Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ofiary naciągaczy

anek
Najpierw miły głos w słuchawce gratuluje wygranej - wakacji nad ciepłym morzem. W trakcie rozmowy okazuje się jednak, że aby na nie pojechać, trzeba kupić jakiś towar za określoną kwotę. Wszystko jest oczywiście zwykłym naciąganiem. Także wyszkowianie padają ofiarami naciągaczy.

Jeśli oferująca nam coś firma w przesyłce nie podaje swojego adresu, numeru telefonu i ogranicza się do podania numeru skrytki pocztowej, powinno to wzbudzić naszą nieufność - radzi prokurator rejonowy w Wyszkowie Robert Strzemiński. Wielu naciągniętych przez nieuczciwe firmy nigdy nie zgłasza się na policję, ani do prokuratury, wstydząc się swojej naiwności.
Co najmniej kilkoro wyszkowian usłyszało w słuchawce swojego telefonu radosną wiadomość o niezwykłej wygranej. Kilku innych taką wiadomość otrzymało pocztą. Nikt z nich na owe wakacje nie pojechał, a co najmniej dwoje uwierzyło w łut szczęścia i zgodnie z instrukcją kupiło jakieś książki i artykuły biurowe, byleby tylko pojechać na wycieczkę. Zamiast opalania nad ciepłym morzem, pozostało czytanie książek na własnej kanapie ze zgrzytaniem zębów, bo kosztowały dużo więcej, niż w księgarni.

Zostań naszym miłym klientem

Romek jest jednym z tych zgrzytających zębami. Jemu miły głos w słuchawce oznajmił, że oto został wylosowany jako ten szczęśliwy, który pojedzie na wycieczkę do Turcji. Musi tylko dopełnić formalności wstąpienia do ekskluzywnego grona klientów firmy i kupić jakąś pozycję z katalogu, który będzie mu przesłany.
- Jakoś mnie to otumaniło, a że w tym samym czasie wrzucałem kupon w losowaniu nagród w jednym z supermarketów pomyślałem, że może to z tej loterii. Katalog otrzymałem w kilka dni. Były tam głównie książki. Wybrałem jakieś trzy pozycje zgodnie z instrukcją na łączną kwotę nie mniej niż sto pięćdziesiąt złotych, plus trzydzieści jakiegoś wpisowego i wysłałem zamówienie. Dostałem je za pośrednictwem kuriera, jemu uiściłem opłatę. I czekałam, kiedy zadzwonią z jakimiś informacjami dotyczącymi wycieczki. Tak mi powiedzieli w pierwszej rozmowie. Oczywiście nigdy nie zadzwonili - wścieka się Roman. Jest zły na siebie nie tyle o te stracone pieniądze. Wszak dla niego, właściela firmy przewozowej to nie majątek, ale o to, że tak dał się nabrać.
- Nie wiem, co mnie opętało, przecież tyle lat prowadzę interesy, mam firmę przewozową, wiem, że w tych czasach nikt nic nikomu nie daje za darmo, bezinteresownie. Coś uśpiło moją czujność. Nawet mi do głowy nie przyszło sprawdzić tą wygraną, nim zdecydowałem się kupić te książki - przyznaje Romek. Wstyd mu było iść na policję, czy do prokuratury.
- Nawet nie wiem, czy jest z czym, bo przecież dobrowolnie kupiłem te książki, a z firmą, która dzwoniła, że niby wygrałem wycieczkę, nie mam żadnej umowy i równie dobrze można to uznać za czyjś głupi żart. A mnie wstyd byłoby się policji przyznać, że taki stary chłop tak się dał w balona zrobić - surowo ocenia się pan Romek.

Bujda na resorach

Zawiadomienie o wygranej, tym razem pocztą, otrzymała także pani Renata, właścicielka niewielkiej wyszkowskiej firmy. Okazała się jednak wyjątkowo przytomna. Od razu wyrzuciła do kosza wypisaną wielkimi literami informację o wygranej.
- Słyszałam już wcześniej o takich przypadkach naciągania ludzi. Zresztą to pismo, które dostałam, było jakieś dziwne. Moje imię i nazwisko wstawione w treść jakiegoś formularza, żadnych szczegółów, konkretów, tylko gratulacje i gratulacje. Wiedziałam, że w nic nie grałam, więc nie mogłam też wygrać. Tam było kilka stron tego pisma, jakieś oferty zakupu różnych rzeczy, powiem szczerze, że nawet tego dokładnie nie przeczytałam, tylko wywaliłam do śmieci - opowiada Renata.
Nie dali się naciągnąć także inni wyszkowianie, których pewnego dnia w Warszawie zaczepił jakiś człowiek z prośbą o udział w ankiecie. Odpowiedzieli na kilka pytań, dziś nie pamiętają nawet, czego dotyczyły, pan im podziękował i poszedł. Po kilku tygodniach otrzymali telefoniczną informację, że osoby biorące udział w tej ankiecie miały możliwość wygrania wycieczki zagranicznej i w drodze losowania szczęśliwy traf padł właśnie na nich. Zaproszono ich na spotkanie, do jakieś małej sali konferencyjnej, bodaj na Chmielnej w Warszawie. Zapowiedziano, że takich organizacyjnych spotkań dla laureatów nagród będzie kilka. Na pierwsze wyszkowianie pojechali. Było jakoś dziwnie, nikt z prowadzących się nie przedstawiał, za to pojawiały się różne sugestie zakupu jakichś przedmiotów, także informacje o tym, że te wycieczki to wcale nie takie wygrane, bo to za to, to za coś innego trzeba będzie zapłacić. Na następne spotkanie już nie pojechali. I firma, i wygrana wydały się im mocno podejrzane.
- Jak moja znajoma wygrała wycieczkę z gazety, bo rozwiązała jakąś serię krzyżówek, to ją zaproszono do redakcji, uroczyście wręczono bilet i rzeczywiście pojechała i była bardzo zadowolona. A jak nie wiadomo skąd ktoś dzwoni i mówi, że nagle ni z tego ni z owego coś wygrałam, choć w nic nie grałam, to od razu widać, że to bujda na resorach - mówi Renata. Dwoje jej znajomych też otrzymało pocztą takie zawiadomienie o wygranej. Też wylądowały w koszu. - Najbardziej mnie zastanawia, skąd te firmy mają nasze adresy, jak to się dzieje, że bezkarnie wysyłają na nasze prywatne adresy swoje oferty i takie pisma. Tym się wymiar sprawiedliwości powinien zająć - uważa pani Renata.
- Bądźmy czujni, nie dajmy się naciągaczom - apeluje wyszkowski prokurator rejonowy Robert Strzemiński. - W ciągu ostatnich dwóch lat nie pamięta, aby ktokolwiek zgłosił się do prokuratury z podobną sprawą, ale przyznaje, że być może, dlatego, że ludzie wstydzą się swojej naiwności, a poza tym w wielu przypadkach firmy działają na granicy prawa, a umowy formułowane są w taki sposób, że choć na niekorzyść klienta, nie łamią prawa.
- Zapobiegajmy takim sytuacjom - radzi prokurator. - Uważnie czytajmy wszystko, co podpisujemy. W razie wątpliwości konsultujmy się z fachowcami np. prawnikami.

Naciągają też po argentyńsku

Prawdopodobnie każdemu z nas przydarzyła się kiedyś sytuacja, kiedy na gwałt potrzebował gotówki - jeden na pralkę, która właśnie się zepsuła, inny na okazyjny zakup. Bywają i dramatyczne sytuacje, zdarzenia losowe, gdy nagle potrzebne są środki na leczenie, rehabilitację itp. Od kilku lat jak grzyby po deszczu wyrastają, więc firmy obiecujące pożyczki, o szumnych nazwach: centrum kapitałowe, agencja nakładów finansowych lub fundusz rozwoju. Większość z nich działa w tzw. systemie argentyńskim. Czyli ktoś, kto ubiega się po pożyczkę, spłaca raty, jeszcze zanim ją dostanie i swoimi pieniędzmi finansuje pożyczki udzielane innym osobom.
W systemie argentyńskim uczestnicy tworzą kilkudziesięcioosobowe grupy i regularnie wpłacają raty. Kto ma szczęście w losowaniach lub wpłaci więcej rat, dostaje pieniądze z wpłat pozostałych uczestników. Firmy "argentyńskie" nie informują o takim systemie. Biorą wysokie opłaty wstępne i mówią, że oferują kredyt na atrakcyjnych warunkach. Proponują podpisanie umowy z datą wcześniejszą, tak, aby klient w drodze wyjątku mógł "załapać się" na promocję, która właśnie się skończyła. To uniemożliwia rezygnację, bo czas odstąpienia od umowy to kilka dni. W czerwcu tego roku Sejm zdecydował o zakazie prowadzenia działalności w systemie argentyńskim. Nie bez znaczenia dla postawy posłów były informacje, według których oszukani klienci załamywali się psychicznie, a nawet popełniali samobójstwa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki