Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ogród z duszą komendanta

Mieczysław Bubrzycki
Ta studnia to pomysł i dzieło Marka Bronowicza
Ta studnia to pomysł i dzieło Marka Bronowicza
O rzut kamieniem od makowskiego ratusza znajduje się prawdziwy ogród marzeń.

Ta studnia to pomysł i dzieło Marka Bronowicza

Teresa Bronowicz jest właścicielką zakładu protetyki dentystycznej, jej mąż Marek to policjant, zastępca komendanta makowskiej policji. Jedna córka kończy studia, druga za rok będzie zdawać maturę. Państwo Bronowiczowie mają dom w centrum miasta. Brakowało im dużego ogrodu, choć przez długi czas nie do końca to sobie uświadamiali. Teraz są tego pewni. Na początku lat 90. kupili od starszej pani 30-arową działkę wraz ze starymi, drewnianymi zabudowaniami. Warunek był jeden - poprzednia właścicielka ma tam mieszkać aż do śmierci. Tak było. Starsza pani zmarła w swoim domu kilka lat temu dożywszy sędziwego wieku. W tym czasie jej dawna sposesja zmieniła się nie do poznania. - Tu był stary zaniedbany sad - opowiada Marek Bronowicz. Przyznaje, że wcześniej ani w nim, ani w żonie, nie odzywała się pasja ogrodnika, który na dodatek tryska pomysłami. Owszem, Marek Bronowicz nie lubił nudzić się i w wolnych chwilach parał się majsterkowaniem, ale w ziemi zaczął grzebać dopiero, gdy kupili ten 30-arowy stary sad. Zanim go kupili, miał już jednak pierwsze pomysły, co z nim zrobić. - Generalnie jest tak, że wszystkie pomysły, które zrealizowaliśmy w tym ogrodzie, są naszym wspólnymi pomysłami, choć wykonawcą jestem w zasadzie ja, bo potrzebna jest do tego fizyczna siła, a poza tym dysponuję większą niż żona ilością wolnego czasu - przyznaje Bronowicz. Ogród powstawał etapami. Najpierw po wykarczowaniu drzew i krzewów oraz wyrównaniu działki, posiana została trawa. Po pierwszym koszeniu Bronowiczowie zaczęli myśleć o krzewach. Najpierw były dwa duże łuskowe jałowce i biały świerk. - Czy chodzi o ten duży krzew? - pytam. - Nie, to jest winorośl, która pnie się po słupie telegraficznym - wyjaśnia pan Marek. Dziesięć lat temu trudno było kupić w Polsce ładne krzewy. Marek Bronowicz wspomina, jak pojechali wtedy całą rodziną do Wiednia i przywozili stamtąd małe piękne krzewy po 30 szylingów. - Przywieźliśmy ich pięć, bo na więcej nie było nas stać, ale pozostał nam tylko jeden. Reszta się nie przyjęła. Dziś nie ma żadnych problemów ze zdobyciem pięknych krzewów. Bronowiczowie mają w głowie mapę miejscowości i miejsc, w których można je kupić. - Ten ogród nigdy nie będzie skończony - zapewnia pan Marek. - Z ogrodem jest tak, jak z żywym człowiekiem. Ciągle coś się w nim zmienia. Tej zimy w ogrodzie wymarzło nam sześć drzew owocowych. Już je wyciąłem, będę sadził nowe. Najbardziej oddalony kraniec ogrodu imituje naturalną przyrodę - wśród leśnych drzew czasami znaleźć można nawet grzyby. W ogrodzie państwa Bronowiczów zwracają jednak uwagę nie tylko drzewa i krzewy. Jest parę pięknych głazów, na których gospodarz przy pomocy szlifierki z płytą do ścierania kamienia ryje odpowiednie napisy. Pierwszy pojawił się kamień przywieziony ze Smrocka, na którym napisano po łacinie złotą myśl Owidiusza, którą tłumaczy się: "Cień przemija, pomniki pozostają". Na kamieniu widnieje data 13 maja 1991 roku. To dzień, w którym podpisano akt notarialny sprzedaży- kupna tej działki. Drugi 3,5-tonowy kamień dotarł tu z Rzewnia i zdobi go wymyślony przez córkę napis "Carpe diem" czyli "Chwytaj dzień" i czarna metalowa róża wykonana przez kowala Kuplickiego z Krasnosielca. Córki wymyśliły też dwa oczka wodne z żywymi, kolorowymi rybkami i z prawdziwymi mostkiem. - Przez dwa dni wykopaliśmy to z córkami, a w ciągu tygodnia wszystko było gotowe - wspomina Marek Bronowicz. Ostatnim pomysłem jest barek pod chmurką, który jest autorskim pomysłem pana domu. Sam go wymyślił i wybudował. Wszystkie budowle w ogrodzie wychodzą spod jego ręki. W ogrodzie jest także armata zrobiona ze starej konnej kopaczki do ziemniaków i... fotel z kamieni, które przywieziono z Głażewa. - Lubię zatrzymać się przy czymś ładnym i popatrzeć na to - Marek Bronowicz zdradza tajniki kuchni. - Ja niczego nie ściągam, ale to, co zobaczę, jest dla mnie często inspiracją. - Najważniejsze, że to wszystko wyszło spod naszej ręki - podkreśla Teresa Bronowicz. - To naprawdę sprawia dużo satysfakcji. - Za rok ten ogród będzie wyglądał jeszcze inaczej - zapewnia Marek Bronowicz. - Spędzam tu każdą wolną chwilę. Jestem tutaj każdego dnia po pracy i w każdy weekend. Tu także spędzam urlopy, bo nie mam potrzeby nigdzie wyjeżdżać. Nie boję się także emerytury, bo z tym ogrodem, w którym wciąż coś robię, jestem związany emocjonalnie. Ten ogród ma duszę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki