Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miłości naszych Czytelników - część II

Magda Mrozek
Przeczytaj nagrodzone historie.

Chcę, żeby zawrócił czas - nagroda podwójne zaproszenie na 25-lecie Cezarego Pazury

Późny piątkowy wieczór. Mimo zmęczenia, humor mi jednak dopisuje, bo przecież jutro weekend. Miał mnie odwiedzić jeszcze Paweł…, ale już nie przyjdzie. Siadam więc do komputera, po sprawdzeniu poczty loguję się na portalu społecznościowym. Miliony osób próbują się poznać. Nigdy w to nie wierzyłam, zawsze wchodziłam tu dla zabawy, zabicia czasu. Standardowa procedura nawiązywania kontaktu też mnie już nudziła. Najpierw ktoś oglądał twoje fotki, a następnie zaczynał II etap. "Cześć mam na imię Kamil. Bartek. Marek, Artur… itd." I tak do znudzenia… Seria zawsze tych samych pytań… "Czym się zajmujesz, gdzie mieszkasz. itp. Ale o czym tu pisać w nieskończoność… Ludzie chyba nie są stworzeni do życia w wirtualnym świecie.
Środek tygodnia odwiedzam portal już chyba z przyzwyczajenia. Ktoś mnie zaczepia, ja nie odpisuję. Znowu mnie zaczepia… i znowu. Dla świętego spokoju zerkam na jego profil. Zdjęcia niespecjalne, 14 lat starszy i namolny. Nie mam ochoty odpisywać do faceta jak podejrzewam już "po przejściach". Dokucza mi, dogryza. Tak mnie to zdenerwowało, że zaczynam się z nim kłócić… Klawiatura chyba zaraz popęka. No nie wierzę, ten "ktoś" doprowadza mnie do białej gorączki dosłownie po kilku minutach patrzenia w monitor.
Godzina 1.00 albo 2.00 styczniowej nocy, a my z Michałem (bo tak miał na imię) nadal piszemy.
Koniec stycznia… gdyby nie budzik za nic nie wstałabym do pracy. Słyszę jego oddech i lekkie pochrapywanie w słuchawkach. Zasnęliśmy jak zawsze na skype.
Wyłączam pospiesznie komputer, ubieram się a moje "wirtualne kochanie" dopiero dzwoni żeby sprawdzić czy nie zaspałam. Pierwsza sobota lutego, jadę zestresowana na egzamin. W słuchawce mówisz mi, że wierzysz we mnie.
Godzinę później życie już było inne. Włączam komórkę i czytam wiadomość od ciebie:
"Jestem na Zachodnim - czekam.". Myślałam, że upadnę. Ubrana na biało-czarno w okularach na nosie… wyglądam koszmarnie. A jednak dojeżdżam na dworzec, dzwoniąc do ciebie na komórkę - mijamy się w drzwiach. Dwójka szarych ludzi bez słowa chwyta się za ręce, już jesteśmy razem. Już jesteś przy mnie. Miałeś rację - te 450 km to nie bariera. Spędzamy pierwsze dwie godziny w centrum handlowym. Jesteś taki sam… tylko zdjęcie kłamało… jesteś śliczny. W prezencie dałeś mi kinder niespodziankę i kamerkę. Mam ją do dzisiaj. Tylko już nie jest używana w tym celu co kiedyś. Dzisiaj zdobi mój pokój. Jest niczym drogocenny antyk.
14 lutego - jedziesz do mnie z prezentem na walentynki. Płyta CD z muzyką, której nie słucham. Wtedy wrzuciłam ją w kąt, teraz ukryłam ją w moim pudełku wspomnień. Czasami staram się wyłuskać z niej Twój zapach, ale ona jest na tyle wredna, że śmierdzi tylko nowością.
Marzec - budzisz mnie wstając rano do pracy. Tak mi bardzo smutno, że jutro już muszę wracać do domu. Czeka na mnie praca, dom i… Paweł.
I znowu tydzień, albo dwa zanim się zobaczymy. Wiesz, kiedyś kupiłam Twoje perfumy, żeby czuć cię w każdym momencie. Dzisiaj musiałam je wyrzucić - bo inaczej pokłoniłby mi się zakład psychiatryczny. Dzisiaj już muszę o Tobie zapominać.
Kochałam te piątki, kiedy po pracy pakowałam walizkę, peron nr 5, dworzec Zachodni.
Za 3,5 godziny przywitasz mnie jak zawsze…. Za 3,5 godziny świat będzie należał do nas… A ty zegarze - STÓJ!!!!
A kiedy już nadszedł czerwcowy dzień, w którym odkryłeś jak bardzo mnie kochasz, w którym przyjechałeś po mnie… bo przecież nie można żyć na zawsze w odległości tych 450 km… nie potrafiłam zostawić wszystkiego… Nie potrafiłam.
Dzisiaj już jestem gotowa. Wiem, że warto byłoby zaryzykować, choćby nawet nasz związek miałby trwać tylko miesiąc, rok lub dwa. Dla takich wspomnień WARTO!!!
Już jest za późno. Bo widzisz za kilka miesięcy wychodzę za mąż. To jednak nie wiem dlaczego, ale podświadomie chcę, żebyś zawrócił czas…
Anna

M - jak miłość - nagroda kolacja dla dwojga, ufundowana przez restaurację Pasta Rica w Ostrołęce

Po wyjściu z wojska wróciłem do pracy do zakładu, w którym poprzednio pracowałem. W styczniu 1967 roku miałem wypadek przy maszynie, wskutek czego zostałem inwalidą (utraciłem prawą rękę). Po sześciomiesięcznej przerwie wróciłem do pacy. W tym czasie zwróciłem uwagę na dziewczynę, wywarła na mnie duże wrażenie. Pracowała w tym samym zakładzie i prawie codziennie spotykaliśmy się przyodbijaniu kart zegarowych. Patrzyłem na nią z myślą, że to będzie moja dziewczyna. Przy każdym spotkaniu drżało mi serce. W tym czasie spotykałem się z dziewczyną i jak się dowiedziałem, była dobrą koleżanką Ewy. Po jakimś czasie moja dziewczyna powiedziała mi, że jesteśmy zaproszeni do Ewy. Bardzo mnie to ucieszyło. W mieszkaniu Ewy nie spuszczałem jej z oczu, serce biło mi coraz mocniej. Przed wyjazdem do sanatorium odwiedziłem ją jeszcze, umówiliśmy się, że odwiezie mnie na dworzec. Na dworcu przed odjazdem pociągu, dałem jej do zrozumienia, że bardzo mi się podoba i że zakochałem się. Oznajmiła mi, że ja również przypadłem jej do gustu.
Po przyjeździe z sanatorium zaczęliśmy się spotykać. I właśnie wtedy zrozumiałem, że bez niej nie będę mógł żyć. Przyjechała do niej jej mama i przez dwa tygodnie próbowała wyperswadować córce, że miała złamane życie z inwalidą. Spotykaliśmy się wówczas w pracy, a po południu czasem w mieście - ukradkiem. Mimo tych problemów, jakie stworzyła jej mama, nie myśleliśmy o rozstaniu.
Po wyjeździe jej mamy, miłość moja stawała się coraz gorętsza, spotykaliśmy się codziennie przez pół roku. Po tym okresie chodzenia ze sobą zaproponowałem jej małżeństwo, prosząc żeby mocno zastanowiła, ponieważ jestem po wypadku i życie ze mną będzie trochę trudne.
Po kilu dniach spotkaliśmy się na decydującą rozmowę, Ewa zgodziła się na małżeństwo i wypowiedziała słowa, które pamiętam do dziś: "najważniejsze, żeby nam było ze sobą dobrze, ręce są człowiekowi potrzebne, ale najważniejszy jest rozsądny sposób podejścia do życia".
Ustaliliśmy datę ślubu. Teraz najważniejszą sprawą było przekonanie jej rodziców. Z mieszanymi uczuciami pojechaliśmy do jej rodzinnego domu. Nie miałem najmniejszej ochoty tam jechać. Tata jej zaczął opowiadać, że z inwalidą bez ręki nikt nie może być szczęśliwy. Strasznie się tym zdenerwowałem i odjechałem z tego domu nic nie mówiąc. Pomimo niezadowolenia, rodzice przyjechali na nasze wesele, które urządziłem sam w domu moich rodziców. Po ślubie żona zaczęła mnie mobilizować, żebym poszedł do technikum zaocznego. Obawiałem się, że będę miał problemy z pisaniem lewą ręką. Zacząłem od alfabetu, pisząc codziennie wszystkie litery, a później pisałam całe wyrazy. Po pół roku zacząłem uczęszczać do technikum. W tym czasie, po 16 miesiącach małżeństwa urodził się nam syn. Nazwaliśmy go Marek, na M - od słowa miłość. Po trzech latach urodziła nam się córka. Nazwaliśmy ją Małgorzata, i znów na M - od słowa miłość.
Ukończyłem technikum, dyrekcja zakładu pracy awansowała mnie na stanowisko kierownika. Obecnie jesteśmy już na emeryturze. Moja miłość nie wygasła do chwili obecnej. Wciąż mam do niej duży szacunek za jej dobroć. W tej chwili syn ma 43 lata, córka 40. Ciągle dzieciom daję za przykład moją kochaną żonę, a ich matkę - jak potrafi być dobra i kochająca. Nasza miłość nauczyła mnie wierzyć w ludzi i samo życie.
Andrzej

Miłość zakiełkowała w szpitalnej poczekalni

nagroda
zabieg kosmetyczny w CSU Vernis w Ostrołęce i sesja fotograficzna, wykonana przez Adama Wołosza

Paulina chodziła do równoległej klasy, przeciętna, cicha dziewczyna, nie skupiała na sobie większej uwagi. Miała kilka koleżanek, jednak w szkole przez większość czasu widywałem ją samą na przerwach. Z resztą nie starałem się nawet zrozumieć dlaczego, Paulina po prostu nie była w moim typie. Minęło gimnazjum, szkoła średnia, a ja ciągle szukałem tej jedynej. Mimo że nigdy nie narzekałem na brak zainteresowania, to tak naprawdę ciągle byłem sam. Drugiej połówki najbardziej brakowało mi, podczas jakichś rodzinnych uroczystości, gdy to wszyscy zjeżdżali się całymi rodzinami, a ja? Ja nadal, siedząc za stołem podczas rodzinnego obiadu nie miałem kogo wziąć za rękę. Pewnej soboty, umawiając się na spotkanie z kolegami, chciałem wziąć ze sobą jakąś koleżankę, by znów nie czuć się samotnym. Zadzwoniłem do Moniki, koleżanki z pracy. Byłem pewien, że niedługo ta przyjaźń przerodzi się w coś więcej. Przynajmniej wszystko było na dobrej drodze. Monika zawsze i wszędzie prezentowała się jak bogini. Długie, czarne, kręcone włosy, brązowe oczy, filigranowe kształty i ten styl ubierania, który wszystkich facetów przyprawiał o zawrót głowy. Niestety moich kolegów także. Tego wieczoru, Monia sporo już wypiła. Wpadłem na pomysł, że odwrócę jej uwagę od alkoholu, zapraszając ją do tańca. Odmówiła, uzasadniając to tym, że jest już zmęczona. Pomyślałem - ok, potańczę sam, choć miałem cień nadziei, że tło łagodnej muzyki i chwila sam na sam zbliży nas do siebie. Z parkietu wróciłem po ok. 10 minutach. Nie wierzyłem własnym oczom. Mój najlepszy kumpel i Monika. Razem w czułych objęciach. W głowie miałem tylko jeden cel- jak najszybciej opuścić ten lokal. Pospiesznie szukając swojej kurtki, zorientowali się, że wychodzę. Wybiegli za mną oboje, ale nic z tego. Nie zamieniłem z nimi ani słowa.
Kolegę z czasem zrozumiałem. Śliczna dziewczyna, która wyraźnie daje mu do zrozumienia, że tej nocy ma ochotę się zabawić. Któżby nie skorzystał? A ona? Szybko poszła w zapomnienie.
Wracając z feralnego spotkania, postanowiłem jechać okrężną drogą. Tak, by do domu wrócić jak najpóźniej. Pokonując kolejne kilometry, zauważyłem jak ktoś z oddali próbuje mnie zatrzymać, na oślep machając rękami. Zatrzymałem się. Dziewczyna była chyba w ostrym szoku, bo nie zdołała wykrztusić z siebie ani słowa. Popatrzyła tylko na mnie, jakby znała mnie już wcześniej i ku mojemu zdziwieniu wzięła za rękę. Pobiegliśmy razem około 300 metrów dalej. Na miejscu okazało się, że ona i jej mama miały wypadek. Prawdopodobnie, ktoś w nie uderzył i uciekł. Wtem usłyszałem: "Mariusz, nigdzie nie mogę znaleźć swojego telefonu. Zadzwoń, proszę na pogotowie". Oniemiałem, ale szybko zadzwoniłem po pomoc. Po około 20 minutach wspólnie czekaliśmy na diagnozę. Dziewczyna była zbyt zdenerwowana, bym mógł zapytać skąd mnie zna. Przytuliłem ja tylko, bo cóż więcej mogłem zrobić, by ukoić ją w bólu? Po chwili wyszedł lekarz. Powiedział: "Pani Paulino, Pani mama jest pod kontrolą, jej stan jest stabilny, ale musi zostać przez pewien czas pod naszą opieką. Tymczasem mogą Państwo wracać do domu". Pani Paulino? Zaraz, zaraz. Przecież to nie może być ona- pomyślałem. Owszem, była trochę podobna do tej, którą znałem z gimnazjum, ale żeby zmienić się aż tak?! Wtedy dokładniej jej się przyjrzałem. Mimo rozmazanego od łez makijażu, wyglądała urzekająco. Biła od niej świeżość, subtelność i niezwykła delikatność. Uspokojona słowami doktora, powiedziała, że obie zawdzięczają mi życie. Zapytała też, czy pamiętam ją ze szkoły. Wtedy wiedziałem już, że to na pewno ona. Tę noc spędziliśmy razem. W przyszpitalnej poczekalni przegadaliśmy razem kilka godzin. Przez następne dni, do szpitala jeździliśmy oboje, a przez te wydarzenia zżyliśmy się ze sobą tak bardzo, że obecnie nie wyobrażam sobie bez niej życia. Dziś wiem, że jej mama mnie uwielbia, a Paulina… kocha. Zresztą ja ją też.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki