Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie chcę być serialową kuchtą. Rozmowa z aktorką Magdaleną Kumorek

possowski
Uprawia pani kokoning? - Słucham?

Wspólne gotowanie - ze znajomymi, rodziną. Zamiast wyjścia do kina czy grilla.
- Zdarza mi się z przyjaciółkami. Najczęściej wygląda to tak, że każda z nas przynosi półprodukty i razem przygotowujemy z tego coś, co umila końcówkę wieczoru. Ale chyba będę mocno protestować przeciw pytaniom dziennikarzy o gotowanie, bo sporo już na ten temat powiedziałam, a nie chcę funkcjonować w mediach przez moją serialową rolę jako kuchta… (śmiech)

Zatem nie będę pytać o przepis, który pani poleca. Ale o to, co lubi pani zjeść, nie mogę nie zagadnąć…
- Jestem wegetarianką, więc wszystko, co nie ma mięsa, jest w kręgu moich kulinarnych zainteresowań. Bardzo lubię wszelkiej maści makarony, kluchy, kasze i chętnie po nie sięgam. Więc chyba siłą rzeczy zmierzam najczęściej w kierunku włoskiej kuchni bezmięsnej. Poza tym uwielbiam słodkie, jestem łasuchem.

A nie widać.
- Bo karmię córkę.

Skąd pani zdaniem wziął się w ostatnich latach boom na wspólne, dobre jedzenie?
- Skoro jest to zjawisko - to dobrze. Ważniejszy od dobrego jedzenia byłby w tym zjawisku wspólnie spędzony czas. Skoro stajemy wtedy przy kuchni czy nad wielką deską do siekania, a nie siadamy przed telewizorem albo komputerem, i rozmawiamy, zamiast grać czy milczeć - to wspaniale. Oznacza to zupełnie bezcenną rzecz - czas człowieka poświęcony innemu człowiekowi. Jeśli ma to miejsce przy gotowaniu - nie ma sprawy.

Trwa drugi sezon "Przepisu na życie", w którym gra pani gotującą wyśmienicie Ankę. Choć jest emitowany we wtorki, a nie niedziele, jak dotychczas. Wiadomo, że Anka urodzi, będzie mieć synka Gniewka. Co jeszcze wydarzy się w drugiej jego serii?
- Nie mogę tego powiedzieć! To tajemnica. Ale na pewno będzie się działo i będzie śmiesznie…

Czy szykujecie trzeci sezon?
- Ostateczne decyzje w tej sprawie, z tego co wiem, jeszcze nie zapadły. Pewnie - jak to zwykle bywa - badana będzie tak zwana oglądalność i potrzeby medialnego rynku.

"Przepis…" podczas pierwszej serii gromadził przed ekranami 3 miliony widzów. To rzesza ludzi. Taka liczba przemawia do wyobraźni.
- Cyfry nie mówią mi nic. Trudno wyobrazić sobie te trzy miliony osób obok siebie (śmiech). Ale widzę, jak się to przekłada na moje funkcjonowanie w społeczeństwie. W przerwie między sezonami serialu pojechałam z rodziną na wakacje za granicę. Okazało się, że: po pierwsze - Polacy są wszędzie; po drugie - jest ich bardzo wielu; po trzecie - wielu z nich ogląda czy oglądało ten serial… W związku z tym dostałam mnóstwo rad a propos tego, co ja mam z tym Szycem vel Jerzym robić… Takich sytuacji jest coraz więcej, więc coraz bardziej do mnie dociera, że ludzie polubili ten serial. Negatywnych opinii nie słyszałam.

To miłe? Te wszystkie rady, zagadywania, utożsamianie pani z serialową Anką?
- Nie jest jeszcze na szczęście tak, że muszę nagminnie zwracać uwagę: halo, halo, mam na imię Magda, a nie Anka. Nie zdarzyły mi się też sytuacje, w których nie mogłam zrobić zakupów czy przejść na ulicy. Generalnie to oczywiście miłe, że ludzie zagadują, gratulują, mówią miłe rzeczy. Do pewnego momentu. Takie reakcje to wyraz docenienia naszej aktorskiej pracy. Ale każdy z nas chce prócz tego być autonomicznym człowiekiem, któremu dane jest funkcjonować w miarę normalnie. Niestety, żyjemy w czasach, kiedy jest przyzwolenie na wtrącanie się w życie osoby znanej z telewizji. Doświadczam tego proporcjonalnie, w miarę zwiększania się popularności "Przepisu na życie". Niemal z odcinka na odcinek.

Jak to się objawia?
- A tak, że dziennikarze zaczęli mi zadawać coraz dalej idące pytania - nie o rolę, dotychczasowe dokonania czy plany zawodowe, ale o rzeczy zupełnie z zawodem nie związane. Albo że ktoś ot tak, bez pytania, robił mi zdjęcie telefonem komórkowym. Jest przyzwolenie i przekonanie, że aktorzy to dobro publiczne. Można to dobro pogłaskać, ale i na nie napluć, ot tak. To bolesne, bo raz że mamy swoje emocje, a dwa - jesteśmy zwykłymi ludźmi i chcielibyśmy tak funkcjonować.

Co pani robi w takich sytuacjach?
- Wiem, czego nie robię na pewno. Misia ze wszystkimi, wszędzie i w każdej sytuacji. Udaje mi się do tej pory utrzymywać wokół siebie taką energię, która tworzy dystans. Na razie to działa. Nie zdarzyło mi się jeszcze, by ktoś tak bezpośrednio albo nachalnie okazywał mi sympatię i by trzeba było jakoś specjalnie reagować. Ale też nikt mi się jeszcze nie rzucił do nóg z wyrazami uwielbienia (śmiech). Staram się natomiast zawsze być grzeczna, bo czemu nie.

Powiedziała pani kiedyś: aktorstwo to jest poznawanie i odnajdywanie siebie...
- I podtrzymuję. Dzieje się tak w każdej roli, która daj Boże - czego życzę sobie i wszystkim kolegom aktorom - jest inna od poprzednich. Każda z nich powinna być poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie, kim jest osoba, którą gramy. Jaką ma przeszłość. To jest coś, czego widz teatralny czy filmowy wcale nie musi dostrzegać. My natomiast musimy to wiedzieć, by stworzyć kompletną postać. Wyobrazić ją sobie w całości, a nie tylko we fragmentach określonych scenariuszem. Musimy się też w pewnym stopniu z nią utożsamić.

A co z postaciami, których aktor nie akceptuje. Które są mu dalekie charakterologicznie, osobowościowo, światopoglądowo?
- Są dwa wyjścia: albo postawić postać obok sobie i odtworzyć ją jak kogoś, kogo zna się z opisu, albo znaleźć wytłumaczenie do tego, jak się zachowuje, co robi, jak żyje. Gdybym miała zagrać kogoś, kto zabił lub zgwałcił, to - choć trudno to sobie w jakikolwiek sposób nawet wyobrazić - musiałabym poszukać jakiegoś wytłumaczenia tej sytuacji. Albo choćby odpowiedzi na pytania, które mogłyby na nie naprowadzić. Musiałabym spróbować się dowiedzieć, dlaczego to zrobił. Z kimś, kto zabił, byłoby pewnie prościej. Można przecież zabić, broniąc się. Ale też trzeba się dowiedzieć, co tę konkretną postać pchnęło do takiego czynu.

Aktorstwo łączy pani ze śpiewaniem. Wykonywała pani już piosenkę francuską, śpiewała piosenki Agnieszki Osieckiej. Był recital w Sopocie - "Byle nie o miłości", a niedawno Opole i koncert Ewy Demarczyk. Nasz amfiteatr dla ludzi piosenki jest magiczny. Dla pani był?
- Mnie się chyba jednak inaczej występowało na tej scenie niż ludziom estrady. Przyjechałam do Opola zaśpiewać piękną piosenkę, bez oczekiwania, że będzie to dla mnie furtka do czegokolwiek. A śpiewający artyści mogą na to liczyć. Ja nie jestem wokalistką, tylko aktorką. Ten występ to wyzwanie i przygoda, a nie kolejny krok w karierze.

Jak na aktorkę miała pani już sporo do czynienia z piosenką. Nie zdecyduje się pani na płytę?
- Nie, choć dostałam już nawet jakiś czas temu taką propozycję. Były przymiarki, wstępne rozmowy, powstała nawet tak zwana demówka. Ale wszystko rozeszło się po kościach. Dlatego nawet nie wspomnę, kto i co to miało być.

Nie żałuje pani, że nie wyszło?
- Nie. Lubię śpiewać, często muzykujemy w domu, choćby dlatego, że mąż jest kompozytorem. Nasze dzieci są bardzo umuzykalnione i ciągle gdzie u nas słychać dźwięki. Ale nie mam potrzeby rejestrowania tego, co wykonuję, robienia tras, prezentowania wykonań. Poza tym wymagałoby to ogromnej pracy. Recital jest potwornie trudną formą sceniczną. Chętnie biorę udział w tego typu przedsięwzięciach, jak opolski koncert z piosenkami Ewy Demarczyk, ale nie podejmę się samodzielnego aranżowania takich występów. Spełniam się na innym polu. Ale może, gdy pogadamy za jakiś czas, coś się zmieni… Może zaświta mi w głowie inna myśl, będzie inna potrzeba… Nie zarzekam się.

Demarczyk to postać, którą pani poznawała czy znała przed występem w Opolu?
- Oczywiście znałam, ale też raz jeszcze - może w ramach poszukiwania odpowiedzi na pytania o postać - przesłuchałam jej twórczość, zestawiając ją z własną wrażliwością. Znam ją również z opowieści mamy, która studiowała w Krakowie, kiedy Ewa Demarczyk tam jeszcze występowała. Opowiadała, że kiedy pojawiała się na ulicach miasta w czarnym płaszczu i kapeluszu, budziła duże zainteresowanie.

Od kulinarnych tematów zaczynałam i na takim skończę. Zawodowa droga wielu aktorów wiodła czasem wprost do własnej restauracji. Przyszedł pani do głowy taki pomysł na życie?
- Nie, absolutnie nie leży to w kręgu moich zainteresowań. Gotuję jak większość mam czy żon w tym kraju i nie wyobrażam sobie, by wychodzić z tym do ludzi. Są inni, lepsi. Mają do tego predyspozycje, wiedzę i pasję. Ja mam swój świat na scenie, nie za kuchennym blatem.

- Dziękuję za rozmowę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki