Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na trampolinie instytucji od pomagania

Anna Suchcicka
Rodzina Szewczyków (nazwisko zmienione) trafiła do naszej redakcji 24 lutego. Dwójka młodych bezradnych ludzi z dwojgiem malutkich dzieci. - Próbowaliśmy już wszędzie, ale nie udało się. Zostaliśmy bez dachu nad głową. Nie mamy gdzie się podziać - powiedzieli nam i "zamieszkali" w naszej redakcji na kilka godzin.

Paweł ma lat 25, Beata 26. Są małżeństwem od trzech lat. Przez ten czas dorobili się dwójki dzieci, długów i nie najlepszej opinii. 24 lutego zostali bez dachu nad głową i przyszli prosić o pomoc Tygodnik.
- Z teściami jestem skłócony, bo od początku nie akceptowali naszego związku. I nie ma żadnych szans na dogadanie się, żadnych - powiedział nam na wstępie młody małżonek i dodał, że pomocy u jego rodziny też nie ma co szukać. - Musimy więc sobie radzić sami - poinformował. Zanim przekonaliśmy się jak owe radzenie naprawdę wygląda, przegadaliśmy wiele godzin przez telefon, wyjeździliśmy litry benzyny i spotkaliśmy się z kilkoma osobami. Zanim to jednak nastąpiło był czwartek, godz. 13.00.

Znajomi nie chcieli

- Jeszcze 21 lutego mieszkaliśmy na stancji w Ostrołęce, wynajmowaliśmy mieszkanie przy ul. Celulozowej - mówił nam 24 lutego Paweł, który nie krył, że z wynajmowaniem wiązały się też pewne problemy. - Dzieci przychorowały, narobiliśmy trochę długu w aptece i nie zapłaciliśmy właścicielce mieszkania czynszu na czas. Były także zaległości w opłatach za wodę - wyliczał. Twierdził przy tym, że to nie długi były powodem ich nagłej wyprowadzki, ale to, że właścicielka postanowiła po prostu mieszkanie sprzedać i tak też uczyniła. A że lokatorzy nie mieli spisanej żadnej umowy, na wyprowadzkę dostali dwa dni. Dlatego też Szewczykowie złożyli swój dobytek w piwnicy i suszarni w bloku, w którym wynajmowali mieszkanie, a sami wynieśli się do dalekiego kuzyna - samotnie wychowującego szóstkę dzieci. U kuzyna spędzili dwie noce. 24 lutego ponownie zostali bez dachu nad głową. W pierwszej kolejności zwrócili się o pomoc do znajomych. Jednak nikt nie chciał gościć pod swoim dachem młodych małżonków z dziećmi. I takim oto sposobem Szewczykowie w czwartek w południe dotarli do redakcji "Tygodnika Ostrołęckiego".

Tak, ale nie dzisiaj

Na parterze redakcji zaparkował dziecięcy wózek, a rodzina rozgościła się w pokoju sekretarzy redakcji. Wydawało nam się, że sprawa zostanie załatwiona po pierwszym telefonie.
- Niech przyjdą do nas, na pewno pomożemy - powiedziała nam Elżbieta Mierzejewska-Nicewicz p.o. dyrektor ostrołęckiego Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Zachwyceni gotowością pomocy, zadumaliśmy się nad sensownością personalnych zmian w MOPR-e. Jednak podziw dla sprawności ostrołęckiego ośrodka pomocy szybko minął, kiedy po kilkunastu minutach Szewczykowie wrócili do redakcji. Ona zapłakana, on wyraźnie zdenerwowany.
- Zaproponowali nam, byśmy zostawili dzieci w domu dziecka, a sami poszli do dwóch różnych schronisk - tak wytłumaczyli nam powód swoich łez i zdenerwowania Szewczykowie. - A my nie chcemy się rozstawać. I nigdzie dzieci nie oddamy - zapewniali ze łzami w oczach.

Nie bardzo wiedzieliśmy co w takim razie dalej zrobić z Szewczykami. W pierwszej kolejności przyszedł nam do głowy Markot w Turowie. Ale, gdy zadzwoniliśmy, usłyszeliśmy: "Przykro nam, mamy kolejkę oczekujących i stos podań. Może uda się coś załatwić w domu samotnej matki koło Łomży". Jednak w domu samotnej matki Szewczykowie nie mogliby być razem. Więc zrezygnowaliśmy z tego pomysłu.

Może miasto ma jakiś lokal? Zadzwoniliśmy do urzędu. Wszyscy prezydenci byli na sesji. Radni radzili właśnie o "becikowym"! Tymczasem malutki Kacper zaczął płakać. Może ma mokro? Sesja poczeka - telefonujemy na komórkę do wiceprezydenta Stanisława Rybskiego, który "rządzi" mieszkaniami. Nie może rozmawiać i odsyła nas do Iwony Suski, kierowniczki referatu gospodarki komunalnej i mieszkaniowej Urzędu Miejskiego. Trafiamy na dobrego ducha, który nam pomoże.

Za radą pani Suski dzwonimy do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie, okazało się bowiem, że Paweł Szewczyk jest zameldowany w Borawem w gminie Rzekuń, a Beata nie jest nigdzie zameldowana. Jako osoby spoza miasta podlegają powiatowej pomocy. W PCPR-e słyszymy: - Pracujemy do 16.00, jeśli do nas przyjdą podpowiemy, jak możemy im pomoc. Ale dziś żadnego noclegu nie załatwimy. Następny telefon wykonujemy do gospodarza gminy, w której zameldowany jest Paweł, do wójta Tyszki: - Jestem pod Białymstokiem i nie znam sprawy. Może udałoby się załatwić coś w szkole w Borawem, ale nie dzisiaj. Niech przyjdą do mnie jutro.
O pomoc prosiliśmy także w kościele św. Antoniego: - Proszę przyjść jutro po południu, bo dzisiaj księdza proboszcza nie ma, a tylko on może coś zadecydować. Poczuliśmy się bezradni.

Razem za wszelką cenę

Dzieci pod opieką mamy biegają po redakcyjnym korytarzu, ojciec pali papierosy przed budynkiem. Próbujemy przekonać Szewczyków, by skontaktowali się ze swoimi rodzinami. Nie chcą o tym słyszeć: - Mnie moja mama z dziećmi pewnie by przyjęła, ale razem na pewno nas nie wezmą - mówi Paweł. - A my nie po to tak długo walczyliśmy, by być z sobą, żeby teraz nas rozdzielono. Musimy się trzymać razem, za wszelką cenę - mówią młodzi rodzice, którzy woleli prosić o pomoc obcych ludzi niż swoich najbliższych.
Paweł nie pracuje, bo jak wyjaśnia: po pierwsze pracy nie ma, a po drugie żona nie jest zdrowa i nie można jej zostawić samej z dwójką małych dzieci. Ich dochody, to jej dochody: renta chorobowa, zasiłek pielęgnacyjny i rodzinny, ok. 650 zł. Pobierają też przyznany im na pół roku (do czerwca) zasiłek okresowy z MOPR-u, pomimo że nie są zameldowani w Ostrołęce. Przez jakiś czas mieszkali w Borawem u matki Pawła. Nie było to jednak współmieszkanie bezkonfliktowe i w końcu Paweł i Beata postanowili pójść na swoje. Jedna stancja, druga, trzecia... W wynajmowanych lokalach zwykle mieli problemy z terminowym płaceniem.
- Składaliśmy podanie o mieszkanie socjalne w Urzędzie Miejskim, ale czekamy już trzy lata i na razie bezskutecznie - wyjaśniają.
Nie zważając na opowieści o rodzinnych swarach, szukamy ojca Beaty, który pracuje w Intercellu. Nie ma go na zmianie. W domu nie mają telefonu. Matki Pawła nie ma do 18.00 w domu.
Nadal nie wiemy, gdzie Szewczykowie spędzą noc. Jedna z redakcyjnych koleżanek myśli, czy nie zabrać ich na noc do swojego domu.

Hostel przy Rolnej

Dochodzi 16.00, kiedy do redakcji telefonuje Iwona Suska. Wie, że nic nie załatwiliśmy w powiecie i gminie. Mówi, że wprawdzie miejsca hostelowe w domu na Rolnej są dla rodzin dotkniętych przemocą, ale razem z dyrektorką MOPR-u ustaliły, że Szewczykowie mogą tam zostać na noc. Dzwonimy do szefowej Centrum Interwencji Kryzysowej MOPR Barbary Piaścińskiej. Okazuje się, że nie ma problemu, Szewczykowie mają do niej przyjść, załatwią formalności i będą mieli gdzie spać. Piaścińska dziwi się, że Szewczykowie od razu do niej nie trafili.
Dlaczego żaden z pracowników instytucji od pomagania w Ostrołęce nie powiedział nam od razu, że przypadek Szewczyków kwalifikuje się do Centrum Interwencji Kryzysowej? Dlaczego nie trafili tam od razu z MOPR-u? - trochę poirytowani a z drugiej strony zadowoleni, że jednak udało się załatwić godziwy nocleg dla maluchów i ich rodziców, nie próbujemy udzielić samym sobie odpowiedzi na te pytania.
Około godz. 17.00 rodzina Szewczyków została przewieziona taksówką do hostelu przy ul. Rolnej. Szewczykowie byli w tym dniu jedynymi gośćmi hostelu - dość obszernego pokoju z piętrowymi łóżkami. Dzień później pojechaliśmy odwiedzić Szewczyków w towarzystwie Barbary Piaścińskiej. Byliśmy tam dwukrotnie, ale rodziny nie zobaczyliśmy. Portier, u którego zostawili klucze, wyjaśniał nam tylko, że cała rodzina dokądś poszła, a dokąd - nie powiedzieli. Poprosiliśmy, więc o telefon, gdy przyjdą. Bez skutku.
Tego samego dnia Iwona Suska obiecała nam, że Szewczykowie będą przebywać w hostelu tyle ile będzie potrzeba, a ich problem będzie rozwiązywany wspólnie z pracownikami opieki społecznej z gminy Rzekuń. Prawdopodobnie poszuka im się stancji, a opłata za wynajem będzie w części pokrywana z pieniędzy opieki społecznej. Z kolei Barbara Piaścińska zapewniała, że obiady Szewczykowie będą mogli jeść w "Tanim barze" przy placu Bema.

Ożenił się dla renty

Rodzice Beaty mieszkają w jednym z ostrołęckich bloków. W trzech pokojach mieszka dwoje dorosłych i dwoje dzieci w wieku szkolnym. Matka Beaty opowiada, że związek Pawła i Beaty to wielka pomyłka.
- Odkryłam kradzież w domu, a on zaczął studia w Olsztynie... - opowiada sugerując, kto był sprawcą zaginięcia biżuterii. - Postanowiłam wówczas, że Paweł w nasze progi więcej wchodzić nie będzie. Zresztą on od razu mi nie pasował. Miałam jakiś wstręt do niego. I on wcale z miłości się nie żenił, tylko dla tej jej renty. To jest leń. Jak załatwili mu groby kopać na cmentarzu, to paznokcie mu się brudziły, jak poszedł na próbę pracować do sklepu to od razu miał takie skoki ciśnienia, że zrezygnował... I tak cały czas, on może z tydzień przez te trzy lata małżeństwa pracował. A stancji to już zaliczyli chyba z dziesięć. I wszędzie robią długi.
Ale osoba Pawła nie była jedynym czynnikiem niechęci do zamążpójścia córki.
- Ona jest chora. Nawet nam lekarz, poważny profesor mówił, że ona za mąż nie może wychodzić, bo dzieci mogą odziedziczyć jej złe geny. Ona ma padaczkę, jest alergiczką i podejrzewa się ją o gruźlicę kości - matka wymienia choroby córki. Tak naprawdę nigdy ze związkiem Paweł i Beaty się nie pogodzili. Nawet nie poszli na ślub. Teraz zarzucają sobie tylko jedno - że zanim do czegokolwiek doszło, Beaty nie ubezwłasnowolnili.
- Jakie to ich życie z tej jednej renciny? A dodatkowo on ją bije, jest agresywny - twierdzi kobieta, która obawia się, by ręce zięcia nie latały także w pobliżu wnuków. O swojej córce też nie ma najlepszego zdania. - Ona chodzi do opieki i tylko się z nimi kłóci, żeby jej dali pieniądze. A opieka daje - wyjaśnia matka, która pragnie wziąć dzieci Beaty i Pawła na wychowanie. - Bo mnie ich szkoda. Gdyby pani widziała, jak ten mniejszy, półroczny, ostatnio tu jadł takie zwykle płatki kukurydziane. Rękami jadł. Jak patrzyłam, to aż mnie coś za serce ściskało. Mówiłam wtedy córce: "Beata wróć, same sobie damy radę". I miała do nas się przeprowadzić, ale nie przyszła...

Zadbam jak o swoje

Rodzice Pawła mieszkają w Borawem w białej piętrówce z wieloma pokojami. W tym właśnie domu małżonkowie zaczynali wspólne życie.
- Pamiętam tamte czasy i powiem tylko, że mieliśmy jej serdecznie dość. I więcej ona tu mieszkać nie będzie - zapewnia matka Pawła, która o rozmowie z rodzicami Beaty, ani o przyjęciu synowej pod dach, w ogóle nie chce słuchać. - Paweł i jego dzieci, bardzo proszę. Zresztą ja proponowałam mu już wiele razy, ale Beata tu już była i jej nie chcę. Nie chcę więcej kłótni i awantur. Z matką Beaty też do porozumienia nie dojdę. Przychodziła tylko, by robić awantury, aż w końcu policja jej zabroniła tu wstępu.
Mimo złości, Szewczykowa (nazwisko zmienione) deklaruje, że o pomaganiu pamięta.
- Cały czas im pomagamy. I nie tylko ja, ale cała moja rodzina. Moja siostra pracuje w kuchni w świetlicy przy klasztorze. Oni tam zawsze przychodzili po chleb, po posiłki i konserwy. Zresztą do domu mojej siostry też chodzili, ona - samotna wdowa - dzieliła się z nimi czym miała - mówi Elżbieta Szewczyk, która uważa, że z samego pomagania nic nie wynikło. - Oni już na ośmiu stancjach mieszkali. Nigdy nie płacą czynszu, robią ogromne szkody, naciągają właścicieli na telefon, nie płacą za wodę i gaz... - denerwuje się Szewczykowa, która dzieli winę na dwoje młodych. Uważa, że jej syn robi tylko to, co żona mu każe. A ona robi tylko same głupoty.
- Teraz dostali lokum i jedzenie, i jest im dobrze. Ale tak cały czas być nie może. Ja się zajmę dziećmi, a on niech idzie do pracy. Otoczę dzieci troskliwą i ciepłą opieką, taką jaką powinno otaczać się małe dzieci - zapewnia pani Szewczyk, która uważa, że jej wnukom dzieje się krzywda. Uważa też, że jej syn powinien jak najszybciej pójść do pracy.
- Oni liczą, że cały świat im będzie pomagać. I jak dotąd, niestety, pomaga - kończy Szewczykowa, która ubiega się o ustanowienie dla swoich wnuków rodziny zastępczej. - Chcę wziąć te dzieci do siebie. Zadbam jak o swoje, bo bardzo mi szkoda tych malutkich - mówi.

Nie byli, nie pytali

Minęły już prawie dwa tygodnie odkąd Paweł i Beata mieszkają w hostelu. Zanim tam trafili powiedzieliśmy im, że mają jak najszybciej udać się do PCPR-u i wójta gminy Rzekuń. Po tygodniu sprawdziliśmy, czy cokolwiek zrobili, by polepszyć swoją sytuację. Okazało się, że nic. Nie byli ani w PCPR, nie rozmawiali też z nikim w Rzekuniu.

Tekst ten dedykujemy nowemu dyrektorowi MOPR-u (termin zgłoszeń kandydatów na to stanowisko mija 10 marca - przyp. red.), naszym zdaniem opieka społeczna w Ostrołęce wymaga większej centralizacji. W przypadkach nietypowych powinna być jedna czy dwie osoby, które się nimi zajmą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki