Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

I wężykiem, Jasiu, wężykiem. Rozmowa z Janem Kobuszewskim

possowski
55 lat na scenie to piękny okres... Niedawno obchodził pan jubileusz. Niejeden debiutant nawet marzyć nie śmie o tak długiej karierze. Jak się panu udało wytrwać w zawodzie tyle czasu? - Potrzebna jest do tego przede wszystkim pasja, bo to ona sprawia, że dzień po dniu jeszcze się chce. Ale równie ważne jest szczęście, a ja go miałem wiele. Spotkałem na swojej drodze wspaniałych starszych kolegów, którzy ciągle mi coś podpowiadali, radzili, pokazywali. Był Władysław Hańcza, Tadeusz Fijewski, Jan Kreczmar. Spłacam ten dług przez ostatnie lata, podpowiadając młodszym. Robię to z przyjemnością, gdy przychodzą i proszą o radę. Jak nie proszą, to też im mówię, co myślę… (śmiech). I ci młodsi chętnie słuchają? - W 95 procentach tak, a na tę resztę się nie obrażam. Nie chwaląc się - ci, co słuchają, dobrze na tym wychodzą… Łatwego zadania nie mają, bo konkurencja jest duża, a za rogiem czają się paparazzi. A gdyby pan miał debiutować dzisiaj - w świecie plotkarskich portali, kolorowej prasy? - Na szczęście udało mi się tego uniknąć. Gdy stawiałem pierwsze kroki, to co najwyżej w różnych pismach ukazywały się recenzje sztuk czy filmów. Ale nawet wtedy, gdy nie było tych portali, gazet czy paparazzi, mocno broniłem swojej prywatności. Jak mówią Amerykanie: my home is my country, my castle - moje życie to mój świat, moja forteca. Recenzje spędzały panu sen z powiek? Sięgał pan po gazety z drżeniem ręki? - Zawsze, bo też nigdy nie można było odgadnąć do końca, co krytycy napiszą. Ale zazwyczaj bywali wobec mnie życzliwi. Jan Kobuszewski to w polskiej kulturze znana postać. Dziś paparazzi za panem nie ganiają? - Nie, i bardzo dobrze. Jeśli już któryś chce zrobić mi zdjęcie to - pewnie ze względu na wiek i przynależne mu poszanowanie - pyta. Mawia pan czasem rzeczy w sam raz do kolorowej prasy! Na przykład, że uwielbia kobiety. - W końcu jestem byłym mężczyzną, muszę je uwielbiać. Byłym? - Byłym, bo teraz jestem już stary. A w kwestii kobiet - byłem przez nie wychowywany, otrzymałem z ich strony wiele miłości, ciepła, wsparcia. Uwielbiam je więc nie bez powodu. Siostry, żonę, córkę. A żona nie denerwuje się na takie wyznania? - Nie, bo wie, że przez cały czas byłem jej wierny. Nie ma więc powodów, by się denerwowała. Kobiety odpłacają uwielbieniem za pana do nich słabość. Na pana profilu na Facebooku założonym z okazji 55-lecia pracy twórczej mieszkanka Zielonej Góry opisuje, jak przed 20 laty uciekła z domu tylko po to, by dostać się do Warszawy i uścisnąć panu dłoń. - Niestety nie pamiętam takiego zdarzenia. Żałuję bardzo, to wzruszające! Przez 55 lat, co dziennikarze skrupulatnie wyliczyli, zagrał pan 400 ról - 100 sztuk teatralnych, 50 filmów i 2000 programów. To znaczy, że średnio co 10 dni miał pan jakąś premierę… - A bywało, bywało… Teatr Polski, z którym byłem związany, miał dwie sceny: kameralną, na której rocznie bywało osiem do dwunastu premier, i dużą, gdzie było ich piętnaście, szesnaście. Jednego dnia kończyły się próby jednej sztuki i natychmiast, następnego dnia, rozpoczynały do kolejnej. Nie licząc telewizji, kabaretów, filmów... Pieniądze z tego były? - Bardzo słabe, mimo obfitości ról. Pewnie nieraz mieszkał pan w teatrze. - Zdarzały się dni, że wychodziłem z domu o godzinie 9, a wracałem o drugiej w nocy. Zaczynałem od prób w teatrze. Potem była próba w telewizji, spektakl w teatrze i na koniec dnia nagranie kabaretu w telewizji. Napracowałem się w życiu, nie mogę powiedzieć… I po tym wszystkim wyszło podobno, że ma pan mieć 1200 złotych emerytury. To prawda? - Tak mi wyliczono kilka lat temu, ale na szczęście jeszcze na niej nie jestem. Mam nadzieję, że jak niedługo będę odchodził, to okaże się nieco większa… A już pan planuje? - Zależy, jak zdrowie pozwoli, ale czas byłby najwyższy! Rozmawiamy przecież przy okazji 55-lecia mojej pracy! Po tylu latach intensywnej pracy w elitarnym jednak zawodzie 1200 złotych - to chyba przykre, jeśli nie uwłaczające. - Tak samo jak ja pracowali też Wiesio Michnikowski, Wiesio Gołas, "Dudek" Dziewoński, Władek Hańcza. Byliśmy mocno eksploatowani, graliśmy dużo w teatrze i telewizji, ale robiliśmy to również z pasji i z miłości do zawodu. Mieliśmy rodziny, więc trzeba było im zapewnić byt, ale szło również o warsztat. Im więcej pracowaliśmy, tym on był lepszy. Na status dobrego aktora trzeba było solidnie zapracować, a nam na nim zależało. Dziś nadal pracuję, choć już rzecz jasna nie tak intensywnie. Na pensję nie narzekam - mam bardzo przyzwoitą. Mam też wielkie poszanowanie: byłego dyrektora, obecnego, widzów i publiczności. I przekonanie, że na nie uczciwie pracowałem. A czy żal mi i przykro z powodu tych wyliczeń? Staram się tego nie analizować. Czy pan czasem surfuje w internecie? - Nie znam tej przestrzeni. Ale pana w niej znają, i to dobrze. Fragmenty pana występów cieszą się ogromną popularnością. W serwisie YouTube skecz z rozmową majstra z Jasiem, co notował wężykiem, obejrzało ponad 700 tysięcy osób. Inne pana występy widziały w sieci kolejne setki tysięcy ludzi. Robi wrażenie taka publiczność? - Bardzo się z niej cieszę. Jeśli internauci mnie oglądają i podoba im się, to mogę tylko dziękować. A słyszy pan czasem swoje gagi z kabaretów na ulicy? Weszły do powszechnego użytku. - Chodzę chyba ze zbyt nisko zwieszonym łbem, więc słyszę niewiele. Ale często się zdarza przemiłe "Dzień dobry, panie Janku". To znaczy, że ktoś zna i ceni to, co robię lub robiłem. Przez te z górą pół wieku pracował pan w kabaretach w różnych politycznych okolicznościach - z cenzurą i gdy minęła. Który czas dla twórców był najłaskawszy? - Z cenzurą raczej nie mieliśmy problemów, bo ta zatwierdzała teksty autorskie. My pracowaliśmy już na zaakceptowanych fragmentach. A to, że czasem zawierały one niedopowiedzenia i publiczność wiedziała w mig, o co chodzi - to było poza cenzurą. Interpretacja, nawet najbardziej neutralnego tekstu, może być przecież całkiem różna. Wtedy w ogóle był inny czas - dwuznaczników i przemilczeń. Nie waliło się wprost, jak dzisiaj, że ty jesteś kretyn, ty głupek, a rząd jest "be". Śledzi pan współczesne kabarety? - Niespecjalnie. Jestem już staruszek, co mnie, mam nadzieję, może usprawiedliwiać. Mimo wielu dramatycznych ról teatralnych i telewizyjnych jest pan postrzegany raczej jak aktor komediowy. Nie żal panu? - Nie. Tym bardziej, że Andrzej Szczepkowski czy Gucio Holubek, moi koledzy i przyjaciele, namawiali mnie czasem na role dramatyczne, a wręcz tragiczne. W sumie więc trochę się ich nagrałem. Ale już w szkole teatralnej byłem wychowywany na aktora komediowego i takim głównie byłem. Poza tym, nie chwaląc się, komedia jest bardzo trudna sztuką. Mówią, że łatwiej ludzi zmusić do płaczu, niż rozśmieszyć. Albo dać do myślenia pomiędzy salwami śmiechu. A dobra komedia to nie tylko śmiech i zabawa, musi z niej również płynąć jakiś moralik. Ktoś pana ku temu komediowemu repertuarowi pokierował? - Samo się stało. Nigdy nie miałem amanckich warunków. Zawsze wprawdzie byłem wysoki i szczupły, ale o gębie pociągłej. Tak raczej nie wygląda typ kochasia. W szkole teatralnej uczono mnie scenicznej prawdy, czyli tego, by wierzyć w postać, którą się odgrywa. Tę prawdę musi mieć w sobie również postać komediowa. Nabyłem więc takie umiejętności. No a potem były kabarety - program "Wielokropek", kabarety Edwarda Dziewońskiego czy Olgi Lipińskiej. Tak już na kilka dziesięcioleci zostało. Dziś jestem aktorem Teatru Kwadrat, na wskroś komediowego, i jestem ze swojego fachu i komediowych ról wręcz dumny. A nie żałuje pan, że nie został księdzem? Przyznał się pan do takich planów z młodości w książce "Jan Kobuszewski. Patrzę w przyszłość (i przeszłość) z uśmiechem i radością". - Nie. Jestem człowiekiem wierzącym i religia jest dla mnie ważnym wyznacznikiem w życiu. Ale robię to, co lubię i nigdy tego nie żałowałem. Tym bardziej, że zamieniłem się rolami z Janem Pawłem II. On, jeszcze jako Karol Wojtyła, chciał być aktorem, a został księdzem. Ja chciałem być księdzem, a zostałem aktorem (śmiech).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na to.com.pl Tygodnik Ostrołęcki