Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mój syn nie był aniołem

Aldona Rusinek, Iza StaŃczak
W największym pokoju w domu Sępkowskich w Udrzynku na stole stała herbata i domowy sernik. Przez dwie i pół godziny rozmowy nikt go nie tknął, choć wyglądał apetycznie. Renata wypaliła kilka papierosów. Na zdjęciu Bożena Sępkowska, matka Marcina z synową Renatą
W największym pokoju w domu Sępkowskich w Udrzynku na stole stała herbata i domowy sernik. Przez dwie i pół godziny rozmowy nikt go nie tknął, choć wyglądał apetycznie. Renata wypaliła kilka papierosów. Na zdjęciu Bożena Sępkowska, matka Marcina z synową Renatą I. Stańczak
Siedzą przy stole. Matka i żona zamordowanego Marcina. A między nimi ból. Nie do opisania.

Ból wyzierający nawet z przymkniętych oczu i ściekający łzami. Ból zaciśnięty w dłoniach. Ból wyrzucany z ust. Bo chcą powiedzieć o swoim bólu. Chcą o nim mówić zwłaszcza po tym, gdy wyczytały w prasie, jak ojciec jednego z oprawców Marcina, przewodniczący Rady Gminy w powiecie wyszkowskim, próbuje pomniejszyć winę swojego syna.

Bili go okropnie

- Rozumiem także jego ból, współczuję tej rodzinie, ale jak on może mówić, że jego syn nie jest winny morderstwa - dziwi się Bożena Sępkowska, matka Marcina. - A gdzie ten Piotrek wtedy był? Żeby nie on, Robert sam nie dałby rady. Musiał mu pomagać. I ta dziewczyna też. Dlaczego, jeśli to Robert mordował Marcina, żadne z nich nie krzyknęło: "Zostaw go! Przestań!" A teraz ojciec Piotrka opowiada, że on nie brał bezpośredniego udziału w morderstwie. I że rodzina jest w trudnej sytuacji. A w jakiej jest nasza rodzina? - pyta roztrzęsionym głosem matka Marcina.
Bliscy zgromadzeni przy stole ponuro milczą. Od kilku tygodni żyją wspomnieniami o zmarłym i drastycznymi doniesieniami o okolicznościach jego śmierci.
- Wzięli syna spod dyskoteki do samochodu. Od razu uderzyli go kijem - opowiada Bożena Sępkowska. - Potem jeździli kilkadziesiąt kilometrów po lesie, bez świateł. Prowadziła dziewczyna, a oni dwaj siedzieli cały czas na Marcinie. Bili go okropnie obaj. Na siedzeniu znaleziono ślady moczu syna. Bili go, bo nie chciał im podać pinów do kart bankomatowych, które miał przy sobie. Żeby go chociaż pobili i zostawili… Ale to był zwykły, zaplanowany mord. Przecież Piotrek wiedział, że nie jedzie z Robertem na wycieczkę. Umawiali się wcześniej przez telefon.
- Piotrek przyznał się tylko do tego, że przywiązał mężowi ręce do drzewa - wtrąca Renata, żona Marcina. - A przecież obaj z Robertem wrzucili go do rzeki. Wszyscy o tym zdecydowali. Nie wiadomo, może jeszcze żył, gdy wrzucali go do Bugu. Gdy pracownik detektywa Rutkowskiego pytał Piotrka w samochodzie, po aresztowaniu: "Chłopcze, czy ciebie przez ten tydzień sumienie nie gryzło? Mogłeś spać z tym?", Piotrek odpowiedział: "Nie, nie mogłem, gryzło mnie".
- I ta dziewczyna… Jakżeż ona mogła stać i patrzeć - nie może pojąć matka Marcina.
Jak długo było to możliwe rodzina starała się nie wierzyć w śmierć Marcina i winę oskarżonych.
- Jechałyśmy z Renatką do Ostrowi na komendę, gdy już było podejrzenie o morderstwo - wspomina Bożena Sępowska. - To nie może być prawda, szeptała synowa. Znali się przecież od lat, wychowywali w jednej wsi. I jak mogliby dziecku ojca w tak okrutny sposób odebrać? Sama wciąż sobie zadaję pytanie, dlaczego? Nad rzeką, gdy szukali zwłok Marcina, chciałam podejść do Roberta i zadać mu to pytanie. Dlaczego?! Ale ochrona nie pozwoliła się do niego zbliżyć.
- Ja bym go chyba do tego Bugu wrzuciła - daje upust emocjom Ewa Wujkowska, teściowa Marcina.
- W gazetach wyczytałam, że Marcin był gangsterem - Renata nerwowo zapala kolejnego papierosa. - Wkurwiłam się, za przeproszeniem, bo nie dość, że człowieka zamordują, to potem jeszcze głupoty o nim piszą.
Marcin Sępkowski miał przed laty kolizje z prawem. Razem z Robertem W. właśnie zapunktował wtedy w policyjnej kartotece.
- Aniołem to syn nie był, ale był młody, głupi. Opamiętał się - zapewnia matka. - Wyjechał do Anglii. Miał żonę i dziecko. Pracował, utrzymywał rodzinę. Zresztą, był taki czy owaki, jakie to usprawiedliwienie dla zbrodni?

Dlaczego tata nie dzwoni z nieba

Sześcioletni Daniel wciąż widzi w domu zapłakane twarze. I pyta o tatę. Nikt nie ma odwagi powiedzieć dziecku prawdy.
- Opowiadamy mu, że tata jest w niebie. Tata jest aniołkiem, zrobi samolot i przyleci - pocieszył się sam, bo nam nie starczyło już do tego siły - Renata ociera łzy.
- Potem przychodził i mówił, że sam zrobi helikopter, żeby do taty polecieć - Bożena Sępkowska płacze wraz z synową. - Babciu, pyta mnie, dlaczego tata dzwonił do mnie z Londynu codziennie, a teraz z nieba nie dzwoni. Dziecko nie wiem, nie wiem. Może musimy zdobyć numer telefonu i sami do niego zadzwonimy - kłamię i serce mi staje, gdy mu to mówię.
Renata opowiada jak poszła z synkiem nad rzekę, by zapalić znicz.
- Czy to grób taty, spytał. Zaprzeczyłam. Przypomniał sobie, że tu z tatą przyjeżdżał nad wodę - Renata znów usiłuje powstrzymać łzy. - Nawet nie można dziecku braku ojca wytłumaczyć, bo nie było pogrzebu.
- Jezu, żeby go można wreszcie pochować, to by człowiek to jakoś opłakał - wzdycha przez łzy matka Marcina. - Dusza by się nie błąkała. A tak, nie wiadomo gdzie on biedny jest. I nie wiem czy go znajdziemy. Jeśli nie żył, gdy go wrzucali do wody, to nie wypłynie. Chociaż twierdzili, że tętno mu biło, gdy sprawdzali. I mimo to razem zdecydowali, że do Buga...

Od jasnowidza do detektywa

Po zaginięciu Marcina, kiedy poszukiwania policji nic nie dawały, rodzina zwróciła się najpierw do jasnowidza Jackowskiego z Człuchowa. Potem do warszawskiej wróżki. Wreszcie do znanego detektywa Krzysztofa Rutkowskiego.
Jasnowidz, jak mówią, na podstawie zdjęcia i ubrania Marcina, po półtorej godzinie stwierdził, że widzi biały samochód i śmierć, zadaną przez bliskie bądź znane trzy osoby. Że było to w lesie, z którego potem ofiarę wywieziono. Narysował nawet mapkę. Ostrowska policja, jak twierdzi rodzina, te informacje zlekceważyła.
Wróżka trzy razy rozkładała karty i za każdym razem mówiła to samo: że Marcin jest mocno pobity i cierpi. I że jest koło niego blondynka.
Krzysztof Rutkowski nie zlekceważył tych informacji. Zebrał własne dowody. W pierwszych dniach stycznia, po dwudniowej akcji, doprowadził podejrzanych o morderstwo na policję (pisaliśmy o tym dokładnie w 2. numerze TO - przyp. red.)
Śledztwo jest w toku.
- I potrwa jeszcze pewnie długo, ponieważ trzeba zbadać dokładnie wiele dowodów i zarzutów - mówi matka Marcina.
Rodzina zamordowanego raz jeszcze zwróciła się do jasnowidza z Człuchowa. Z prośbą o pomoc w odnalezieniu ciała. Jackowski znów wymalował mapkę. Według jego intuicji ciało Marcina spoczywa na dnie rzeki, niespełna kilometr dalej od miejsca, gdzie kilka tygodni temu przerwano poszukiwania. Ale rzeka była skuta lodem. Dopóki nie ma ciała, nie ma głównego dowodu. Nie można sprawcom udowodnić mordu.
- Chciałabym, żeby ci przestępcy nie dostali mniejszych wyroków niż im grożą, bo jeśli się ciało nie odnajdzie, to jest taka możliwość - mówi Renata.
- Przebaczy pani?
- Nigdy... - szepcze Renata.
- Jest pani osobą wierzącą?
- Tak... - dodaje cicho.

Niezbędny akt zgonu

Znalezienie zwłok Marcina ważne jest nie tylko dla przebiegu sądowej sprawy. Jakkolwiek jest to straszne, ważne także dla najbliższej rodziny - dla żony i synka, którzy sami w tej chwili muszą mierzyć się z rzeczywistością. Rodzina dotychczas mieszkała w Anglii.
- Pracowałam dorywczo - mówi Renata. - To mąż utrzymywał rodzinę. W Polsce w tej chwili nic nam się nie należy, ani renta po mężu, ani nawet zasiłek dla mnie, jako dla samotnej matki, bo nie mam aktu zgonu Marcina. Oficjalnie wciąż jestem mężatką. O status samotnej matki mogę ubiegać się za pół roku. Za co mam żyć przez ten czas? - pyta bezradnie Renata, zdana w tej chwili na pomoc całej rodziny. Nawet odszkodowania za pogrzeb ZUS nie wypłaci rodzinie, jeśli nie znajdą ciała męża. Opieka społeczna zaproponowała jej 150 złotych zasiłku.
O pracy też trudno jej myśleć.
- Nie skończyłam szkoły, bo urodziłam dziecko, a zaraz potem wyjechaliśmy do Anglii - mówi młoda kobieta. - Chyba będę musiała tam wrócić, bo nie widzę tutaj dla nas szansy. Choć nie wiem, czy tam bez Marcina damy sobie z synkiem radę. Zresztą chciałabym, żeby syn chodził tutaj do szkoły.
Na życiową tragedię nakłada się dodatkowo dramat codzienności.

Trudno patrzeć sobie w oczy

Morderstwo pogrążyło nie tylko troje młodych, którzy dopuścili się zbrodni. Niewytłumaczalnej i bezsensownej, która zrujnowała życie nie tylko rodzinie Sępkowskich.
Rodzice Roberta W. wcale podobno nie wychodzą z domu. Stary ojciec robi im zakupy.
- Do szkoły w Przyjmach chodzą dzieci z rodzin oskarżonych - opowiada Ewa Wujkowska. - Koledzy zaczęli im dokuczać, choć przecież wiadomo, że ani one, ani rodzice nie są winni tego, co się zdarzyło. Która matka czy ojciec potrafiłby sobie coś takiego wyobrazić.
Wujkowscy mieli na początku roku wyprawiać synowi wesele.
- Wszystko zostało odwołane. Jakby bomba w nas trzasła - mówi matka Renaty. - Całe życie się zmieniło. Choć wszyscy dookoła współczują, trudno się w tej tragedii pozbierać.
Sępkowskim jeszcze trudniej. Ich sąsiedzi raczej omijają, przerażeni tym, co się stało. Może nie wiedzą jak się zachować, jak pocieszyć, jakich słów użyć, by złagodzić ból. Sępkowscy to rozumieją. Żal mają do proboszcza, że gdy z kolędą po wsi chodził mówił, że wychowałby i Roberta, i Marcina.
- Do nas przyszedł wikary, powiedziałam mu, że gdyby proboszcz tu przyszedł, tobym z nim porozmawiała, ale nie było proboszcza w tym roku - mówi Bożena Sępkowska.

Najtrudniejsza jest noc

- Jadę z nim. Nikt go nie widzi, tylko ja. On siedzi obok mnie, na drugim siedzeniu. Jedziemy przez las. Pokazuję mu te miejsca. Mówię, patrz Marcin, tu cię pobili, tu cię udusili. Dojeżdżamy do rzeki. Tu zostałeś wrzucony do wody. On nic, tylko siedzi taki uśmiechnięty. Taki jak był zawsze... Taki mi się śni. Ale ja przecież nie mam prawa jazdy. I jego też nie ma - płacze Renata. - W dzień można wytrzymać, bo się rozmawia, choć też wciąż o nim. Ale jak tylko zamknę oczy, wciąż widzę wszystko, co mogło tamtej nocy się wydarzyć.
Nie zasypia bez tabletek. Brat cioteczny, wiedziony współczuciem, powiedział jej, żeby tak Marcina nie opłakiwała, bo jego duszy jest wtedy źle.
- Ale ja czuję, że mój mąż jest wciąż ze mną i mi pomaga - po twarzy kobiety spływają łzy.

Komentuje ksiądz Jacek Czaplicki profesor Seminarium Duchownego w Łomży: - Nie odniosę się ani do kwestii prawnych, ani innych związanych z sytuacją rodziny. Ci ludzie są parafianami. Jeśli mam komentować ich sytuację, mogę to robić tylko w tych kategoriach. W tak małych miejscowościach ksiądz jest autorytetem dla lokalnej społeczności. Po takim wydarzeniu, jakie miało miejsce w tej wsi, rodzina przyżywa dramat, ma również kłopoty natury psychologicznej i tu opieka duszpasterska jest wręcz nieodzowna. Ksiądz powinien spotykać się z nimi i wspierać ich duchowo. Kapłan nie może im pomóc, bo są pogrążeni w bólu, ale ważne jest nawet milczące towarzyszenie. Chodzi o obecność, duchowe towarzyszenie. Tak było zawsze w Kościele, tak robił to św. Franciszek z Asyżu. Kościół jest dla nas azylem. Ewangelia jest dla nas lekiem duchowym.
Kiedy przyjdzie na to czas, być może kapłani powinni szukać kontaktu z dobrym psychologiem. Współpraca psychologa i duchownego we współczesnym Kościele jest pożądana. Takiej samej opieki ze strony duszpasterzy powinny doświadczać rodziny osób winnych morderstwa. Ich sytuacja psychologiczna jest również trudna. Te rodziny mają do siebie żal i będzie on trwał przez pokolenia. Za wcześnie mówić dzisiaj o próbach pojednania, bo to wszystko jest za żywe. Natomiast nie wiem co powinni robić sąsiedzi, nie ma dobrej odpowiedzi, postawiłbym tu na pomoc duszpasterzy. Rola kapłana we współczesnym świecie się zmienia. Ma on być duchowym przewodnikiem a nie tylko administratorem parafii.

Prokurator o śledztwie

O postępy w śledztwie dotyczącym morderstwa zapytaliśmy Krystynę Świderską, prokurator rejonową w Ostrowi Mazowieckiej: - W śledztwie dotyczącym morderstwa Marcin Sępkowskiego prokuratura dysponuje już większością dowodów. Wciąż nie mamy ciała ofiary przestępstwa. Jego odnalezienie uniemożliwia gruba pokrywa lodowa na Bugu. Gdy tylko lód stopnieje, poszukiwania zostaną wznowione. Czy odnalezienie ciała jest niezbędne do skazania za zabójstwo? Nie. Istnieje wprawdzie obiegowa opinia wśród prawników, że jak nie ma ciała, to nie ma zabójstwa. Znalezienie ciała jest oczywiście niezbędne do wyjaśnienia wszystkich okoliczności zbrodni. Nie jest jednak warunkiem koniecznym do ukarania sprawców.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki