Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maków. Każdy ma prawo do godnego życia i marzeń. Nawet jeśli życie pisze mu taki scenariusz

Aldona Rusinek
- Nawet krowa w tym kraju ma paszport, a ja od lat nie posiadam żadnego dokumentu tożsamości. Żyję, ale tak naprawdę to mnie przecież nie ma. Bo kim ja jestem? - mówi Daniel Stanciu, od 14 lat wychowanek Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Makowie Mazowieckim. Mężczyzna dwudziestoczteroletni. Obywatel rumuński.

Wyrwany z warszawskiej ulicy

Życiowa historia Daniela Stanciu ma początek prawdopodobnie w 1992 roku, gdzieś w Rumunii, w okolicach Brasow. Urzędowa historia Daniela rozpoczyna się 13 listopada 2001 roku, kiedy to, jako dziewięciolatek trafił do jednego z interwencyjnych, warszawskich domów dziecka. Przywieziony przez straż miejską. Zabrany z ulicy, gdzie żebrał, jak niejedno rumuńskie dziecko na polskich ulicach. Kaleki. Prawdopodobnie sprzedany przez rodziców „opiekunowi”, który bezlitośnie wykorzystywał małoletnich żebraków. Mały Daniel od rana do nocy, ledwie trzymając się na niesprawnych nogach, pracował na skrzyżowaniach warszawskich ulic. Aż któryś z kierowców zaalarmował straż miejską o małym kalekim żebraku.

Ze względu na jego stan zdrowia dom dziecka, w którym został umieszczony, nie był najbardziej stosownym miejscem. Po trzech miesiącach chłopiec został przeniesiony do Ośrodka Szkolno- Wychowawczego w Makowie Mazowieckim, gdzie jego opiekunem prawnym do osiemnastego roku życia pozostawała Anita Kurowska, dyrektorka placówki. Jednocześnie komendant stołeczny policji złożył wniosek o deportację Daniela Stanciu do Rumunii.

- Dostał decyzję o deportacji - twierdzi Anita Kurowska, dyrektorka OSW. - Ja z taką decyzją się liczyłam, ale myślałam, że to będzie miesiąc czy dwa po tym, jak do nas trafił. A nie trzy lata później, w 2005 roku, kiedy on się już zaaklimatyzował, nauczył mówić po polsku, zżył się z nami. Ustaliliśmy, że nie odnaleziono jego rodziny w Rumunii, ale wiele zabiegów nas kosztowało, by wojewoda cofnął decyzję o wydaleniu Daniela z Polski.

Daniel Stanciu dzisiaj niewiele z bolesnego okresu wczesnego dzieciństwa pamięta, czy też nie chce pamiętać. Jego domem na 14 lat stał się makowski ośrodek szkolno-wychowawczy. Tu uczył się normalnego życia, tu uczęszcza do szkoły, którą skończy w czerwcu (Daniel pokazuje bardzo dobre świadectwa i pochwalne dyplomy). Dzięki pomocy ośrodka i dyrektorki Kurowskiej przebył skomplikowaną operację, dziś sprawniej porusza się na nogach.

- Tak, wiele zawdzięczam temu ośrodkowi, dyrektorce i innym pracownikom, choć nie brakowało ciężkich chwil. - Daniel podaje przykłady, jego zdaniem upokarzającego traktowania w ośrodku. - Ale nie wiem, jaki byłby mój los bez tej pomocy. Teraz jednak mam problemy, z którymi nie mogę sobie poradzić.

Przytulił się do rodziny

Próbują mu w tym pomóc „ciocia i wujek” - Ewa i Andrzej Kobylińscy, którzy dziesięć lat temu zainteresowali się niepełnosprawnym chłopcem.

- Spotkaliśmy go przypadkiem dziesięć lat temu. Ja wtedy pomagałam nieco jednej z wychowanek. Daniel bardzo nam się spodobał. Wiedzieliśmy, że jest zupełnie sam. Dzieci na ferie, święta, niedziele wyjeżdżały do domów. On nie miał dokąd, tkwił w internacie. Zaczęliśmy zapraszać go do siebie. I tak się przychował - mówi Kobylińska. Dodaje, że pomoc chłopcu jest jej katolicką i zwyczajną, ludzką powinnością.

Daniel zapewnia, że Kobyliń- scy są dla niego jak rodzina. Że dużo łatwiej mu znosić swoją sytuację, odkąd ma w nich oparcie. To oni także zaczęli się interesować uporządkowaniem formalnych spraw i dokumentów Daniela, który niebawem opuści ośrodek.

- Dyrektor Kurowska wystąpiła do ambasady z wnioskiem o ustalenie dokumentu tożsamości dopiero w 2009 roku, po siedmiu latach pobytu Daniela w ośrodku - dziwi się Ewa Kobylińska. - Ale potem pani dyrektor powiedziała nam, że ubłagała ambasadora o zniszczenie tego wniosku i dokumentu, bo okazało się, że chłopak mógł być deportowany do Rumunii, chociaż kilka lat wcześniej podobno decyzję o deportacji cofnął wojewoda. Byliśmy z Danielem w ambasadzie w styczniu tego roku, powiedziano nam, że już w tym 2009 roku można było się ubiegać o obywatelstwo polskie. I że to zaniedbanie ze strony ośrodka. A rzeczniczka praw konsumentów w starostwie makowskim zapewniła nas, po konsultacji z prawnikami, także z ambasady rumuńskiej, że nie ma możliwości deportacji, choćby dlatego, że Rumunia jest w Unii Europejskiej.

- Nie wiem więc dlaczego pani dyrektor mnie ciągle straszyła tą deportacją. I dlaczego ja przez tyle lat nie mam żadnego dokumentu, poza szkolną legitymacją, choć jestem dorosłym człowiekiem. - Daniel, podobno rozwinięty na poziomie dziewięciolatka (choć nie sprawia takiego wrażenia) najwyraźniej nie zagubił poczucia własnej godności.
Ma też jedno wielkie pragnienie: wyjścia z ośrodka i usamodzielnienia się. A ośrodek koniecznie chce go umieścić w domu pomocy społecznej.

Zdesperowany bezsilnością swych starań skontaktował się z Elżbietą Jaworowicz. Reporterka telewizyjna okazała zainteresowanie sytuacją młodego Rumuna.

- Wtedy pani dyrektor zaczęła mnie namawiać, żebym odwołał telewizję, że wszystko możemy załatwić sami. Całymi godzinami ze mną rozmawiała, do bólu głowy. Uległem i zrezygnowałem z tej telewizji. Dyrektorka wręczyła mi 13 stycznia pismo zapewniające, że „niezwłocznie zostaną rozpoczęte procedury związane z nadaniem uczniowi Danielowi Stanciu obywatelstwa polskiego. Po ukończeniu szkoły uczeń zostanie objęty programem usamodzielnienia”. Ale minęło wiele tygodni i nic się nie działo. A ja coraz bardziej żałowałem, że zrezygnowałem z telewizji.

Daniel Stanciu (z pomocą Kobylińskich) napisał więc 9 lutego podanie do starosty makowskiego z prośbą o odpowiedzi na nękające go pytania: czy dyrektorka posiada jego akt urodzenia, czy nie powinien, jako osoba niepełnosprawna, otrzymywać zasiłku pielęgnacyjnego, czy od 18. roku życia nie powinien otrzymywać renty socjalnej lub renty z ZUS, czy są zabezpieczone środki na jego usamodzielnienie.

Nie spełnia warunków

Kiedy 8 marca odwiedziłam w sprawie Daniela starostę Zbigniewa Deptułę, odpowiedź, oparta o wyjaśnienia dyrektorki OSW, była przygotowana do wysłania.

Informowano w niej, że Daniel Stanciu nie spełnia warunków do otrzymania dodatku dla sieroty zupełnej, nie można było też ubiegać się o jakąkolwiek rentę albo zasiłek - jak twierdzi Anita Kurowska - ze względu na zmianę przepisów dotyczących zameldowania.

„Daniel jest na całkowitym utrzymaniu powiatu makowskiego. Nigdy nie było sytuacji, aby zabrakło środków na potrzeby wychowanka. Nie otrzymywał renty, ani zasiłku, ale też nie ponosił żadnych kosztów związanych z pobytem. Pobierał dodatkowo kieszonkowe w wysokości 45 złotych” - czytamy w odpowiedzi.

Ale właśnie między innymi to kieszonkowe jest jedną z przyczyn upokorzenia dla Daniela. Uważa on - być może nie bez racji - że dyrektor Kurowska zaniechała przez lata starań o prawne i socjalne jego umocowanie. Dyrektorka w piśmie od starosty informuje, że Daniel otrzyma na usamodzielnienie po opuszczeniu ośrodka około 10 tys. złotych w gotówce i pomocy rzeczowej. I około 800 złotych renty socjalnej - o czym informuje mnie w rozmowie.

Tłumaczy też bardzo skomplikowany problem dzieci rumuńskich z dawnych lat, które nie figurują w oficjalnych państwowych rejestrach w Rumunii. Bardzo trudno jest ustalić ich tożsamość. Dyrektorka opowiada o licznych perturbacjach związanych z wyrobieniem dla Daniela dokumentów - aktu urodzenia, dowodu tożsamości, potwierdzenia obywatelstwa. Niektórych nadal nie ma.

W tej chwili Daniel, po usilnych staraniach, otrzymał nową kartę opieki uzupełniającej. Jak twierdzi dyrektorka OSW, zmieniły się przepisy i dawniej były straszne korowody urzędowe, związane przede wszystkim z zameldowaniem.

- Ale, jak napisałem do Elżbiety Jaworowicz, do waszej gazety, to okazało się, że można kartę załatwić w kilka tygodni - mówi wychowanek, który 10 marca odebrał nowy dokument tożsamości. Karta legalizuje jego pobyt w Polsce, daje uprawnienia do pracy, do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie.

Odzieranie z ludzkich marzeń

Anita Kurowska twierdzi, że teraz są także większe szanse na uzyskanie obywatelstwa polskiego.

- Wcześniej poradzono mi, że łatwiej będzie, gdy Daniel skończy szkołę, bo to dodatkowe umocowanie. W lutym byliśmy z nim w urzędzie marszałkowskim. Są problemy z nadaniem obywatelstwa, ale może się uda - mówi dyrektorka. Na razie Daniel ma w karcie wpisane obywatelstwo rumuńskie i to jest korzystniejsze niż status bezpaństwowca. Obywatelstwo polskie stwarzałoby mu dodatkowe szanse. W centrum pomocy rodzinie uruchomiona została procedura usamodzielnienia. Daniel otrzymał opiekuna z ośrodka - pedagoga, bo pani Kobylińska się nie zgodziła objąć tej funkcji - mówi dyrektorka. Wniosek składa się dzień po ukończeniu szkoły. Czy PCPR uzna Daniela za zdolnego do samodzielnego życia, trudno mi powiedzieć. Nauczyliśmy go wielu codziennych obowiązków, ale nie wiem, czy to wystarczy. Nadaje się do pracy w zakładzie pracy chronionej, w warsztatach terapii zajęciowej. Gdyby też były odpowiednie mieszkania socjalne, może z pomocą drugiej osoby jakoś by podołał - dyrektorka nie przejawia większego przekonania. - Ale cieszę się, że otwieramy naszym dzieciom horyzonty i one uważają, że będą przenosić świat. To jest piękne, bo jak się sięga do gwiazd, to zawsze jakiś blask zostanie. Ale te marzenia nie mogą być całkowicie oderwane od rzeczywistości. Wizja bez implementacji to halucynacje. Trzeba o tym pamiętać. Dlatego boję się o Daniela, o jego psychikę, choć on wydaje się mocnym człowiekiem. Nie wiem jednak, czy na tyle mocnym, by zderzyć się ze światem.

- Na sytuacje naszych wychowanków musimy patrzeć realnie. Mamy cały zespół fachowców - psychologów, pedagogów, wychowawców. Jeżeli wszyscy oni są zgodni, że dziecko nie może samodzielnie funkcjonować, to ono powinno być w domu pomocy społecznej. Daniel jest wychowywany instytucjonalnie od dziewiątego roku życia. Jest po mózgowym porażeniu dziecięcym, wymaga stałej rehabilitacji, bo inaczej skończy na wózku. Jego poziom intelektualny, który nie przekracza poziomu dziewięciolatka, nie stanowi bazy dla samodzielności - wtóruje Marzanna Traczyk, zastępca dyrektorki. - Prosto po ukończeniu szkoły w naszym ośrodku możemy go bez problemu umieścić w jakimkolwiek domu samopomocy. Ale gdy on zacznie się usamodzielniać w jakimś mieszkaniu, to dostanie się potem do domu pomocy może być bardzo trudne. Daniel nie chce do DPS, tak jak wszystkie nasze dzieci.

Opinie dyrektorek podziela starosta Zbigniew Deptuła: - Dla tego człowieka problem największy zacznie się po zakończeniu roku szkolnego. Kto weźmie za niego odpowiedzialność? On ma rozbudzony apetyt na lepsze jutro, a powinien mieć większą świadomość rzeczywistości.

A Daniel mówi mi tak:

- Bardzo wiele przeszedłem. Doświadczyłem tragedii, nędzy, bólu, upokorzeń. Ale także ludzkiej dobroci. Teraz chcę sobie życie ułożyć. Jak każdy człowiek. Wiem, jestem trochę upośledzony. Ale mam prawo do życia, do marzeń, do szacunku. Także do życia z kobietą. Do własnego domu. Do pracy na miarę moich sił. Nie mogę być całe życie zamknięty i uzależniony od innych. Sobie muszę udowodnić przede wszystkim, że to potrafię.

Zaprasza mnie na kawę do swego mieszkania w nowym życiu. Jestem pełna podziwu dla determinacji młodego człowieka. I jednak pełna obaw, czy poradzi sobie, bez pomocy życzliwych ludzi. Będziemy się przyglądać dalszym losom Daniela Stanciu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki