pomnik, to w następnym roku, w 10. rocznicę wydarzeń, każdy przyniesie kamień i z tych kamieni powstanie wielki pomnik. Nie było wśród uczestników obchodów Henryka Lenarciaka. Jako ten niebezpieczny, został wcześniej profilaktycznie zatrzymany na 48 godzin.
Budowa pomnika stała się możliwa dopiero po sierpniu 1980 r.
Strajk w stoczni rozpoczął się 14 sierpnia 1980 r. Lenarciak nie wszedł do komitetu strajkowego, choć był wymieniony jako kandydat. Ze względu na chorą żonę i własne kłopoty zdrowotne. Za kilka dni odnalazł go jednak Lech Wałęsa i poprosił o zajęcie się kasą Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Najważniejszym postulatem strajkujących były wówczas wolne, niezależne związki zawodowe.
Ale nie zapomniano o pomniku. Kiedy Lenarciak wszedł w skład robotniczej Komisji Założycielskiej Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność" w stoczni, na posiedzeniu prezydium wytypowano go na członka Społecznego Komitetu Budowy Pomnika. Pamiętano, że od dawna zabierał głos na spotkaniach, żądając budowy pomnika. Wiedziano też, że był w grupie ludzi, która załatwiła po Grudniu pozwolenie na budowę kościoła na Przymorzu i wie jak z władzami rozmawiać. Pierwszym przewodniczącym komitetu był Andrzej Gwiazda, ale ponieważ na żadne spotkania nie przychodził Henryk Lenarciak 10 września 1980 r. został wybrany przewodniczącym SKBP.
Czasu było mniej niż niewiele, gdyż zdecydowano, że pomnik powinien być odsłonięty w 10. rocznicę wydarzeń, czyli za trzy miesiące. Henryk Lenarciak odłożył torbę z narzędziami i zajął się pomnikiem. Nie osiem, a kilkanaście godzin dziennie. Zaczął liczyć dni inaczej. Mawiał: tyle a tyle dni do odsłonięcia pomnika.
Na początku pojawiły się przeszkody i próby gry na zwłokę ze strony władz. Nie chciano zatwierdzić projektu pomnika, który inżynier Bogdan Pietruszka opracował jeszcze w czasie strajku. Proponowano ogłoszenie konkursu. "Chcą nas niechybnie wykołować" - powiedział wtedy Henryk Lenarciak na wielkim wiecu, który zwołał 16 września 1980 r. I dalej "..czy władza nie miała 10 lat na wybudowanie pomnika? A Lech Wałęsa twardo rzekł: "pomnik ma być taki a nie inny". Władza ustąpiła. Określono lokalizację pomnika - nieopodal drugiej bramy. Projekt zatwierdził także główny konserwator zabytków PRL Wiktor Zin.

Tajemniczy ciąg wydarzeń

Henryk Lenarciak wpadł pod tramwaj 3 sierpnia w Gdańsku. Policja ustaliła, że przechodził przez torowisko na czerwonym świetle.
Śmierć Henryka Lenarciaka poprzedza i następuje po niej ciąg dziwnych wydarzeń i tajemniczych zbiegów okoliczności.
Wiosną tego roku w Telewizji Polskiej miał ukazać się film "Plusy dodatnie, plusy ujemne" Grzegorza Brauna. Film ten jednak został negatywnie zaopiniowany przez komisję kolaudacyjną jako jednostronny i nierzetelny.
W filmie pokazano m.in. raporty tajnego współpracownika SB "Bolka", potwierdzenia odbioru pieniędzy oraz dokumenty identyfikujące "Bolka" jako Lecha Wałęsę. Na ekranie wypowiadają się Krzysztof Wyszkowski oraz Joanna i Andrzej Gwiazdowie, działacze gdańskich Wolnych Związków Zawodowych, później "Solidarności", jednoznacznie oskarżający Wałęsę o współpracę z SB. O Wałęsie jako agencie mówią też dwaj stoczniowcy - Henryk Lenarciak właśnie i Henryk Jagielski.
"Gazeta Polska" w wydaniu z 9 sierpnia sugeruje, że Lenarciaka ktoś mógł wepchnąć pod tramwaj. Tymczasem w ubiegłym tygodniu okazało się, że od czterech tygodni nie dają znaku życia Joanna i Andrzej Gwiazdowie, którzy wyjechali na wakacje w góry. Do "Gazety Wyborczej", która zaapelowała o poszukiwanie Gwiazdów, zgłosił się turysta, który twierdził, że widział Gwiazdę w drugim tygodniu sierpnia. Dziwił się, że Gwiazda czytał na wakacjach ciężką w lekturze "Gazetę Polską". Jeżeli prawdą jest to co mówił ów świadek, ostatnio widziany w górach Gwiazda czytał "Gazetę Polską" z wiadomością o tajemniczej śmierci Lenarciaka.
W sobotę wieczorem 19 sierpnia Gwiazdowie się odnaleźli, ale nie podano co się z nimi działo.

Od redakcji: drugą cześć wspomnień o Henryku Lenarciaku zamieścimy za tydzień. Autor we wspomnieniach wykorzystal informacje z ksiązki Edmunda Szcześniaka "Okno na wolność".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki