Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Niesamowita historia. Kobieta odnalazła swoich chrzestnych po ponad 70 latach!

Beata Modzelewska
Chrzestni podawali Jadwigę Laskowską do chrztu w 1939 roku, po czym słuch o nich zaginął.
Chrzestni podawali Jadwigę Laskowską do chrztu w 1939 roku, po czym słuch o nich zaginął.
74-letnia Jadwiga Laskowska z Łątczyna bardzo chciała odnaleźć grób swoich rodziców chrzestnych - Józefa i Zofii Czajów. Pomogliśmy jej w poszukiwaniach. Skutecznie!

- Czy mogłaby mi pani pomóc w odnalezieniu chrzestnych rodziców - pewnego dnia z taką prośbą przyszła do mnie 74-letnia Jadwiga Laskowska z Łątczyna, gm. Troszyn.
Została ochrzczona 8 października 1939 roku w kościele pw. św. Wawrzyńca w Kleczkowie.
Jej rodzicami chrzestnymi byli Zofia i Józef Czajowie, nauczycielskie małżeństwo. Mieszkali naprzeciwko Kowalczyków (to panieńskie nazwisko pani Jadwigi), w budynku szkoły. Kiedy w 1939 roku został wysadzony przez Niemców, Czajowie wyjechali z Łątczyna. Dokąd? Tego już nikt z pamiętających tamte czasy mieszkańców wsi nie wie.

- Nigdy ich nie widziałam, nie mam żadnych zdjęć. Od wielu lat nie daje mi to spokoju wyznaje Jadwiga Laskowska. - Moja mama też chciała ich szukać (zmarła w 1981 roku - red.) i gorąco mnie do tego namawiała. Mówiła: Jadzia, szukaj przez Czerwony Krzyż. Ale ja wtedy byłam pochłonięta pracą, rodziną - samo życie. Poza tym nie było wtedy takich możliwości - ani samochodu, ani telefonu, ani internetu. A dzisiaj… chciałabym przynajmniej złożyć kwiaty na ich grobie.
Przegrzebała rodzinne archiwa, w parafii zdobyła akt chrztu, rozpytywała też w swojej wsi.
- Mój brat, starszy ode mnie o sześć lat, pamięta Czajów. Uczyli go. Ciepło ich wspomina, podobnie jak sąsiadka. Ona mówi, że Józef Czaja był przystojny - śmieje się sympatyczna starsza pani, emerytowana nauczycielka.

Prowadząc prywatne śledztwo, ustaliła jeszcze, że Józef Czaja podobno był dyrektorem jakiejś szkoły.
- I słyszałam, że mieli córkę, Lidię - uzupełnia. - Nie wiem, gdzie mam jeszcze szukać wiadomości o nich…
Podczas naszej rozmowy, wpisuję nazwisko Czaja w Google. Internet jest wszak nieocenionym źródłem wiedzy. Znajduję kilka osób o tym nazwisku. Biorąc pod uwagę informacje zebrane przez Jadwigę Laskowską, skreślam z listy jednego po drugim. Zostaje mi jeden Józef Czaja, który miał żonę Zofię. Odnajduję ich w drzewie genealogicznym rodziny Łempickich, herbu Junosza (jest tu ponad 24 tys. osób i 10 tysięcy związków). Ci Łempiccy wywodzą się ze wsi Łempice, znajdującej się obecnie w powiecie grajewskim w województwie podlaskim.
Z tego drzewa dowiaduję się, że Józef Czaja urodził się w 1906 roku w Mominie (na opolszczyźnie), zmarł 30 kwietnia 1956 roku w Stradunach (gm. Wąsosz na Podlasiu). Jego żona - Zofia - żyła w latach 1910-1971.
Piszę maila do jednego z administratorów strony, Jana Łempickiego (jest zakonnikiem w Montrealu, w Kanadzie). Pytam, czy dysponuje bardziej szczegółowymi informacjami na temat poszukiwanych przeze mnie ludzi.
"Oboje są pochowani na cmentarzu w Wąsoszu. Józef Czaja był nauczycielem - dyrektorem szkoły podstawowej w Wąsoszu. (…) Oboje zmarli na raka." - otrzymuję szybką odpowiedź i zdjęcie Józefa Czai.

Telefoniczne szperanie

Postanawiam skorzystać ze wskazówek geograficznych. Zanim upowszechnił się internet, cennym źródłem wiedzy były zbiory biblioteczne. Zatem wykonuję telefon do gminnej biblioteki w Stradunach.
Niestety, dowiaduję się, że w bibliotecznym archiwum nie ma żadnych dokumentów z tego okresu. Sympatyczna bibliotekarka podaje mi numer telefonu do emerytowanej nauczycielki Ireny Fiedorowicz.
- Przyszłam do pracy w połowie lat 70. I nie jest mi znane nazwisko Czaja - rozwiewa moje nadzieje kobieta.
Pani Fiedorowicz podpowiada, że warto skontaktować się z proboszczem seniorem straduńskiej parafii.
- On jest skarbnicą wiedzy o naszej wsi - podkreśla emerytka.
Ksiądz Józef Kącki ma 98 lat. W latach 50. pracował w straduńskiej podstawówce jako katecheta.
- Faktycznie, był taki nauczyciel - potwierdza.
Nic więcej nie może jednak powiedzieć o Czajach. I nie ma czego szukać w parafialnych księgach, bo…
- W latach 50. nie było żadnych ksiąg, ponieważ Straduny nie były parafią - wyjaśnia proboszcz-senior, pasjonat motocykli, czego dowiaduję się z Internetu.
Józef Czaja, którego znalazłam w drzewie genealogicznym rodziny Łempickich, pochowany został w Wąsoszu (dzisiaj woj. podlaskie), w 1956 roku. Może więc był tam dyrektorem szkoły?

Telefonuję do Szkoły Podstawowej im. Henryka Sienkiewicza w Wąsoszu.
- Faktycznie, Józef Czaja był dyrektorem naszej szkoły w latach 1946-51 - informuje mnie pani z kancelarii. - Ale nic więcej w szkolnych annałach na jego temat nie ma.
Próbuję więc w Urzędzie Gminy w Wąsoszu. Niestety, księga meldunkowa jest od 1963 roku. Uczynna urzędniczka informuje mnie, że rozmawiała nawet o moich poszukiwaniach.
- Ludzie pamiętają pana Czaję i dobrze wspominają - oznajmiła.
Pomyślałam, że skoro nie z księgi meldunkowej, to może dowiem się czegoś z aktu zgonu. Ze Stradun blisko - administracyjnie - do Ełku. Archiwalne dokumenty wyszukał na moją prośbę Piotr Gajewski, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego w Ełku.
- Mogę jedynie potwierdzić, że pan Józef Czaja mieszkał w Stradunach, że zmarł w 1956 roku. I tyle, więcej danych nie ma - poinformował.

To na pewno oni!

Z tą garścią informacji jadę 9 stycznia do Jadwigi Laskowskiej.
- Nie mogłam spać po pani telefonie - wita mnie kobieta.
Po wysłuchaniu mojej relacji orzekła: Jestem przekonana, że to oni!
Ja takiej pewności nie miałam. Zaproponowałam więc starszej pani wycieczkę do Wąsosza.
- To jedziemy - powiedziała, nie wahając się ani sekundy.
Wąsosz leży ok. 70 km od Ostrołęki, w woj. podlaskim. W środowe przedpołudnie gminna miejscowość jest pusta i cicha. Z rzadka przejeżdża samochód, a w pobliżu kościoła marzną dwie kobiety handlujące na straganie. Pierwsze kroki kierujemy na plebanię. Na dźwięk domofonu reaguje kobieta, zdaje się, gospodyni.
- Księży nie ma, są na kolędzie - krzyczy przez uchylone okno (do bramy, przy której stoimy jest ok. 50 metrów. Najwyraźniej nie budzimy zaufania kobiety, bo nie wpuszcza nas na teren plebanii). - Wikarego spodziewam się po 13.00, na obiad, a ksiądz proboszcz będzie później - oznajmia. Ponieważ nie odchodzimy sprzed bramy - ustalamy, co dalej robić - gospodyni dopytuje, co nas sprowadza. Kiedy wyjaśniamy pokrótce, kieruje nas do kościelnego. On ma nam pomóc w odnalezieniu grobu Czajów.
- Kościelny mieszka niedaleko, w rynku - dokładnie opisuje dom, ale po chwili przychodzi jej na myśl jeszcze jedna osoba, która mogłaby nam pomóc.
- Poszukajcie naszej poetki. Mieszka naprzeciwko kościoła, łatwo znaleźć. Obok siebie stoją dwa słupki (mianem słupków określa domy piętrowe), a po_prawej parterówka - tam ją znajdziecie - mówi.

Postanawiamy najpierw zajść do owej poetki. Na placu przed kościołem dostrzegamy starszą panią w nieco sfatygowanej jesionce z nutrii.
- Przepraszam, szukamy poetki - zagaduję.
- A czego od niej chcecie - badawczo zerka na nas kobieta. - Nie jesteście stąd - stwierdza, patrząc na tablicę rejestracyjną mojego samochodu.
Kiedy wyjawiam powód, starsza pani dokładnie opisuje, gdzie na miejscowym cmentarzu znajdziemy grób Czajów (nawet rysuje nam plan na śniegu) i kieruje nas dwa domy dalej, do państwa Wszeborowskich. (Później dowiadujemy się, że owa poetka nazywa się Jadwiga Solińska, ma ponad 80 lat. To matka proboszcza, sybiraczka, autorka wielu wierszy, bajek i książek, m.in. o Wąsoszu).
- Stanisława Wszeborowska pomoże wam zdobyć kontakt do Lidki Czai (córki ś.p. Czajów, o której wspominali mieszkańcy Łątczyna) - po tych słowach poetki dostrzegam błysk w oku mojej towarzyszki podróży, a na jej twarzy pojawia się uśmiech.
Pukamy do wskazanych drzwi.

Pani jest superkobieta

- Jasne, że pamiętam Czajów. Ich córkę, Lidkę, także - mówi 67-letnia kobieta. - Czajowie uczyli mnie i moich braci. Zawsze jak jestem na cmentarzu, to staję przy ich grobie i się modlę. Pani Czajowa taka szybka była - wspomina ze śmiechem.
- To ja pewnie w nią taka szalona jestem - żartuje Jadwiga Laskowska.

Dopytuję Stanisławę Wszeborowską, czy ma kontakt z córką Czajów.
- Ja nie, ale mój brat, salezjanin, ma jej numer telefonu - na tę informację czekałyśmy w napięciu. - Zaraz do niego zadzwonię - zadeklarowała życzliwie.
Okazało się, że brat pani Stanisławy to ksiądz Franciszek Kamiński (rocznik 1933), który sprawuje posługę w Jaciążku, w pow. makowskim. W ub. roku, w TO nr 39, pisaliśmy o jubileuszu 50-lecia jego święceń. Od księdza dostajemy namiary na Lidię Czaję - a właściwie Olimpię Czaję-Jaczun. Mieszka w Olsztynie.
- No, nareszcie - westchnęła Jadwiga Laskowska. - Odnalazłam chrzestnych, ich córkę. Spełniłam marzenie własne i mamy - starsza pani, wzruszona, uściskała Stanisławę Wszeborowską.

Pozostała nam wyprawa na cmentarz, z panią Stanisławą jako przewodniczką.
- Ja codziennie za nich "wieczny odpoczynek" mówię - Jadwiga Laskowska stawia na pomniku - trzecim czy czwartym od bramy - znicz i kładzie bukiecik róż.
- A ty, Lucyna, znałaś Czajów? - nasza przewodniczka zagaduje ubraną na czarno kobietę, stojącą nieco dalej, przy rodzinnym grobie.
- No jasne, że znałam - odpowiada 74-letnia pani. - Uczyli mnie. Byli cudownymi ludźmi, mieli wielkie serca. Pomogli mi, gdy moi rodzice zginęli w wypadku. Na pogrzeb Józefa Czai to z pół wsi przyszło - wspomina.
Pani Stanisława wyjawia znajomej powód naszej wizyty w Wąsoszu.
- To pani jest superkobieta, jak pani chrzestnych pamięta i po tylu latach postanowiła ich odszukać - pani Lucyna zwraca się do pani Jadwigi.
- Żyliśmy prawie obok siebie, mój Boże, a nigdy się nie odwiedziliśmy - dzieli się refleksją Jadwiga Laskowska, patrząc na grób małżeństwa Czajów.
Żegnamy się z przemiłymi starszymi paniami z Wąsosza. Pozostaje nam już tylko wykonać telefon do Olimpii Czai.

Lid(t)ka, czyli Olimpia

- Ja nie zadzwonię - od razu zaznacza pani Jadwiga. - Nie dam rady - wzruszenie odbiera jej głos.
Napisała trzystronicowy list, wysłała go w czwartek, a ja zadzwoniłam.
- Ależ mam cudowny początek roku - stwierdziła Olimpia Czaja po wysłuchaniu całej historii.
Kobieta ma 77 lat. Pamięta, że przed_wojną mieszkała z rodzicami w Łątczynie. Potem przeprowadzili się do_Grąd na Podlasiu, później mieszkali w Stradunach i Wąsoszu.
- Mój tata był kierownikiem szkoły, a mama nauczycielką. Byli pedagogami z powołania, kochali młodzież - podkreśla.
Sama nie poszła w ślady rodziców, została stomatologiem. Dziś jest na_emeryturze. Pytam, dlaczego ludzie pamiętają Lidkę a nie Olimpię.
- Ja jestem Lidka przez "t" - śmiejąc się, wyjaśnia urocza starsza pani. - Moja mama zaczytywała się w "Rodzinie Połanieckich". Tam właśnie była Litka. I tak mówili do mnie ludzie na Podlasiu. Na chrzcie rodzice dali mi Olimpia, tak miała na imię matka Aleksandra Wielkiego. Otrzymałam też drugie imię - Teresa - bo ksiądz powiedział, że Olimpia to imię pogańskie - uzupełnia.
Gorąco zapraszała mnie i panią Jadwigę do Olsztyna (uzgodniłyśmy, że wybierzemy się w odwiedziny). I dodała, że koniecznie musi się skontaktować z panią Jadwigą.
- Przespałam spokojnie całą noc - powiedziała mi w piątek, 11 stycznia, Jadwiga Laskowska. - Spełniło się moje wielkie marzenie, odnalazłam rodziców chrzestnych.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki