Wszystko wskazuje na to, że niemowlę zostało porzucone. Pasażer pociągu relacji Warszawa-Ostrołęka znalazł je zawinięte w kocyk. Biało-różowe zawiniątko leżało spokojnie w toalecie pociągu jadącego z Warszawy do Ostrołęki. Było dwadzieścia minut po dziesiątej w okolicach stacji Przetycz. Pracownicy PKP natychmiast wezwali policję. Maleństwo trafiło do wyszkowskiego szpitala. Miało na sobie dwa kaftaniki, biały i kolorowy, kolorowe śpioszki oraz dwie białe czapeczki. Ubranka były mocno zużyte, ale czyste. Niebieskookim chłopczykiem znalezionym w pociągu natychmiast zaopiekowali się lekarze. Maluszek był zdrowy, zadbany - według ustaleń lekarzy miał jakieś cztery, pięć dni. Opiekujący się nim personel nazwał chłopczyka imieniem Mateusz. Noworodek najprawdopodobniej urodził się w domu. Z oględzin malucha wynika, ze poród nie odbył się w szpitalu, ale przebiegał bez komplikacji. Wiele wskazuje na to, że matka dziecka już wcześniej rodziła dzieci. Fakt, że dziecko było owinięte w koc i miało na sobie dwa kaftaniki, wskazuje zdaniem policji na to, że matka świadomie porzuciła noworodka i przygotowała go, by się nie wyziębił.
Gdzie jesteś mamo?
Policji nie udało się dotąd ustalić w jakich okolicznościach znalazło się ono w pociągu jadącym z Warszawy Zachodniej do Ostrołęki. - Może wstydziła się dziecka, a może miała jakieś osobiste kłopoty, może to bieda, a może skomplikowana sytuacja rodzinna. Bierzemy też pod uwagę szok poporodowy i innego rodzaju zaburzenia psychiczne - mówi Anna Jaworska, oficer prasowa Komendy Powiatowej Policji w Wyszkowie. Policja prosi o kontakt wszystkich, którzy 20 września rankiem widzieli na trasie kolejowej Warszawa Zachodnia-Ostrołęka matkę podróżującą z malutkim dzieckiem zawiniętym w biało-różowy kocyk. - Ważny może być każdy szczegół - mówi Anna Jaworska prowadzimy w tej sprawie drobiazgowe śledztwo, poszukujemy świadków, informacji, nawet anonimowych takich wypadkach, kiedy kobieta w ciąży urodziła, ale nie widać jej z dzieckiem, albo od osób, które rozpoznają maleństwo na zdjęciach. Może ktoś pożyczał takie ciuszki, kocyk i teraz je rozpozna. Czekamy na każdy sygnał, który mógłby przyczynić się do odnalezienia matki tego dziecka.
Mogła po prostu oddać do adopcji
Malutki Mateuszek - choć wcale nie jest pewne, że takie imię nosił będzie chłopczyk - czuje się dobrze, rozwija prawidłowo. - Mogła po prostu pójść do szpitala, urodzić, zostawić je w szpitalu i zrzec się praw do niego. Dziecko szybko trafiłoby do nowej rodziny. A tak czeka je procedura sądowo-administracyjna nadania imienia, nazwiska, aktu urodzenia itd. To przedłuży oczekiwanie na adopcję - mówi Anna Jaworska. Porzucając Mateuszka matka odebrała mu tożsamość, teraz jest on NN - żadnej rodziny, żadnych korzeni, żadnej przeszłości. Po pobycie w szpitalu trafi najprawdopodobniej do Domu Małego Dziecka. Stamtąd być może adoptowany znajdzie spokój, miłość i bezpieczeństwo w nowej rodzinie. Oczywiście trudno, zwłaszcza na tym etapie sprawy osądzać matkę porzuconego maleństwa. Być może działała w jakiejś psychozie, może w szoku poporodowym. Policja i takie możliwości bierze pod uwagę. Jedno jest pewne - w każdej chwili może się jeszcze zgłosić na policję i walczyć o swoje dziecko. Jeśli jednak rzeczywiście uznana będzie winna porzucenia swojego dziecka, grozi jej nawet trzy lata więzienia. Tymczasem oddanie dziecka do adopcji jest bezpieczne zarówno dla dziecka, jak i dla matki - bo nie ponosi ona konsekwencji oddania swojego dziecka.
W kartonie albo reklamówce
Przypadki porzucenia noworodków kilkakrotnie w ostatnich latach opisywaliśmy na naszych łamach. Julia Katarzyna Makowska tak sąd nazwał dziewczynkę-noworodka znalezioną dwa lata temu w bloku przy ulicy Ciechanowskiej w Makowie Mazowieckim. Dziecko leżało w kartonie. Znalazła je osiemnastoletnia Katarzyna Kozicka, kiedy chciała wstawić rower do piwnicy. Dla niespełna osiemnastoletniej makowianki było to przeżycie. Dziecko trafiło do szpitala w Makowie a stamtąd po dwudziestu dniach zostało przekazane do pogotowia rodzinnego w Ulaskach. Kiedy mała Kasia była w rodzinie w Ulaskach, trwało dochodzenie, które miało ustalić, kto jest matką dziecka oraz wszystkie procedury prawne, m.in. sąd nadał imię i nazwisko. Kim była matka - do dziś nie wiadomo a po czterech miesiącach, 10 października dziecko zostało zaadoptowane i nosi teraz zupełnie inne nazwisko. Zaledwie kilkugodzinną dziewczynkę porzuciła natomiast matka w ubiegłym roku w Przasnyszu. Znalazła ją przypadkowa kobieta w plastikowej reklamówce na wycieraczce przed mieszkaniem w bloku późnym wieczorem. W marcu tego roku w Makowie zostały znalezione zwłoki noworodka w reklamówce wciśniętej w mrowisko, a w Małkinii w przepompowni ścieków pracownicy wyłowili pięciomiesięczny płód.
Mamo, ja nie chcę umierać na śmietniku
Sędzia Ewa Patyna z Sądu Rejonowego w Jaworznie pięć lat temu wymyśliła i zainaugurowała akcję "Mamo, ja nie chcę umierać na śmietniku". Chodziło o to, żeby kobiety w trudnej sytuacji nie porzucały gdziekolwiek swoich dzieci, ale zostawiały je w szpitalu. Ulotki rozwieszane w szkołach średnich, w sklepach i na przystankach informowały, że matki mogą oddać dziecko do adopcji anonimowo i bez żadnych konsekwencji. Do akcji włączył się także Komitet Ochrony Praw Dziecka w Sosnowcu. Organizatorzy mówią, że nie wiadomo, ile istnień udało się w ten sposób uratować, ale do ośrodków adopcyjnych zgłosiło się wiele kobiet z prośbą o informacje dotyczące oddania dziecka do adopcji.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?