Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nasza recenzja: "Tatarak" trzeba po prostu zobaczyć!

(bs)
Plakat z filmu "Tatarak"
Plakat z filmu "Tatarak"
Najnowszy film Andrzeja Wajdy- "Tatarak" jest niejednoznaczny i wielowątkowy.

Chociaż płaszczyzną ekranizacji stałą się powieść Jarosława Iwaszkiewicza o identycznym tytule jak film, odniosłem wrażenie, że nie fabuła była w obrazie Wajdy najważniejsza. Rzeka magii, już na samym wstępie, wciąga nas w bajeczny wir intrygi. Ile jest w tym wszystkim idylli, a ile koszmaru i tragedii? Tego dowiemy się dopiero w trakcie filmu.

Spokojna i subtelna muzyka już na samym wejściu sprawia, że mamy świadomość uczestniczenia w czymś wielkim i wzniosłym. Nie mając pojęcia, czego możemy oczekiwać, utwierdzamy się w przekonaniu, że film musimy obejrzeć do końca. Urzeczeni obrazem, równie szybko jak zostaliśmy do niego wprowadzeni, brutalnie nas z niego wyrywano. I po raz drugi w ciągu dosłownie kilku minut, ponownie towarzyszy nam dezorientacja.

Krystyna Janda, grająca w pewnych fragmentach siebie, wyrwana ze snu, rozpoczyna swój monolog. Spokojnym wyrazem twarzy, zdecydowanym głosem, opowiada o śmierci własnego męża, przedstawia poszczególne etapy jego choroby, stosunek do nieuchronnie zbliżającej się śmierci. Aktorka relacjonuje, opisuje, niczym rzecznik przedstawia przebieg i bolesny koniec. Ta zewnętrzna obojętność na własną tragedię jest przerażająca, a zarazem urok samej Jandy działa tak silnie, że nie jesteśmy w stanie oderwać od niej wzroku. Moc bezpretensjonalnego, rzeczowego przekazu można porównać wyłącznie do mistrzowskich opowiadań Borowskiego.
Absolutny majstersztyk aktorski oraz geniusz wypływają z ekranu, niczym tafla jeziora z samego początku filmu.

Pojawiły się poważne zarzuty, że reżyser błędnie połączył właściwą fabułę z wątkiem autobiograficznym Jandy. Przez pewien czas sam miałem podobne zdanie, dlatego dałem sobie kilka dni na przemyślenie, przeanalizowanie i napisanie recenzji.
Chłodne oko potrafi zdziałać dużo i tak było w tym przypadku.

Marta, główna postać powieści "Tatarak" to kobieta, która lata młodości ma już dawno za sobą. Przeżywa śmierć synów, którzy polegli podczas Powstania Warszawskiego, ale stara się, możliwe jak najlepiej, ukryć towarzyszące jej uczucia. Nieświadoma swojej choroby i ulotności dni, przeżywa dziewczęce zauroczenie młodym chłopakiem. W jego obecności zapomina o mężu, problemach, a fascynacja- zarówno fizyczna jak i emocjonalna- bierze górę nad faktami. Jak kończy się historia Pani doktorowej, jaka jest przyczyna późniejszych tragedii, jak przebiega sama akcja? Nie chciałbym zdradzać za dużo, ale finał jest nieoczekiwany.

Dlaczego tak wiele o tym wszystkim wspomniałem? Ponieważ charakter samej Jandy jest, w wielu aspektach, podobny do bohaterki, którą gra. Dni spędzone samotnie w pustym pokoju, rozmowa ze ścianą, potęgują przekaz i faktycznie wyjaśniają, rozwijają fabułę "Tataraka", a nie ją komplikują. To ogromna wartość filmu, niemożliwa do powtórzenia i spotkania w innych. Co najważniejsze, cienka linia łącząca obie postaci jest wyraźna i widoczna, jednak nie zaciera odmienności pomiędzy kobietami. Gesty, sposób poruszania się, wyraz twarzy, głos, błysk oka, najmniejsze nawet elementy gry aktorskiej separują od siebie bohaterki. Czynią to w taki sposób, że doskonale wiemy, kiedy Janda jest Jandą, a kiedy Janda jest wykreowaną postacią- Martą.

Swoją uwagę w większości koncentruję na głównej bohaterce, ponieważ to ona przez 80 minut jest eksponowana i postawiona na piedestale. Nie dlatego, że reszta postaci gra słabo, bądź źle. Odpowiedź jest prosta. Zarówno Jan Englert, Jadwiga Jankowska-Cieślak, czy przyzwoity Paweł Szajda, autentycznie bledną przy Jandzie. To nie kwestia warsztatu czy doświadczenia zawodowego. Emocjonalna więź aktorki ze stworzonymi przez nią postaciami jest po prostu zbyt mocna.
Krystyna Janda nie kradnie tego filmu, nie przywłaszcza go sobie, nie spycha reszty na drugi plan. "Tatarak" w całości należy do niej, a role, które przypadły jej do zagrania są wręcz wymarzone. Zaryzykowałbym nawet postawienie tezy, że obydwaj twórcy- Wajda i Iwaszkiewicz- stworzyli swoje dzieła w taki sposób, jakby na celu mieli obsadzenie Jandy w roli głównej. Wszystkie sceny, kadry, są tak połączone, że spójność obrazu jest nie do podważenia. I chociaż w trakcie oglądania możemy czuć pewien dyskomfort, możemy zadawać sobie pytanie: "Po co ten monolog Jandy?", po nabraniu pewnego dystansu zrozumiemy, co autor tak naprawdę miał na myśli. I to jest kolejna zaleta dzieła Wajdy. Wychodzimy z kina, wracamy do codziennej rutyny, pracy, radości, smutków, ale "Tatarak" pozostawia ślad, który nie znika, nie pozwala nam o sobie zapomnieć. Z każdym dniem, z każdą myślą poszczególne klocki układanki łączą się w całość.

Muzyka Pawła Mykietyna w stu procentach wypełnia swoje zadanie. Jest obecna, chociaż jej nie zauważamy. Gra na uczuciach, chociaż tego nie wiemy. Kieruje, ale bez użycia rąk i nóg. Naprowadza, ale nie wskazuje palcem. A później cisza…niemy krzyk i Krystyna Janda…

Nic więcej nie trzeba dodawać. Trzeba po prostu zobaczyć….

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki