Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Rostkowski z trudem chodzi i nie można się z nim porozumieć. Odszkodowania jednak wypłacić mu nie chcą

Mieczysław Bubrzycki
Fot. M. Bubrzycki
To był prawdziwie fatalny kwiecień. Ich życie wywróciło się do góry nogami. Do 22 kwietnia 2009 roku Marek Rostkowski z Rostek Wielkich był pracownikiem kolei zatrudnionym w Małkini Górnej na stanowisku elektromontera. Wcześniej nie miał większych kłopotów ze zdrowiem. W lutym przeszedł pomyślnie okresowe badania lekarskie.

Tragiczny udar

Kilka tygodni później złapał grypę. Lekarz zalecił kilkudniowy pobyt w domu. Marek Rostkowski nie brał zwolnienia, bo akurat miał przed sobą kilka dni wolnych. Kiedy poprawiło mu się, poszedł do pracy. Wykonał także wiosenne prace w gospodarstwie. Czuł się jednak gorzej, a 23 kwietnia poczuł się na tyle źle, że pojechał z żoną do lekarza. Ten zbadał go i stwierdził zawał serca. Karetka pogotowia zabrała go do szpitala w Ostrowi. Po pięciu dniach, kiedy wydawało się, że niedługo wyjdzie do domu, Marek Rostkowski nagle poczuł się gorzej. Wcześniej uskarżał się na bóle głowy. Neurolog stwierdził udar mózgu, pacjent trafił na OIOM, gdzie przez dwa dni utrzymywano go w śpiączce farmakologicznej. Gdy obudził się, wiadomo było, że nie jest dobrze. Miał sparaliżowaną prawą część ciała, stracił mowę.
- To było straszne - wspomina Krystyna Rostkowska, żona. - Z początku mąż potrafił tylko wymówić jedno wulgarne słowo na k. Wykrzykiwał je i nic poza tym. Później w ogóle przestał mówić. Z czasem zaczął wydawać jakieś bełkotliwe dźwięki. Po ponad roku od udaru nie poprawia się. Mąż coś tam mówi po swojemu, ale nie można go zrozumieć. On natomiast chyba rozumie, co się do niego mówi.

Po wyjściu ze szpitala życie Rostkowskich wywróciło się do góry nogami. 54-letni Marek Rostkowski wymagał stałej opieki, konieczne były wyjazdy na rehabilitację. O ile poprawiła się jego kondycja fizyczna, bo zaczął powoli chodzić, wciąż nie można się z nim porozumieć.

Przed tym nieszczęśliwym zdarzeniem, Marek Rostkowski jako pracownik płacił co miesiąc dwie składki ubezpieczeniowe w ramach polis zakładowych. Od dawna potrącali mu składkę na ubezpieczenie w PZU, kilka lat temu firma zaproponowała także dodatkowe ubezpieczenie w firmie Nordea. Składki były niższe niż w PZU, a zakres ubezpieczenia podobny. W obu polisach była pozycja: ciężkie zachorowanie. Jeśli kogoś to nieszczęście dotknęło, to PZU płaciło mu 5000 zł jednorazowego odszkodowania, a Nordea - 3000 zł.
Pierwszy z ubezpieczycieli wywiązał się z zapisów umowy.
Z firmą Nordea było zdecydowanie gorzej. Po złożeniu wniosku o odszkodowanie wraz z odpowiednim zaświadczeniem lekarskim, nadeszła odpowiedź, że odszkodowanie nie przysługuje, bo w wykazie chorób, za które otrzymuje się odszkodowanie, nie ma tej, która dotknęła Marka Rostkowskiego.

Więcej na ten temat przeczytasz już w najbliższym papierowym wydaniu Tygodnika Ostrołęckiego

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki