Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koronawirus w Polsce: mali przedsiębiorcy na skraju bankructwa. Wielu już teraz likwiduje firmy. Reszta bez natychmiastowej pomocy upadnie

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Fot. Dariusz Bloch Polska Press
Z powodu strachu i restrykcji spowodowanych przez koronawirusa potężne problemy przeżywa już ponad połowa najmniejszych przedsiębiorców w Polsce. Jedna trzecia z dnia na dzień utraciła dochody i nie wie, kiedy je odzyska. - Państwo powinno ogłosić, że wstrzymuje pobór danin publicznych, zwłaszcza składek na ZUS i podatków, od wszystkich zagrożonych firm na minimum trzy miesiące oraz pomaga im w wypłacie wynagrodzeń dla pracowników – mówią zrozpaczeni przedsiębiorcy. Sugerują, by nie wypłacać w kwietniu „wyborczej” trzynastki dla emerytów, tylko przeznaczyć te kilkanaście miliardów złotych na ratowanie firm. Bo emeryci mają za co żyć, a pracownicy podających przedsiębiorstw – nie.

Bez błyskawicznej pomocy państwa – zwłaszcza ulg w składkach na ZUS i podatkach oraz dotacji do rat kredytów, rat leasingu itp., uruchomionych w ciągu najbliższych dni – mikrofirmy będą masowo upadać i likwidować działalność. Część wyrejestrowała się już dziś, inne zawieszają działalność, wielu pracowników traci pracę.

Mały biznes jest podstawowym lub wręcz jedynym źródłem dochodów dla 2 mln polskich rodzin i ich kilku milionów pracowników. Tymczasem za sprawą koronawirusa i związanych z nim administracyjnych ograniczeń działalność musieli zawiesić – całkowicie lub częściowo – przedsiębiorcy w branży turystycznej, przewozowej, rozrywkowej, gastronomicznej, hotelarskiej, handlowej…

– Niemal z dnia na dzień sytuacja w handlu stała się dramatyczna – przyznaje Renata Adamus, która wraz z mężem prowadzi od ponad 30 lat rodzinną firmę - ze sklepami odzieżowymi w Krakowie, Oświęcimiu i Bielsku Białej. Placówki ulokowane w centrach handlowych, zgodnie z rozporządzeniem rządu, musiała pozamykać. Nie oznacza to jednak, że nie będzie musiała w terminie zapłacić czynszów, rat kredytów, leasingu, opłat za energię i inne media, pensji pracowników, składek na ZUS, podatków itp. Czeka ją także zapłata za dostarczony z Zachodu – i odebrany - towar.

- W obecnym stanie prawnym wszystko to nade mną wisi. W tym miesiącu jeszcze jakoś dam radę, bo jak każdy rozsądny przedsiębiorca zgromadziłam pewne zapasy, a poza tym, niektóre moje sklepy nie działają w galeriach, tylko przy ulicy i pozostają otwarte. Ale dłużej nie damy rady bez kompleksowego wsparcia państwa. Co więcej, mówię to zupełnie pewna: żadna mała firma nie da rady, o mikro nie wspominając – podkreśla.

Dewastacja kolejnych branż i efekt domina

Jej koleżanka jest w jeszcze gorszej sytuacji, bo ma wszystkie sklepy w galeriach. Z dnia na dzień została bez grosza dochodów. A zobowiązania musi płacić. Drobni handlowcy mówią zgodnie, że wielkie zachodnie korporacje, w których od lat się zaopatrują (kontrakty były zawierane pod koniec zeszłego roku, gdy o koronawirusie nikt nie słyszał, a w Polsce panował optymizm związany z szybkim, ponad 7-procentowym, wzrostem płac) musiały wyczuć, że europejską gospodarkę czeka bezprecedensowo trudny czas – i z tego powodu postanowiły „wypchnąć” do sklepów w Polsce cały towar zamówiony na sezon wiosenny, czyli marzec, kwiecień, a nawet maj.

- Dostawy przychodziły jak wściekłe i myśmy jej jeszcze w zeszłym tygodniu odbierali, nie zdając sobie sprawy, że sytuacja rozwinie się aż tak, czyli że sklepy zostaną zamknięte i nie będziemy mieli gdzie, ani komu tego towaru sprzedać – opowiada właściciel sześciu dużych salonów odzieżowych w Krakowie i Tarnowie (wszystkie w galeriach). Zatrudnia na etatach 40 pracowników, na same pensje musi wysupłać prawie 150 tys. zł netto miesięcznie, na opłaty czynszowe – drugie tyle.

- Dzisiaj [w poniedziałek 16 marca] dostaw z Niemiec, Włoch, Hiszpanii, Francji, Holandii, Belgii itp. już nie odbieram. Z tego co wiem, podobnie robią wszyscy przedsiębiorcy. Piszemy oświadczenia, że z powodu siły wyższej i związanego z nią zamknięcia sklepów nie możemy przyjąć towaru. Grożą nam za to kary w wysokości 25 proc. wartości dostawy. To się nigdy jeszcze nie zdarzyło, a handluję 25 lat i przeżyłem trzy wielkie kryzysy! – mówi roztrzęsiony krakowianin.

Zgodnie z zawartymi przez polskich przedsiębiorców umowami, egzekucją owych 25-procentowych należności zajmują się potężne międzynarodowe firmy ubezpieczeniowe - dostawcy towaru sprzedają im zobowiązania Polaków za 80 proc. wartości, więc są jako tako zabezpieczeni w tych trudnych czasach. A polskim firmom i firemkom grozi utrata wszystkiego.

- Staramy się utrzymać pracowników, kierując się ludzką wrażliwością i solidarnością. Poza tym w normalnych warunkach trudno było ich pozyskać. Ale za chwilę nie będziemy mieli im z czego zapłacić. A wielu mikro po prostu pójdzie z torbami. Wsparcie państwa musi być już. Już! – dodaje dramatycznie pan Andrzej, krakowianin działający od trzech pokoleń w branży handlowej, a od kilkunastu także w hotelowo-turystycznej.

Koronawirus: aktualizowany raport

Ponieważ zyski z rodzinnego sklepu z biżuterią i pamiątkami stale malały, postanowił w 2005 roku przebudować zaplecze i stworzyć tam niewielki dom gościnny dla turystów. Przy dobrej lokalizacji zainteresowanie było duże, osiem lat temu zaciągnął więc pokaźny kredyt i stworzył pensjonat z prawdziwego zdarzenia, z ponad 20 dwuosobowymi pokojami. Odłożenie miał pełne – i to na wiele miesięcy do przodu, dzięki czemu z mozołem spłacał kredyt i wszystkie koszty. Pracowała na to cała rodzina: on sam musiał nierzadko słać łóżka, żona i córka przygotowywały gościom śniadania i prały.

Zaszokowany Andrzej opowiada to wszystko w czasie przeszłym, bo niemal z dnia na dzień stracił wszystkich klientów, w większości cudzoziemców. Zrezygnowali ci, którzy przyjeżdżali zwiedzać Kraków, Wieliczkę i Oświęcim – najpierw ze strachu przed podróżą, potem dlatego, że zwiedzanie zostało ograniczone lub całkowicie uniemożliwione (jak w Muzeum Auschwitz) , wreszcie dlatego, że polskie granice zostały zamknięte dla obcokrajowców i samoloty przestały latać; zrezygnowali też uczestnicy konferencji (bo nie ma konferencji) i spotkań biznesowych (bo zostały odłożone „na lepsze czasy”).

Biura podróży i hotele stały się już jakieś 10 dni temu centrami zarządzania kryzysem wywołanym masowymi rezygnacjami turystów – krajowych i zagranicznych. Najpierw, po wydaniu rekomendacji przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, z podróży zrezygnowały niemal wszystkie wycieczki szkolne. Potem „trędowate” zrobiły się typowe o tej porze roku kierunki, jak Włochy i Hiszpania (z Teneryfą włącznie, odkąd zanotowano tam przypadek zarażonego w jednym z ośrodków). W minionym tygodniu, po ogłoszeniu przez polski rząd zamknięcia granic dla cudzoziemców, zamarło wszystko. Na amen.

O katastrofie, kompletnej dewastacji branży turystycznej, mówi od 10 dni Ernerst Mirosław, właściciel znanego krakowskiego biura podróży Ernesto Travel. Trudno znaleźć kogoś, kto się z nim nie zgadza.

- Biura nie sprzedają nic, ba, a muszą ściągać ludzi w trybie awaryjnym i tracą zaliczki za zamówione wycieczki. Hotele puste, autokary uziemione, współpracujące ze mną bary i restauracje – pozbawione gości. Do zera. A jedna z nich obsługiwała 10 autokarów dziennie! Niby mogą sprzedawać posiłki przez telefon i przez internet, ale ile osób dziś zamówi? Raz, że każdy reflektuje się, że trzeba oszczędzać, dwa – jest jednak strach, że przywiozą ci wirusa. Nieracjonalny? A co jest dziś racjonalne?! – pyta retorycznie Andrzej.

Koledzy z branży turystycznej, gastronomicznej i handlowej mówią o efekcie domina – koronawirus zaraża po kolei wszystkich, więc niebawem skutki odczuje także - względnie bezpieczna dziś – branża przemysłowa, w tym przetwórcza. I każda inna.

Rząd musi pomagać od zaraz

- Na razie produkujemy, realizujemy zamówienia, ale jeśli ta sytuacja potrwa dłużej, producenci wielu dóbr muszą się liczyć ze spadkiem popytu. To raczej oczywiste: skoro tylu przedsiębiorców i ich pracowników zagrożonych jest utratą dochodów, a pozostali siedzą w domach i się boją, popyt wygasa – tłumaczy Marek Malec, szef Galicyjskiej Izby Gospodarczej w Świątnikach Górnych i sekretarz Małopolskiego Porozumienia Organizacji Gospodarczych, reprezentującego głównie drobny biznes.

Wiesław Jopek, szef Krakowskiej Kongregacji Kupieckiej, najstarszej w Polsce organizacji zrzeszającej handlowców, ale też właścicieli gastronomii, mówi obrazowo, że „sytuacja zrobiła się jak na wojnie”. Chodzi nie tylko o to, że znaczna część placówek pozostaje zamknięta – i to się raczej szybko nie zmieni.

- W niektórych sklepach pracownicy nie chcą pracować, pobrali urlopy, bo się boją. Wiadomo, kto przyjdzie zrobić zakupy?! Sprzedawca stał się nagle zawodem wysokiego ryzyka. Więc chcąc ratować biznes, sami właściciele, gdzie się da, stają za ladą. Ale klienci też się boja, siedzą w domach. W efekcie spadek przychodów jest ogromny, poza handlem spożywczym - właściwie zupełny – opisuje prezes Jopek.

Dodaje, że przedsiębiorcy nie są głupi i doskonale wiedzą, że kryzysu nie uda się zażegnać w dwa tygodnie. Większość przewiduje, że ograniczenia mogą potrwać znacznie dłużej. Może nawet do lipca! Ba, w razie rozwoju złego scenariusza, restrykcje mogą się nawet nasilić. Co wtedy?

- Potrzebna jest błyskawiczna pomoc państwa. Tylko nie może ona polegać na tym, że nam ZUS odłoży płatności o dwa tygodnie. Zasadą musi się stać to, że absolutnie najważniejsza jest płynność finansowa firm i zapłata dla ich pracowników. Na tych dwóch elementach wisi przecież cała polska gospodarka, z wypłatami dla urzędników i świadczeniami dla emerytów włącznie. Oraz zasiłkami typu 500 plus. Jak firmy upadną, to kto sfinansuje całą sferę publiczną i socjalną? – pyta Wiesław Jopek.

Jego zdaniem – i zgadzają się z tym wszyscy mikro i mali przedsiębiorcy, z którymi rozmawiam – państwo powinno ogłosić, że wstrzymuje pobór danin publicznych, zwłaszcza składek na ZUS, od wszystkich zagrożonych firm na minimum trzy miesiące oraz pomaga im w wypłacie wynagrodzeń dla pracowników. Zaległości potem umarza, albo rozkłada na wiele nieoprocentowanych rat, by przedsiębiorcy mogli odbić od dna, a właściwie – spod dna, pod którym się w tej chwili znaleźli.

- Czemu proponujemy umorzenie danin? Weźmy gastronomię. Przecież nie jest tak, że jak klient nie zje dziś i jutro to potem nadrobi jesienią, jedząc podwójnie lub potrójnie. Nigdy nie nadrobi. Tym bardziej, że ludzi nakupili tych wszystkich makaronów i kiedyś muszą je zjeść – opisuje prezes Jopek.

- Od kilku dni otrzymuję setki telefonów i e-maili z obawami: Skąd wezmę na ZUS, jeżeli obroty spadły mi niemalże do zera? - przyznaje Adam Abramowicz, rzecznik małych i średnich przedsiębiorców. Dlatego zaproponował w liście do premiera, aby na sześć miesięcy wprowadzić dobrowolność opłacania składek na ubezpieczenie społeczne przy pozostawieniu obowiązku opłacania jedynie składki zdrowotnej.

Problematyczna trzynastka dla emerytów

Działacze organizacji gospodarczych coraz głośniej sugerują, by rząd nie wypłacał w kwietniu „wyborczej” trzynastki dla emerytów, tylko przeznaczył te kilkanaście miliardów złotych na ratowanie firm. Bo emeryci mają za co żyć, a pracownicy podających przedsiębiorstw – nie.

Marek Malec mówi gorzko, że na Polsce mści się teraz polityka ostatnich lat. – W czasach hossy rząd rozdawał pieniądze na prawo i lewo, zamiast zgromadzić zasoby na gorsze czasy. Myśmy się w Polsce przez 30 lat przyzwyczaili, że nie ma kryzysu, są spowolnienia. A teraz mamy kryzys, którego skutków boję się nawet sobie wyobrażać – mówi szef GIG. Również on uważa, że rząd powinien natychmiast zweryfikować swoją dotychczasową „politykę rozdawnictwa” i postawić jednoznacznie na chronienie firm i ich pracowników.

- Zdaję sobie przy tym sprawę, że taka pomoc będzie potrzeba nie przez kilkanaście dni, ale zapewne przez kilka miesięcy. Nie sądzę, by strategia zamykania wszystkiego w imię odcięcia wirusa i powstrzymania epidemii, została nagle zmieniona. A jeśli nie, to jej realizacja wymaga cierpliwości, samozaparcia, dyscypliny wszystkich Polaków – i czasu – dodaje Marek Malec.

I zauważa, że czaka nas wielka zmiana: rozwój Polski, niemal cały wzrost PKB, oparty był na masowej konsumpcji oraz eksporcie. Teraz konsumpcja niewątpliwie siądzie, zaś eksport będzie z wielu powodów utrudniony – i za sprawą problemów w innych krajach raczej nie będzie rosnąć. Musimy być na taką ewentualność przygotowani.

Banki zaoferują wakacje kredytowe?

Przemysław Sadowski, analityk finansowy Expandera, przekonuje, że dla wszystkich przedsiębiorców i pracowników, którzy przez koronawirusa mają i będą mieć nieuchronne problemy ze spłatą rat kredytów czy leasingu, niezbędne są „wakacje kredytowe”. I to od zaraz!

- Firmy z niektórych branż z dnia na dzień zupełnie przestały działać. Wyobraźmy sobie na przykład mały zakład fryzjerski, do którego klienci boją się przyjść z obawy przed zarażeniem. Za jakiś czas zagrożenie minie i klienci wrócą. W międzyczasie jednak właściciel zakładu musi spłacać kredyt na mieszkanie czy taki, który zaciągnął na rozpoczęcie działalności. Obecnie nie ma przychodów, więc jeśli nie ma znacznych oszczędności, to wkrótce może znaleźć się w kłopotach finansowych i być może będzie musiał zamknąć zakład. Jeśli jednak będzie mógł skorzystać z wakacji kredytowych przez okres, gdy klienci nie przychodzą, to jego sytuacja po epidemii może wrócić do normy – tłumaczy Jarosław Sadowski.

Dodaje, że ważne jest, aby wakacje obejmowały całą ratę, a nie tylko jej część kapitałową. W przypadku kredytów udzielonych w ostatnich latach większą część raty stanowią bowiem odsetki. Dla przykładu, gdy udzielono kredytu na kwotę 300 000 zł na 30 lat, to początkowo kapitał wynosi tylko 411 zł, a odsetki aż 1070 zł. - W takim przypadku zawieszenia spłaty tylko części kapitałowej niewiele pomoże – zwraca uwagę ekspert.

- Nie naskakujmy w tych ciężkich czasach na siebie. Niech pracownicy nie napadają na pracodawców, emeryci na pracowników. Niech nikt nie pitoli, że przedsiębiorcy śpią na pieniądzach. Większość mikro zaiwania 24/7, ma auta w leasingu, maszyny i budynki w kredycie, wszystko pod zastaw domów. Ja się teraz modlę, żebym miał z czego zapłacić ZUS w kwietniu. A mi tu mówią: prywaciarz. Mamy stan wyższej konieczności i nie ma prywaciarz, pracodawca, pracownik… Powinniśmy być solidarni i wszyscy ogarniać, że jak firmy padną padnie wszystko – kwituje pan Andrzej.

🔔🔔🔔

Pobierz bezpłatną aplikację Gazety Krakowskiej i bądź na bieżąco!
Oprócz standardowych kategorii, z powodu panującej epidemii, wprowadziliśmy do niej zakładkę, w której znajdziesz wszystkie aktualne informacje związane z epidemią koronawirusa.

Aplikacja jest bezpłatna i nie wymaga logowania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki