Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jutro znów dostaniemy szansę. Rozmowa z Maciejem Stuhrem

possowski
Rozmawiamy z popularnym aktorem, Maciejem Stuhrem

Szuka Pan w życiu harmonii ?
- Moje życie jest próbą nieustannego zbliżania się do harmonii. Mam takie momenty, że wydaje mi się, że jest bardzo blisko. Natomiast nie sądzę, żeby komuś taki stan był dany raz na zawsze. O to trzeba zabiegać, tego trzeba być świadomym, myśleć o tym i często bardzo mocno o to walczyć. Natomiast nie jest to niemożliwe. Zawsze miałem takie przeczucie, że w życiu trzeba łapać drugi oddech i dystans, przypominać sobie o najważniejszych sprawach. Bo proza życia najczęściej zmusza nas do zajmowania się rzeczami, które tak naprawdę istotne nie są.

A czy w zawodzie, który Pan uprawia i świecie, w którym się Pan porusza, trudniej o harmonię i ład?
- Trudne pytanie. Myślę sobie, że podobnie trudno ją osiągnąć rolnikowi, szewcowi czy profesorowi uniwersytetu. Każdy z nich musi dokonywać podobnych wyborów. Rodzina czy praca, dbanie o siebie czy poświęcenie dla innych… dotyczy każdego z nas.

Ma Pan takie miejsca, gdzie ładuje pan akumulatory uciekając od zapędzonego świata?
- Są takie miejsca jak dom rodziców na wsi, przyroda nieskażona ludzką ingerencją, gdzie harmonię najbardziej się odczuwa. Ale w moim zawodzie i trybie życia, który prowadzę nauczyłem się, żeby szukać momentów uspokojenia w najmniej sprzyjających okolicznościach. Nawet stojąc w korku ulicznym staram się dostrzegać dobrą stronę tej sytuacji. Robiąc sobie drobne przyjemności, dbając o formę fizyczną, szukając kilku minut samotności - też szukam harmonii. Może z takich małych okruchów najłatwiej ją zbudować, a potem pielęgnować. Jak sobie nie zdamy z tego sprawy, to te chwile nam przemkną i nawet tego nie zdążymy zauważyć.

Jeden z buddyjskich mnichów twierdzi, że każdego dnia rano czekają na człowieka 24 nowiutkie, jeszcze nienapoczęte godziny.
- Dokładnie tak. Dzisiaj słuchałem piosenki Agnieszki Osieckiej, w której padają słowa: "Jak pięknie jest rano, kiedy nic się jeszcze nie stało". Perspektywa jutrzejszego świtu daje człowiekowi nadzieję, że nawet w najgorszej sytuacji los się może odmienić i jutro znowu dostaniemy szansę. Wszystko może się wydarzyć. I nawet, jeśli wydaje się nam, że jesteśmy skazani na rutynę i powtarzalność, to na szczęście życie nas wciąż zaskakuje. Staram się w sobie pielęgnować takie spostrzeżenia, że coś robię pierwszy raz w życiu. W tej chwili jestem w takim momencie życia, że zaczynają się pojawiać młodsi. Kiedyś to ja byłem najmłodszy, miałem swoich mistrzów, pracowałem z ludźmi bardziej doświadczonymi. A teraz zaczynam pracować z młodszymi od siebie reżyserami i aktorską młodzieżą. Teraz oni na mnie patrzą, że ja im coś mądrego powiem.

I co Pan na to?
- Jestem zakłopotany tą sytuacją. I nagle sobie myślę: kurczę, to mi się zdarza pierwszy raz w życiu. I myślę, że za dziesięć lat też będą miał coś, co mi się zdarzy pierwszy raz w życiu. Za dwadzieścia i trzydzieści też.

Niektórym ludziom udaje się stworzyć partnerski, szczęśliwy dom, który potrafi przetrwać największe burze. Panu się udało?
- Odpukać, tak. To też jest często walka i proces, który trwa, coś o co wciąż trzeba zabiegać. I bardzo często nie ma to nic wspólnego z romantycznym filmem o miłości. Wydaje mi się, że właśnie takie filmowe postrzeganie swoich obecnych czy przyszłych związków prowadzi do katastrofy.

Dlaczego?
- Jeśli człowiekowi będzie wydawało się, że będzie trwał w takim cudownym obłoczku zadżumienia, to prędko się rozczarowuje. Natomiast dla mnie małżeństwo jest gigantyczną, ciężką pracą. I jeśli w ten sposób spojrzeć na pana pytanie, to jest większa szansa, że człowiek spotka się z prawdziwym życiem, że z nim się zmierzy i pewne rzeczy wspólnie przepracuje. Natomiast bardzo dużo zależy od tego, co wyniesiemy z własnego domu. Jeśli oboje małżonkowie pochodzą z rodzin, które trwają wciąż, to mają lepsze perspektywy od tych, którzy pochodzą z rodzin rozbitych. Z drugiej strony wydaje mi się, że kluczem do sukcesu jest duża zdolność do kompromisu: próba przejścia przez życie z kimś innym zawsze wiąże się z potrzebą rezygnacji z siebie, a na to nie każdego stać.

Jeśli w waszym małżeństwie dojdzie do zapalnego stanu, które z was ustępuje, robi pierwszy krok?
- Pod tym względem jesteśmy dość dobrze dobrani. Ja mam wrażenie, że częściej idę na kompromisy, a z kolei moja żona taką cechę, że nie potrafi się długo gniewać. Nawet jak ja coś przeskrobię i dojdzie do jakiś sprzeczek, to ona potrafi wznieść się ponad swoją dumę i dzięki niej szybko nam to przechodzi. Skłamałbym, gdybym powiedział, że jesteśmy dwoma połówkami jabłka, które się odnalazły. Dobraliśmy się na zasadzie przeciwieństw i fascynacji, że jesteśmy tak różni. To kumuluje różne konflikty, natomiast chwalić Boga potrafimy jeszcze ich bronić.

Michał Urbaniak powiedział mi, że w życiu trzeba się czegoś trzymać. Jak to jest u Pana?
- Myślę, że jest kilka zasad i staram się, żeby prowadziły mnie przez życie. Gdybym miał jakieś słowa klucze znaleźć, to pewnie byłby to spokój, odpowiedzialność i dążenie do harmonii przez osiągnięcie dystansu do świata. Ja się niezwykle angażuję we wszystko, co robię, ale jednocześnie staram się patrzeć na to wszystko z pewnej perspektywy. Dlatego mam dość luźny stosunek do swojego zawodu.

Oddał pan szpik. Chciał pan komuś pomóc?
- To jedna z największych przygód mojego życia. Sprawa ta przyszła do mnie sama. Zostałem zaproszony do wsparcia akcji. A ponieważ jeśli coś ma sens w moim zawodzie, to najbardziej wspieranie swoim wizerunkiem tego, co może człowiekowi pomóc - poszedłem i okazało się, że mam na pokaz zapisać się do banku dawców szpiku. Oddałem tę krew i myślałem, że to jest koniec akcji. Ktoś mi zrobił parę zdjęć na fotelu, jak mi pielęgniarki pobierają krew.

Co było dalej?
- Jakież było moje zdumienie, kiedy po trzech miesiącach zadzwonili z tego banku szpiku, że mój szpik pasuje potrzebującej osobie, jest bardzo wysoki stopień zgodności potrzebnych parametrów. Sprawa nagle zrobiła się bardzo poważna. Po kilku miesiącach przygotowań doszło do przeszczepu i po roku od przeszczepu w grudniu zeszłego roku doszło do spotkania mojego z Patrycją. Dopóki się nie zobaczy tego drugiego człowieka, to sprawa jest mimo wszystko abstrakcyjna. Jak zobaczyłem to ośmioletnie dziecko i porozmawiałem z rodzicami i spróbowałem wyobrazić sobie, co oni przeszli i co teraz muszą czuć, to brakuje mi słów.

Więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu?
- Tak. Zdecydowanie tak.

Co Pan dostał od taty, o czym pan pamięta i pozwala to panu pewniej iść?
- Poza zawodowymi rzeczami, które nas bardzo łączą, to był wzorzec męskich zachowań. I tego z czym mężczyzna mi się kojarzy i powinien się kojarzyć.

Czyli?
- Wspomniany spokój i odpowiedzialność. Mój ojciec jest człowiekiem bardzo odpowiedzialnym, to mi zawsze bardzo imponowało i zawsze chciałem taki być. Po drugie najważniejszą rzeczą jako od niego dostałem decydując się na ten sam zawód jest świadomość zagrożeń tego zawodu, niebezpieczeństw, które czyhają na ludzi i to, żeby nie upajać się rzeczami ulotnymi, żeby cały czas nad sobą pracować, żeby starać się robić rzeczy wartościowe.

Co Pan przekazuje swojej córce?
- Matylda ma 11 lat. Gdybym miał wybrać jedną cechę, to byłaby to dobroć. Bo ani bogactwo, ani uroda, ani mądrość nie są najważniejsze. Jeśli będziemy biedni, brzydcy i głupi, ale będziemy dobrzy, to będzie to więcej znaczyło niż to, gdy będziemy piękni, bogaci, a zabraknie nam dobroci.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki