Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłości naszych Czytelników - sprawdź kto wygrał weekend w SPA - cz. I

sxc.hu
sxc.hu
36 historii miłosnych wpłynęło na nasz konkurs.

Czytelnicy opowiedzieli nam o wielkim uczuciu, które zaowocowało założeniem rodziny, o porywach serca, które okazywały się być chwilowym zauroczeniem, o bolesnych rozstaniach. Wszystkie historie z uwagą przeczytaliśmy, za wszystkie naszym Czytelnikom dziękujemy.
Niżej drukujemy te, które postanowiliśmy nagrodzić. Przyznaliśmy jedną nagrodę główną i pięć równorzędnych. Z autorami skontaktujemy się telefonicznie.

Rozstania i powroty - nagroda weekendowy pobyt w SPA

To był 2011 rok. Pierwszy weekend czerwca zapowiadał się ładnie. Nie dziwiło mnie to, ponieważ utarło się w przyrodzie, że na dni zjazdów absolwentów pogoda jest zawsze łaskawa. Uczestniczyłam już w kilku takich zjazdach, obserwowałam radosne spotkania, spontaniczne uściski, całusy w powietrzu i całą uroczystą podniosłość tych imprez. Ten zjazd miał być szczególny - pierwszy raz miałam być nie gościem, lecz absolwentką. (…). Tyle lat już minęło od matury (40), wszyscy z tamtego czasu gdzieś zapodzieli się, zresztą uprzytomniłam sobie, że właściwie nie byłam z nikim zaprzyjaźniona tak po pensjonarsku, że nigdy nie oczekiwałam końca wakacji i spotkania ze szkolnymi koleżankami. Moje życie toczyło się w innej przestrzeni, w małej wsi daleko od powiatu, wśród wiejskiej młodzieży i niewymyślnych, ale jakże miłych rozrywek. Nie musiałam pracować w gospodarstwie, więc dni schodziły na czytaniu i opalaniu się pod gruszką, a wieczory - wieczory to był czas różnych psot. W niedzielę prawie zawsze była zabawa, niekoniecznie w pobliskich wsiach.
Czemu teraz o tym piszę? Miało być o zjeździe, o miłości. Tak, to On, a właściwie chęć bycia z Nim, nakłoniły mnie do wysłania zgłoszenia na zjazd.
Przełom lat 60. i 70. - Janek był w maturalnej klasie, ja w o rok młodszej. Twierdzi, że wtedy zakochał się we mnie, że nawet pożyczył ode mnie podręcznik literatury okresu romantyzmu, że wypatrywał mnie na korytarzach szkoły, że chciał się ze mną umówić, lecz brakowało mu odwagi. Po swojej maturze zaprosił mnie na lody, ale nie poszłam, sama dzisiaj nie wiem, czemu. Po wakacjach, kiedy byłam w ostatniej klasie, zaczęły przychodzić listy z Warszawy - Janek był studentem politechniki. Wtedy wszystko stało się jasne, ale - nie byłam zainteresowana. W wakacje przyjechał do mojej wsi chłopak "ze świata". Dziewczyny potraciły głowy - wiadomo, "świeża trawa bydełko cieszy". Nie była to jednak historia jak z "Czerwonych korali" Brathanków - inne czasy, inne dziewczyny, inni chłopacy. Całą maturalną klasę otrzymywałam listy nie tylko z Warszawy, ale i ze Śląska. Tak minął rok - w maju matura, w czerwcu wyjazd na Mazury z towarzystwem mojego Ślązaka, dramatyczne rozstanie z nim - nie wiem, jakim cudem w lipcu pomyślnie zdałam egzamin na uniwersytet. Zaczęło się studenckie życie. Miałam wesołe, a może nawet hulaszcze towarzystwo. Nie, nie - proszę nie wyobrażać sobie zbyt wiele - inne czasy… Gdybym wówczas na warszawskiej ulicy spotkała Janka, może życie potoczyłoby się inaczej.
No cóż, nie myślałam wtedy o Nim, Warszawa to duże miasto, a i przypadek nie pomógł.
Przypadek zetknął nas po około 15 latach. Ja byłam "panią profesorką" w jednym z miast dawnego województwa ostrołęckiego, On w sąsiednim województwie szefował dużemu przedsiębiorstwu. Kilka lat trwało nasze kradzione szczęście. Janek miał rodzinę, ja byłam wolna. Spotykaliśmy się na krótko, na kilka godzin. Oprócz spotkań były jeszcze listy i to one były głównym nośnikiem naszej miłości. W nich zamykało się wszystko - ciąg dalszy niedokończonych rozmów, żal do losu, że właśnie tak, a nie inaczej, nasze nierealne plany i nadzieje. Mieliśmy wielkie marzenia o dalekich podróżach, o obcych miastach, i koniecznie o Wenecji. To miasto bylo obsesją Janka. Często w rozmowie padały słowa "Gdybyśmy pojechali do Wenecji..." albo "Kiedy będziemy w Wenecji..." Pojechał sam, już po rozstaniu. Na przysłanej kartce napisał, że jego marzenia spełniły się w 50%, że Wenecja beze mnie jest pusta i smutna. Ale na razie jeszcze byliśmy razem, chociaż w różnych miastach. Po pewnym czasie poczułam rozgoryczenie - nie mógł być przy mnie wtedy, kiedy najbardziej potrzebowałam jego obecności. Nie stawiałam ultimatum: rodzina albo ja, ale zaproponowałam rozstanie na 10 lat, a potem - zobaczymy.
Mijały wyznaczone lata. Wydawało mi się, że już zapomniałam, że już wszystko poukładałam sobie, gdy znowu, teraz już nie przypadkiem, ale świadomie z obu stron, postanowiliśmy kontynuować naszą zażyłość. Bodźcem ku temu stał się zjazd absolwentów, na który Janek chciał pojechać i prosił, abym mu towarzyszyła. Chcieliśmy przywołać niebyłe zdarzenia sprzed 40 lat. Miało być tak, jak za naszych licealnych dni. I było - piękniej. Zaczęliśmy nowy rozdział naszej historii bez happy endu, i w ogóle bez końca. Siedząc obok niego w drodze powrotnej, podając mu okulary na zmianę, rozwijając cukierki uświadomiłam sobie, ile pięknych rzeczy nie dokonało się - ile pór roku, ile spacerów, ile kawy nie wypitej razem, ile lodów nie zjedzonych . . . Doznałam poczucia ogromnej straty i to uczucie nie opuszcza mnie do dziś. Może dlatego tak skrupulatnie gromadzę zdjęcia, kamyki, liście z miejsc, w których bywamy razem. Udało nam się jesienią zobaczyć Wenecję. Spędziliśmy tam tydzień, który traktujemy jako zadośćuczynienie za wszystkie lata przeżyte osobno. W dzień zwiedzaliśmy zabytki, pływaliśmy gondolami i waporetto, piliśmy kawę z malutkich filiżanek, a wieczorami brodziliśmy nad kanałami, paliliśmy papierosy na miniaturowych skwerkach wśród oleandrów, słuchaliśmy śpiewu mężczyzn w białych koszulach. Z butelką wina wracaliśmy do pensjonatu, sączyliśmy wino i rozmawialiśmy albo milczeliśmy prawie do wczesnego świtu. Pewnie to była jedyna nasza podróż i pozostanie naszą wielką radością i wspaniałym wspomnieniem.
Ubogi jest ten nasz zbiór pamiątek, ale tym bardziej cenny. I tylko czasami przemyka gorzka myśl o tym, co stanie się z naszymi skarbami, gdy już odejdziemy na drugą stronę cienia. Nie mamy komu przekazać pamiątek, nie mamy komu powierzyć naszej love story.

ABSOLWENTKA

Życzę Ci jak najlepiej...

o nie będzie historia wielkiej miłości z napisem końcowym "HAPPY END". To będzie historia wielkiego uczucia, któremu zabrano szansę na pełny rozwój. Wielkiego uczucia młodej kobiety, która, pisząc to, płacze, bo nie potrafi poradzić sobie z tym, co się stało. Nie potrafi poradzić sobie z tym, że mężczyzna, którego w tak krótkim czasie tak mocno pokochała, zostawił ją.
To był początek grudnia. Poznali się na jednym z portali randkowych. Wymienili kilka wiadomości i umówili się na spotkanie. Spotkanie zaowocowało kolejnym i kolejnym. Za chwilę przyszły święta Bożego Narodzenia. Mężczyzna odwiedził w nie kobietę w jej rodzinnym domu. Poznał najbliższych. Szybkie tempo, ale gorące uczucie i stała tęsknota za sobą tego wymagały. Tęsknota, bo on żył tam, a ona tu. Spodobał się jej na tyle, że zdecydowała się na związek na odległość, pomimo wszelkich trudności. Wiedziała, jak to jest, bo już była w takim związku. On też. On też wiedział. Ale z góry założył, że się nie uda. Nie zaangażował się tak, jak ona. Już nie przyjeżdżał co tydzień, żeby się spotkać. Bo praca. Bo zła droga. Bo inne zobowiązania. Ona rozumiała. Nie obrażała się. Nie było kłótni i awantur. Cieszyła się, że pomimo długiej rozłąki nadal utrzymują ten kontakt, chociaż telefoniczny.
Pewnego wieczoru powiedział, że zastanawia się nad nimi. Czy to ma sens? Bo on teraz tak prędko nie przyjedzie do niej. Bo szkolenie. Bo dodatkowy kurs. Ona znowu wszystko rozumiała i tłumaczyła, że dadzą radę. Że tęskni i to bardzo, ale wytrzymają. Ona miała wtedy egzaminy na uczelni, dużo nauki, pisanie pracy licencjackiej. (…) Jednak ta rozmowa coś obudziła w jej intuicji. (…) Śniło się jej, że zostawił ją, bo za rzadko się spotykają i dla niego jest za mało seksu. Następnego dnia po tym śnie zadzwonił. Powiedział, że powinni sobie odpuścić. Że to nie ma sensu. Że on już był w takich związkach i nigdy nie wychodziło, więc teraz też na pewno nie wyjdzie. On podjął taką decyzję za nich oboje. Za nią też. Za nią, która go kochała, której na nim zależało. Słuchała tego, co on mówił i płakała. Zaoferował przyjaźń, żeby spotkać się co jakiś czas i wypić kawę. Cóż mogła mu na to odpowiedzieć? Zapytała podniesionym głosem, jak on sobie to wyobraża? Że zakochana w nim dziewczyna będzie ot tak po prostu od czasu do czasu spotykać się z nim na kawie? Odparł, że nie chce palić mostów. Teraz ona żałuje, że nie zapytała go na odchodne, z iloma były kobietami przyjaźni się. Chociaż, nie musiała pytać. Znała odpowiedź.
Wypłakała się przyjaciółce, wypłakała się siostrze. Potem do niego zadzwoniła, już spokojna. Próbowała przekonać, żeby jednak spróbował, żeby się nie poddawał. Prowadziła 20 minutowy monolog, po czym on odparł, że już nie zmieni zdania, a poza tym nie może teraz o tym z nią porozmawiać, bo nie jest sam. Obiecał, że zadzwoni, jak znajdzie chwilę i spokojnie porozmawiają. Mijają trzy tygodnie. Nie zadzwonił.
Ją najbardziej zabolało to, że podjął decyzję za nich oboje. Że zadecydował o jej życiu za jej plecami. Że nie docenił tego, jak ona go kocha, jak ważny jest dla niej. Nie docenił tego, że ona była gotowa na to, aby zmienić swoje życie dla niego, aby mogli być razem. Ona nadal nie rozumie jego decyzji, bo jego oczy nie kłamały, gdy ją przytulał przed odjazdem do siebie w święta. Takie spojrzenie, gesty i uśmiech mówią wiele. Nie potrzeba wtedy słów. Ale on z tego wszystkiego zrezygnował.
Najgorsze jest to, że ona nadal go kocha. Że poleciałaby do niego jak na skrzydłach, gdyby teraz zadzwonił i powiedział, że żałuje tego, co powiedział, że chce z nią być. Ona zrobiłaby dla niego wszystko. I wierzy w to, że po prostu się pogubił i potrzebuje czasu, aby dojrzeć do takiego związku. Może ona tym robi sobie krzywdę, ale czeka na niego. Bo prawdziwa miłość kobiety nie mija z zachodem słońca. Nie ulatnia się, gdy są trudności. Te trudności powodują, że ta miłość staje się jeszcze bardziej wielka i dojrzała.
Może on to przeczyta. Może utożsami się z tą historią i zadzwoni do niej. Może zrozumie, jak bardzo skrzywdził ją swoją decyzją. Może… Jeśli nie, to ona będzie mu życzyć jak najlepiej w życiu. Żeby spotkał w nim kobietę, która pokocha go tak mocno, jak ona. Będzie mu życzyć, żeby docenił ją tak mocno, jak nie docenił jej.

JOANNA

Zeswatała ich ... skrzynka na listy - nagroda zabieg, ufundowany przez Medical Day Spa w Ostrołęce

Swojego męża poznałam na początku grudnia 2006 roku. Zaś sposób w jaki go poznałam był dość niecodzienny.
Wszystko zaczęło się od mojej siostry. Podczas jednej z wspólnych rozmów wspomniała o pewnym chłopaku, który pracował niedaleko jej pracy i czasami zamieniali ze sobą parę słów. Uważała, że Sławek (tak na imię ma mój mąż) jest miłym i sympatycznym mężczyzną. Zachęcona opowidaniem siostry, już kilka dni później zjawiłam się w tym właśnie sklepie, w którym pracował Sławek. Był to sklep budowlano-metalowy i Sławek pracował tam jako sprzedawca. Powitał mnie wysoki brunet z brązowymi oczami i sympatyczną aparycją. Nie była to może miłość od pierwszego wejrzenia, ale pojawiła się fascynacja i chęć poznania go lepiej. Po kilku dniach zjawiłam się ponownie - pod pretekstem zakupu skrzynki na listy. Poprosiłam go o radę a Sławek, jak przystało na profesjonalistę, przedstawiał mi wady i zalety każdego rodzaju skrzynek na listy. Gdy już zdecydowałam się na odpowiedni model, zapytałam czy nie mają takiej skrzynki w kolorze brązowym. Na moje szczęście akurat takiego koloru nie mieli na stanie. Wykorzystując sytuację, napisałam na kartce swój numer telefonu i podałam ją Sławkowi, prosząc o to, by mógł zadzwonić do mnie jeżeli będzie miał już na stanie wybraną przeze mnie skrzynkę. Sławek lekko się zdziwił tym, że dałam mu swój numer telefonu, ale wziął karteczkę i obiecał, że oddzwoni. Miałam szczerą nadzieję, że Sławek zrozumie moje intencję i zadzwoni do mnie, ale już nie w sprawie skrzynki na listy.
Przez kilka dni siedziałam jak na szpilkach, ponieważ mój telefon milczał, aż któregoś wieczoru otrzymałam wyczekiwany telefon. Sławek zadzwonił by zapytać czy miałabym ochotę spotkać się z nim w mieście. Oczywiście zgodziłam się i umówiliśmy się już na najbliższy weekend. Na naszej pierwszej randce poszliśmy na kawę do pobliskiej kawiarni. Sławek okazał się być bardzo miłym mężczyzną, lecz trochę małomównym, więc to głównie ja mówiłam. Jednakże to go nie zniechęciło i zaraz po pierwszym naszym spotkaniu umówiliśmy się na kolejne. Spotykaliśmy się jak tylko pozwalał nam na to czas. Jeszcze tego samego roku Sławek spędził ze mną i moją rodziną pierwsze święta Bożego Narodzenia, na których został potraktowany już jako członek rodziny, a mój chrześniak bez żadnego zażenowania zaczął go nazywać wujkiem.
11 lutego 2007 roku Sławek poprosił mnie o rękę, co było wielkim dla mnie zaskoczeniem, ponieważ nie spodziewałam się takiego szybkiego obrotu sytuacji. Jednakże był dla mnie najszczęśliwszym dniem na świecie. Pół roku później, w dniu swoich urodzin razem ze Sławkiem przysięgaliśmy sobie miłość i wierność przed ołtarzem w obecności naszej rodziny i przyjaciół. Dwa lata od naszego ślubu na świat przyszła nasza kochana córeczka Izabelka. Każdy dzień przynosi nam coraz więcej niespodzianek, ale jesteśmy razem i tworzymy szczęśliwą, kochającą się rodzinę. A skrzynka wisi do dziś na bramie i przypomina nam nasze pierwsze spotkanie.

KASIA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki