Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małkinia Górna. Pogrzeb kapitana Zygmunta Gotowickiego, jednego z najstarszych kombatantów w pow. ostrowskim. 2.07.2020

Hanna Chromińska
Pogrzeb Zygmunta Gotowickiego, 2.07.2020
Pogrzeb Zygmunta Gotowickiego, 2.07.2020 Fot. Hanna Chromińska
2 lipca 2020 r. rodzina, przyjaciele i społeczność gminy Małkinia Górna pożegnała kapitana Zygmunta Gotowickiego – żołnierza Armii Krajowej i II Armii Wojska Polskiego, wieloletniego pracownika PKP, świadka historii i dobrego człowieka.

Zygmunt Gotowicki - urodzony 12 lipca 1924 r. Kaczkowie Starym, zmarły 27 czerwca 2020 r. - był jednym z najstarszych kombatantów w powiecie ostrowskim.

Od roku 1952 mieszkał w Małkini Górnej. Zawodowo związany z PKP – m.in. pracował w Służbie Ochrony Kolei, był także magazynierem i kasjerem biletowo-bagażowym. Od roku 1980 po przejściu na emeryturę brał czynny udział w życiu lokalnej społeczności – był najstarszym członkiem małkińskiego Koła Wędkarskiego oraz współzałożycielem Koła Armii Krajowej w Małkini Górnej. 15 sierpnia 2007 r. podczas święta Wojska Polskiego został awansowany na stopień kapitana.

2 lipca w ostatniej drodze towarzyszyli mu bliscy, znajomi, żołnierze z jednostki w Komorowie.

Zygmunt Gotowicki jako szczególnie ważny element działalności kombatanckiej traktował spotkania młodzieżą, w trakcie których opowiadał o trudnej młodości, ważnych wyborach oraz potrzebie pielęgnowania wiary, nadziei i miłości. Już pierwsze słowa jego wspomnień przykuwały uwagę słuchaczy: „Kiedy wybuchła wojna miałem 15 lat i absolutnie nie spodziewałem się, że wezmę w niej udział. Pierwszych Niemców zobaczyliśmy 10 września. Zwiadowcy na motorach przemknęli przez Kaczkowo tak szybko, że nie byliśmy pewni, jakie to wojsko. W następnym roku ukończyłem naukę w szkole w Broku, a dwa lata później wstąpiłem do Armii Krajowej. Jako strzelec „Olcha” byłem żołnierzem 9. kompanii Obwodu Ostrów Mazowiecka „Opocznik”. Jednym z ważniejszych wydarzeń, w których brałem udział. była bitwa pod Pecynką. Po wybuchu Powstania Warszawskiego udało się nam nawiązać z powstańcami łączność radiową. Pamiętam naszą radość z ich pierwszych bojowych sukcesów i przygnębienie, kiedy Niemcy przejmowali kontrolę nad Warszawą. Kiedy przyszli Rosjanie nasz dowódca z AK kazał nam wstępować do nowego wojska. Nie posłuchaliśmy go, więc przyszło po nas NKWD. Spodziewaliśmy się zesłania na Syberię, ale zamiast tego zostaliśmy żołnierzami II Armii Wojska Polskiego. I Armia WP w drodze na Berlin forsował Odrę, a nas szlak bojowy zaprowadził nad Nysę Łużycką. Pierwsza frontowa bitwa była dla mnie jednocześnie ostatnią. 16 kwietnia 1946 r. podczas forsowania Nysy Łużyckiej odniosłem trzy rany. Najpierw odłamek urwał mi palec lewej ręki, potem kula trafiła mnie w nogę. Leżałem ranny na polu bitwy przez kilka godzin. Nie udało mi się dostatecznie szybko przepełznąć w bezpieczne miejsce i rosyjski czołg przejechał moją prawą stopę. Leczyli mnie najpierw w szpitalu polowym, potem w Poznaniu i Bydgoszczy. Wojna skończyła się beze mnie.
Z frontu wróciłem bez palca i z krótszą nogą, ale wróciłem – a wielu moich kolegów nie doczekało końca wojny. Mimo problemów ze zdrowiem ułożyłem sobie życie. Pomagałem rodzicom w gospodarstwie, pracowałem na kolei, założyłem rodzinę - mam syna, córkę, dwoje wnucząt i troje prawnuków. Nie mogę narzekać.”

Ksiądz Robert Zyśk – wnuk Zygmunta Gotowickiego – tak wspomina dziadka:
„Był człowiekiem wielkiej wiary i wielkiej wrażliwości i zawsze reagował na prośby o pomoc. Wojenna przeszłość była dla Niego źródłem dumy i dawała mu poczucie, że spełnił swój patriotyczny obowiązek. Kalectwo znosił godnie, nie obwiniał nikogo za nie i nie żywił urazy. Dopóki mógł uczestniczył w uroczystościach państwowych i kościelnych w asyście honorowej ze sztandarem AK. Dużą radość sprawiały mu spotkania kombatanckie i spotkaniach młodzieżą.
Mimo podeszłego wieku żywo interesował się życiem społecznym, politycznym i lokalnym. Dużo czytał i śledził najważniejsze wydarzenia z kraju i zagranicy. Na miarę swoich możliwości brał czynny udział w życiu lokalnej społeczności.
Dziadek był człowiekiem bardzo rodzinnym –ciepłym, autentycznym, pozbawionym obłud, niezdolnym do udawania. Miał niebywale wrażliwe serce i we wzruszeniu nie ukrywał łez. Przez wiele lat pełnił funkcję opiekuna przy bardzo chorej małżonce. Czule i troskliwie wykonywał zabiegi pielęgnacyjne i wiele, wiele innych czynności. Odpoczynkiem był dla niego kontakt z przyrodą, a szczególnie relaks z wędką.

Mimo wielu trudnych chwil dziadek był zawsze życzliwy ludziom - nie chował w sercu urazy, łagodził konflikty i zawsze wychodził z inicjatywą scalania, łączenia i godzenia zwaśnionych stron. Był serdeczny, przyjacielski i szczerze życzliwy - nawet względem oponentów.

Dla mnie Dziadek jest przykładem chrześcijanina, który nigdy nie zapominał o najbardziej osobistym kontakcie z Tym, który pozwolił mu przeżyć czas wojny, okupacji i komunizmu. Jego wdzięczność dla Boga wielokrotnie potwierdzana była często powtarzanym sformułowaniem „dziękuję Bogu za dar życia”, a spłata tego długu wdzięczności miała postać pomocy najbardziej potrzebującym. Będę pamiętał dziadka jako człowieka, który realizował swoje życie przez postawę miłości, dobroci, otwartości i szacunku względem innych ludzi. Wierzę, że zbawienie wypracował sobie w takiej to oto szczerej postawie w stosunku do Boga i człowieka.”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki