Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ktoś mnie postrzelił i zostawił na pastwę losu

Ewelina Przygoda
Robert Stańczak z Rząśnika w lipcu tego roku został postrzelony na kartoflisku. Dwa strzały trafiły go w miednicę. Przez miesiąc był śpiączce. Teraz mężczyzna walczy, by stanąć na nogi

Nie wiadomo, kto i dlaczego postrzelił pana Roberta. Wiadomo za to, że skrzywdził nie tylko jego samego, ale też jego rodzinę: żonę Anetę i córkę Natalię. Robert Stańczak był jedynym żywicielem rodziny. I o to się martwi najbardziej. Jak zapewni jej byt.
Pan Robert nadal przebywa w szpitalu w Warszawie, gdzie przechodzi rehabilitację. O tragicznym dla niego i jego rodziny wydarzeniu opowiada nam jego żona Aneta.

27 lipca Robert Stańczak, około godz. 20.00 wyszedł z domu.
- Pojechał skuterem do swojej mamy w Gródku. Wrócił do domu przed 22.00. Zostawił skuter przed domem i wtedy usłyszeliśmy pierwszy strzał. Mąż powiedział, zobacz, jak na dziki polują. Polują, to polują, nie pierwszy raz – pomyślałam. - Mąż wziął latarkę i wyszedł z domu. Nie powiedział dlaczego. Na zdrowy rozum, stwierdziłam, że poszedł pozamykać wszystko na podwórku i posprzątać. Była godz. 22.30, a jego wciąż nie było. Minęło pół godziny. To sprzątanie trwało za długo. O godz. 22.45 padł drugi strzał. Pomyślałam, że coś jest nie tak. Wzięłam telefon i zaczęłam dzwonić do męża. Był poza zasięgiem. Coś mi tu nie pasowało – opowiada pani Aneta.
W tym czasie ktoś próbował się z nią skontaktować, oddzwoniła i okazało się, że z numeru 112. Myślała, że to pomyłka.
- Ale znowu dzwoni ten sam numer i odzywa się pani z pogotowia. Pyta, czy jestem żoną Roberta Stańczaka. Mówi, że mąż został postrzelony na kartoflisku, i że karetka nie może dojechać. Czy mogę tę karetkę doprowadzić na kartoflisko. Córka śpi na górze, nie wiedziałam, co zrobić – wraca do tych dramatycznych wydarzeń. - Zostawiłam śpiącą córkę. Założyłam szlafrok i wybiegłam na drogę. Karetka i policja byli u sąsiadów. Pytali, gdzie to jest. Nie wiedziałam, w którym dokładnie miejscu. Policjanci poszli szukać męża. Sąsiadka została z córką, a ja pobiegłam zobaczyć co się stało. Jak przybiegłam, to mąż leżał w tych kartoflach, ale miał już opatrzone rany. Z dwóch stron w miednicy je miał. Jedna kula wyszła na wylot, druga utknęła. Karetka zabrała go do szpitala do Wyszkowa, a stamtąd helikopterem do Warszawy do szpitala na Szaserów – mówi nam Aneta Stańczak.

W szpitalu Robert Stańczak trafił na stół operacyjny. Miał usuniętą nerkę, zrobioną stomię. Prawie miesiąc był w śpiączce. Jego stan był krytyczny. Szanse na przeżycie niewielkie.
- Na samym początku nie wierzyłam, że wyjdzie z tego. Potem sama sobie przetłumaczyłam, że da radę, bo ma dla kogo żyć. Wywalczył, że wrócił do żywych. Lekarze się dziwą, że przeżył. Teraz jest na oddziale rehabilitacji, nogi nie pracują. Stopy opadają cały czas. Mąż musi mieć stabilizatory do poruszania się. To wszystko kwestia pieniędzy. Gdybyśmy je mieli, kupiłabym i nie byłoby problemu – mówi zmartwiona pani Aneta.
(...)

Aneta Stańczak nie wie, kto mógł postrzelić jej męża.
- Z koła łowieckiego powiedzieli, że mieli pozwolenie na polowanie, ale 2,5 km stąd. Może to był ktoś z koła, a może kłusownik. Nigdy wcześniej nikt tutaj nie został postrzelony. Słychać było nie raz strzały, ale nic się do tej pory nie stało.
I dodaje rozgoryczona: - Myślałam, że policja pomoże. Ile razy można słuchać, że śledztwo jest w toku. Wyników żadnych nie ma. Boję się, że za trzy miesiące dostaniemy pismo, że sprawa została umorzona. Sytuacja jest przykra dla mnie i dla dziecka, więc staram się, by sprawa nie stanęła w miejscu – podkreśla.

Mam cały czas nadzieję, że tego łajdaka, bo inaczej tego człowieka nie można nazwać, uda się złapać. Zauważmy, że się pomylił, ale mąż prosił o pomoc, a on odwrócił się i odszedł. Mąż kogoś widział. Nie wyobrażam sobie, że ten człowiek żyje z taką świadomością, że kogoś postrzelił i chodzi tak sobie bezkarnie po wsi czy po mieście. To osoba bez sumienia. Nie zdaje sprawy w jakiej sytuacji zostawił mnie, męża. My z Natalką najbardziej cierpimy, bo mąż był jedynym żywicielem rodziny. Zamartwiamy się skąd wziąć pieniądze na rachunki, przeżycie. Cieszę się z tego, co rodzina pomoże.
Aneta Stańczak przyznaje, że długi jej rodziny rosną. Coraz bardziej potrzebują pieniędzy.
- Mąż wcześniej pracował dorywczo, ale pieniądze zawsze były. Teraz jest w szpitalu, a ja nie mogę iść do pracy, bo z kim zostawię córkę? Nie mam z czego zapłacić za przedszkole. Opieka społeczna daje mi 650 zł miesięcznie zasiłku okresowego. Zasiłek jest przyznawany na dwa miesiące, a potem znowu trzeba pisać podanie. Mamy kredyt, ale go nie spłacam, rachunki niezapłacone – za prąd, za wodę. Gdyby nie rodzina byłoby ciężko. (...)
Czytelników, którzy chcieliby pomóc panu Robertowi i jego rodzinie prosimy o kontakt z autorką tekstu, tel. 697 770 527. Przyda się zarówno pomoc materialna, jaki finansowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki