Staranowany przez TIRa
- Boże, co my przeżyliśmy. Syn, który mieszka ze mną, wbiegł do domu z krzykiem, że moja córka Maria nie żyje - Helena Jankowska opowiadając nam o wydarzeniu z niedzieli ociera łzy.
25 lipca, po godz. 14.00 na ul. Makowskiej w Przasnyszu rozległ się ogromny huk. Naczepa tira, który jechał od strony Warszawy w stronę Szczytna, odczepiła się i rozpędzona uderzyła w zaparkowanego na poboczu fiata punto. Chwilę wcześniej wysiadła z niego Maria Rutkowska. Miała wyjeżdżać z podwórka swojej matki. Wysiadła, bo zawołała ją pięcioletnia córeczka. Gdyby nie to, pani Maria mogłaby nie żyć.
Wysiadła chwilę wcześniej
Maria Rutkowska u matki, pani Haliny, była z małą Darią. Pani Halina ma 80 lat i z powodu choroby potrzebuje pomocy w pracach domowych.
- Córka często przyjeżdża, żeby pomóc w porządkach. Mieszka w Przasnyszu, więc nie ma daleko. Tego dnia miała już wyjeżdżać, wystawiła nawet samochód przed bramę. Myśleliśmy, że jest w środku, gdy to się stało - opowiada pani Helena.- Dopiero po chwili zrozumieliśmy, jakie miała szczęście. Kamień spadł nam z serca.
Na chwilę przed tym, gdy przyczepa staranowała punto, panią Marię zawołała córeczka.
- Poprosiła, żeby jeszcze wróciła z nią do domu po marchewkę i pomidory od babci. Więc córka wysiadła z samochodu, zdążyła podejść do domu - mówi Jankowska. Słychać jak drży jej głos.- A potem usłyszeliśmy ogromny huk- Z samochodu niewiele zostało, wbił się w naczepę. W ciągu ułamków sekund został zepchnięty na sąsiednie podwórko. Naczepa tira wyhamowała kilkadziesiąt centymetrów od kolejnego domu, wyginając przy tym pręty ogrodzenia...
Cały artykuł w papierowym wydaniu TO.